Przez ponad 15 lat pracy dziennikarskiej w różnych gminach i powiatach nie spotkałem tak drastycznego przykładu lekceważenia ludziOd kilkunastu lat w Świdwinie przy ul. Poznańskiej ludzie mieszkają w slumsach. Tak ohydnych warunków życia nie spotka się nigdzie indziej. Jednak władze miejskie nie reagują, udając, że problemu nie ma. Ostatnio radni odrzucili dwie skargi jednej z mieszkanek slumsów, która ma już dość życia w takich warunkach i upomniała się o przydział innego mieszkania oraz o remont obecnego, które zostało zniszczone w wyniku pożaru spowodowanego przez pijaka.
Slumsy to właściwe określenie miejsca przy ul. Poznańskiej. Tu nie ma żadnej przesady. Dwa małe budynki piętrowe i trzy baraki parterowe stanowią w mieście enklawę patologii. Zarówno pod względem warunków życia, jak i skupionych tu ludzi. Budynki nie posiadają kanalizacji, w mieszkaniach nie ma wody, korytarze są brudne, dachy przeciekają. Podwórko to obraz urągający podstawowym wymogom normalnego życia. Przepełnione szamba wylewają, z braku toalet ludzie załatwiają swoje potrzeby do wiaderek i wylewają je do pojemników na śmieci. W upalne dni unosi się z nich fetor i wyłażą robaki. Na podwórku jest kran, z którego ludzie biorą wodę. Pod kranem stojąca kałuża mętnej wody. Pod szopkami walają się resztki jakichś mebli. Aż dziwne, że do tej pory nie interweniowały tutaj instytucje, mające za zadanie czuwania nad przestrzeganiem przepisów dotyczących zagrożeń; sanepid, straż miejska, straż pożarna itp. Jeżeli interweniowały, to – jak widać – nieskutecznie, bo jak przypomniała nam mieszkająca tutaj pani Kazimiera Dunaj, której skargi radni odrzucili – o slumsach na Poznańskiej pisałem już dobrych kilka lat temu. Przez te lata nic się nie zmieniło, a dla mieszkających tu rodzin nawet pogorszyło, bo urząd zaczął tu umieszczać ludzi zdemoralizowanych, pijaków, wyeksmitowanych, którzy zamieniają to miejsce w piekło.
Problem z całą ostrością ujawnił się ponownie kilka miesięcy temu, gdy w mieszkaniu na parterze pijany mężczyzna usnął z papierosem, od którego zapaliło się mieszkanie. Była noc i być może doszło by do pożaru całego budynku, ale dym wyczuła mieszkająca na górze Kazimiera Dunaj. Obudziła synów, którzy zeszli na dół i otworzyli drzwi. Na korytarz buchnął czarny gryzący dym z tlących się mebli i telewizora. Ściany korytarza w jednej chwili zrobiły się czarne, a dym dotarł również na piętro. Remont przeprowadzono prowizorycznie, co widać na ścianach korytarza. Ktoś poskrobał ściany szpachelką i zostawił. Naprawiano również dach, kładziono papę, ale w taki sposób, że deszcz zalał mieszkanie pani Dunaj. Jakby mało było, bo ściany w wielu miejscach od wielu lat pokrywa grzyb, bo budynek jest nieocieplony i najprawdopodobniej nie ma izolowanych fundamentów.
Czego nie widzą radni
Radni Świdwina odrzucając skargi pani Kazimiery Dunaj nie pofatygowali się, by przynajmniej zobaczyć to miejsce i wysłuchać, co ma do powiedzenia. Dowiedzieli by się, że rodzina Dunajów nie jest jedną, która chciałaby wyrwać się z tego miejsca i od lat przeżywa gehennę. Podobnych, normalnych rodzin jest tu kilka. Zostali tu osiedleni kilkanaście lat temu, na chwilę. Te lokale miały być mieszkaniami zastępczymi, rotacyjnymi, na czas remontów, rozbiórek itp. Ludzie po chwilowym tu pobycie mieli otrzymać inne mieszkania. Chwile zamieniły się w lata. Gehenna jest potęgowana przez politykę urzędników miejskich, którzy postanowili w tym miejscu urządzić mieszkania socjalne dla eksmitowanych, bezdomnych, ludzi z wyrokami, pijaków. Pani Dunaj podkreśla, że wychowała dwóch synów, którzy pracują, nie palą i nie piją. Jest z tego dumna, ale jak tu żyć w takim patologicznym miejscu? Przez te kilkanaście lat mieszkania dostawali inni, ci z Poznańskiej, byli ciągle pomijani lub zwodzeni obietnicami. Zostawiono ich tu na pastwę ludzi zdemoralizowanych i nieobliczalnych, w skrajnie złych warunkach. Jak twierdzą, władza traktuje ich jak trzecią kategorię ludzi, bo bardziej dba o eksmitowanych i pijaków, niż o nich. Dają na to przykłady.
Chyba czekają na moją śmierć
Mówi pani Jadwiga Hubert. Mieszka w sąsiednim baraku.
- Mieszkam w tym baraku 26 lat. Byłam wprowadzona na miesiąc, a przez cztery lata byłam tu meldowana tymczasowo, bo miałam dostać inne mieszkanie. Nic do tej pory tam nie zrobiono, oprócz tego, że jak nie było pieca, to postawiono piec kaflowy, do jednego pokoju wykładzinę i zrobiono drzwi do komórki, bo już wypadły. Staram się o wymianę okien i drzwi, bo są już stare. Jak kryli dach, to na mojej części już nie pokryli, a przecież ja regularnie płacę czynsz. U mnie opłaty są pierwsze. Nigdy nie byłam nic winna. W pierwszej kolejności robią dłużnikom, alkoholikom i tym z kryminału.
- Składała pani podania – pytam raczej retorycznie, bo wiem, co usłyszę. Tu przecież nie trzeba niczego na piśmie, bo tu wszystko widać gołym okiem.
- Składam co roku. - mówi pani Hubert. - Odpowiedź – brak funduszy. Ale na zadłużonych to są fundusze. W pierwszej kolejności dostali okna, a ja doprosić się nie mogę. Chodzę od burmistrza do prezesa ZUK-u. Wczoraj przyszli i sfilmowali, że ze ściany odpadło, z okien leje się ciurkiem, z dachu również. Mam pół mieszkania zalane. Jest zawilgocone. Widzieli, sfilmowali, nikogo to nie obchodzi. Ja już nie mam siły rozmawiać. Wody nie mam. Ubikacja jest sto metrów dalej, to wiaderkiem się wynosi. Tak się żyje w XXI wieku? - pyta, również retorycznie przecież. Mówi, że chyba urzędnicy czekają na jej śmierć, bo jak zmarły dwie osoby, to zaraz po nich wyremontowano mieszkania i przydzielono kolejnym osobom.
- Zimą woda w kranie na podwórku zamarza. Dajmy na to, jak zamarznie 1 listopada, to nie mam wody całą zimę. Odmarza dopiero w kwietniu...
- To skąd pani bierze wodę – pytam zaskoczony, bo w taką sytuację aż trudno uwierzyć.
- Chodzę po sąsiadach jak jakiś żebrak. Ci, co mają wodomierze, to za darmo mi wody nie dadzą. Owszem, wiaderko na herbatę, ale na pranie? - opisuje tę sytuację pani Jadwiga.
Maksiakowi chciałam stół
do góry nogami wywalić
W baraku przez ścianę mieszka pani Jolanta Borowska. Ona wodę ma. Także kanalizację. Podłączyła sobie na swój koszt. Zrobiła także ubikację i łazienkę. Ale, jak ze wszystkim tutaj, były problemy, o których radni zapewne nie mają bladego pojęcia.
- Mieszkanie jest miejskie, a za wywóz szamba ja płaciłam. - mówi pani Jolanta. - Zrobiłam awanturę, jakim prawem doliczają mi do czynszu za ścieki, a ja płaciłam 150 złotych za wywóz szamba. Powiedzieli, bym podłączyła się do kanalizacji miejskiej, to dwa lata temu to zrobiłam. Przynieśli mi podwyżkę za mieszkanie. Po raz kolejny zapytałam, jakim prawem naliczone są ścieki, jeżeli ja opróżniam szambo na swój koszt. Usłyszałam – dobrze proszę panią, pomyłka, my to zmienimy. Następnie listem poleconym przysłali mi to samo. Wtedy już mnie krew zalała i zdecydowałam się podłączyć do kanalizacji miejskiej, by nie płacić podwójnie.
- Zwrócili pani pieniądze?
- A skąd! Gdy prezesem była jeszcze pani Gałek, to podpisałam umowę, że jak zrobię ocieplenie i remonty na koszt własny, to będę miała tę sumę odliczaną od czynszu. Jak pani Gałek odeszła, to wszystkie dokumenty nagle zaginęły, a nowy prezes przysłał mi pismo, że mam zadłużenie na kwotę ponad dwóch tysięcy, bo tyle kosztowało ocieplenie.
Cztery lata córka już nie mieszkała ze mną, a oni mi wciąż przysyłali faktury za wodę i ścieki, wliczając ją, jakby mieszkała. Następnie ni z gruszki ni z pietruszki na pensję wchodzi mi komornik. Księgowa mówi, że mam zadłużenie za mieszkanie. Jakie zadłużenie? Mam kwity, że mam wszystko popłacone. Oni mi przez te lata naliczali na trzy osoby, na córkę i wnuczkę, za wodę, ścieki, śmieci. A pismo było zaniesione, że już nie mieszkają i powiedzieli, że mam wpłacać mniej. To wpłacałam. A tu nagle komornik. Wie pan, jaką awanturę zrobiłam?! Maksiakowi chciałam stół do góry nogami wywalić. Ja płaciłam i zięć z córką płacili osobno, to z jakiej racji mieliśmy płacić podwójnie? Wyprostowali to i okazało się, że nawet dwieście złotych miałam nadpłaty. I znalazło się pismo, które ja zaniosłam i które córka zaniosła. Takie u nas są porządki. Za remonty, które wykonałam na ponad 30 tysięcy, otrzymałam odpowiedź, że koszty zostaną mi zwrócone, jak opuszczę mieszkanie. Pytam – gdzie mam iść mieszkać? Pod most, by odzyskać swoje pieniądze? Przecież miałam tu mieszkać tylko miesiąc! Czy ja, normalny człowiek, mam mieszkać w takich warunkach? Mnie krew zalewa, jak widzę, jak ludzie od szóstej rano z tymi wiaderkami kursują do tego kontenera i wylewają fekalia. Robale, smród i brud. W piaskownicy butelki półtora litrowe z moczem. Dzieci się tam bawią. Już mi obrzydło patrzenie na męskie penisy. Wychodzą z bloku i załatwiają się przy komórkach. Koło ubikacji zrobili dziurkę, że niby ludzie mieli te odchody, co załatwiają potrzeby fizjologiczne w domu, tam mieli wylewać. Zapchali tę dziurę. Zgłaszałam do straży miejskiej, do ZUK-u, to przysłali dwóch pracowników, ale oni nie dali rady tego ruszyć, to przywieźli przyczepę piachu, zawalili, i po problemie. To się w głowie nie mieści. Mieszkam tutaj 24 lata, ale to, co tutaj dzieje się od roku, jest nie do zniesienia. Całe noce krzyki, awantury, pijaństwo. Czemu normalni ludzie mieszkają między taką patologią? - pyta pani Borowska. To pytanie trzeba skierować do radnych, jako przedstawicieli mieszkańców, bo jak widać, władza wykonawcza pozostaje głucha.
Próg idiotyzmu
- Drzwi mi wstawili nowe, ale progu nie wstawili do tej pory. - dorzuca do tej wyliczanki jeszcze jedną fuszerkę pan Bogdan Iwański. Mieszka obok. Gdy oglądam jego drzwi do mieszkania, okazuje się, że pod drzwiami jest kilkucentymetrowa szpara, bo pracownicy je wymieniający „zapomnieli” o progu. Przez szparę do mieszkania ciągnie smród, zimno, wszystko słychać z korytarza.
- Czekają chyba, bym sobie próg przyniósł z jakiejś budowy. - zastanawia się. Komentując wypowiedź pani Jolanty, dodaje: - Człowiek boi się wyjść z mieszkania, bo może nóż mu wsadzą albo siekierą stukną.
By mieszkanie dostać, trzeba
pić, zasrać się i pójść
do pana Owsiaka
- W tym budynku mieszka szesnaście rodzin, a tylko dwie płacą za światło i mieszkanie. To ja płacę na nich. - mówi pani Kazimiera Dunaj. - Siedzę w tym burdelu, w tym grzybie i płacę. Mówię o tym panu burmistrzowi, a on mówi – a cóż to takiego. Burmistrz sobie z tego nic nie robi, olewa nas wszystkich. I ma pretensje, że się skargi pisze? Wychowałam dwóch synów, pracują, nie palą, nie piją, a ja mieszkania nie mogę dostać. To trzeba chyba pić, zasrać się – przepraszam – i pójść do pana Owsiaka, to może wtedy mieszkanie znajdą.
- Powiedziałam wprost, któregoś dnia dojdzie tutaj do tragedii, bo albo ja kogoś ubiję, albo ktoś mnie. To co się dzieje, nie mieści się w głowie. - wtrąca się do tej relacji pani Borowska. - Miałam w tym roku wymieniać okno w kuchni i drzwi wejściowe, ale mnie szlag trafił, jak zobaczyłam, że ludzie, którzy podostawali eksmisje, bo mają takie zadłużenia, nie płacą, to im przyjeżdżają i wymieniają okna, łazienki im robią i wszystko. Poszłam do pana Hodowańca, a ten skierował mnie do burmistrza. Otwieram drzwi, a pan burmistrz do mnie – proszę, proszę, gwiazdy telewizyjne mają pierwszeństwo. To jest takie odezwanie się pana burmistrza, że ja o swoje walczę? Odesłał mnie do zastępcy i prezesa Maksiaka. Oni odsyłają do burmistrza. Kołomyja. Nie ma z kim rozmawiać. - mówi.
To oczywiście słowa nawiązujące do programu telewizyjnego, jaki niedawno Telewizja Szczecin pokazała na temat świdwińskich slumsów. Jak się okazało, Telewizja pomogła tylko chwilowo. Od momentu wyemitowania programu niewiele się tu jednak zmieniło.
Kto jest naszym radnym?
Choroba
- Kto jest naszym radnym? - pyta w pewnym momencie pani Kazimiera Dunaj.
- Nie wiem, ja go nie znam i nie widziałam. - mówi pani Borowska.
- Pan Choroba. - informuje ją pani Dunaj. - Muszę wziąć jego zdjęcie i powiesić na Poznańskiej, bo my go tutaj nie znamy. - zachowuje resztki humoru pani Kazimiera. Chodzi oczywiście o radnego Mariana Chorobę.
A miało być pięknie, jak to przed
wyborami
Władze przypominały sobie o osiedlu zazwyczaj przed nadchodzącymi wyborami. Jak wspomina pani Borowska, właśnie przed wyborami były burmistrz Józef Pietraszek potrafił być tu nawet „siedem razy w tygodniu”. Ponoć cztery lata temu powstały nawet jakieś projekty nowego tu osiedla.
- Wszyscy lokatorzy dostawali mapkę, jakie będzie osiedle. Przyjeżdżała firma ze Szczecina, mierzyli drzwi, okna, mieszkania. Miało być piękne osiedle. Nawet z kapliczką. Znajoma ma jeszcze ten projekt, bo ja wyrzuciłam, bo śmiałam się z tego, co oni tu wymyślają. - wspominają wszystkie lokatorki.
Byłam na 20 miejscu
Schodzę na parter. Na rozmowę zaprasza mnie pani Regina Kujawa. Porusza się na wózku po wąskiej przestrzeni między dwoma tapczanami. Za chwilę wyjaśni się tajemnica ich tutaj wstawienia. Ma nogę i rękę w gipsie. Jak mówi, miała wypadek. Okazuje się, że mieszka w mieszkaniu przejściowym. Jestem w szoku, tym bardziej, że pani Regina przebywa tu również kilkanaście lat i nie ma swojego pokoju. Co to oznacza? Ano to, że na przykład jak jest zimą nadmiar bezdomnych, to urzędnicy dokwaterowują ich do pani Reginy. Pomieszkają trochę i idą w świat. Pani Regina zostaje. Mówi, że nie płaci za lokum, więc chyba dlatego mieszka w pokoju przechodnim, chociaż ma rentę i może dałoby się z tej renty opłacić, przy pomocy OPS, jakiś pokój. Tylko chyba nikt nie jest zainteresowany, by pomóc jej go znaleźć. Płaci tylko za prąd, bo chce oglądać telewizję. Ma urwanie głowy z lokatorkami. Każda z nich przychodzi na chwilę i odchodzi. Gdy zimą leżała chora, dała jednej z nich, by opłaciła prąd. Ta zniknęła z zaliczką. Pani Regina została chora, w zimnie i bez prądu. Sąsiedzi przynosili jej herbatę w termosie.
- Prosiłam burmistrza o własny pokój, ale nie dostałam. Gdy byłam w szpitalu, pokradli mi różne rzeczy. - mówi. Pytam, czy składała podanie o przydział pokoju i na którym jest miejscu.
- Składałam już dawno. Pięć lat temu byłam dwudziesta. Dostałam pismo do wiadomości, że dostanę mieszkanie w pierwszej kolejności, ale gdzie to mieszkanie jest? Przeżywam tu horror. - mówi. To w jej pokoju wybuchł pożar. Była w tym czasie w szpitalu. Teraz została przeniesiona do innego. Co prawda po remoncie, ale zrobionym byle jak.
- Zamurowali kratkę wentylacyjną, to gdzie opary z kuchni kaflowej mają uciekać? - pokazuje na ścianę przy kuchni. - Na suficie położyli regipsy, wyciągnęli kabel, ale już haczyka na powieszenie żyrandola nie zamontowali. Na czym powiesić lapmę? Jak ja mam go zamontować, będąc na wózku? - zastanawia się pani Regina.
Jak daleko z Poznańskiej
do Bydgoskiej
Wychodzimy na korytarz. Pani Dunaj mówi, że pomimo remontu dach nadal przecieka. Pokazuje, w którym miejscu. Poczerniałe od dymu ściany na korytarzu ktoś poskrobał szpachelką i zostawił. Na dachu widać nowe rynny. Mętna kałuża przy kranie, z odpływającą gdzieś wodą, wsiąkającą w piach. Dwóch młodych mężczyzn przy baraku równa sobie kawałek drogi przed drzwiami.
Zaledwie kilkanaście metrów obok znajduje się ulica Bydgoska. Odbija od Poznańskiej. Znak informuje, że to tzw. ślepa uliczka, czyli dalej już nic nie ma, tylko tory i ogródki. Poznańska z „kocich łbów” przechodzi w żużlówkę. Bydgoska jest cała wyłożona polbrukiem. Ponoć z tego powodu, że mieszka na niej jakaś rodzina burmistrza. Tak twierdzi pani Kazimiera. Jakby nie było, to dwa odległe od siebie światy, a tak blisko siebie, w jednym mieście.
W tydzień się nie da – twierdzi
inspektor Olszewski
Pani Dunaj otrzymuje pismo datowane na 3 lipca br. od Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Świdwinie, wysłane do Wydziału Nadzoru i Kontroli Urzędu Wojewódzkiego. Pan Mariusz Olszewski napisał: „W odpowiedzi na pismo z dnia 08.06.2009 r., dotyczące stanu technicznego budynku socjalnego przy ul. Poznańskiej 4a w Świdwinie, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Świdwinie informuje, że w powyższej sprawie prowadzone było w tutejszym organie postępowanie administracyjne, w wyniku którego wydano decyzję nakazującą doprowadzenie obiektu do stanu zgodnego z prawem. Termin wykonania w/w obowiązku upływa 31 grudnia 2009 r. W związku z powyższym, na obecnym etapie brak jest podstaw do podejmowania jakichkolwiek dodatkowych kroków. Należy mieć na uwadze fakt, że zakres robót do wykonania jest bardzo duży i niemożliwy do zrealizowania w tydzień lub miesiąc”. Dobre sobie. Po dwudziestu latach istnienia problemu inspektor napisał, że czegoś nie można zrobić przez tydzień lub miesiąc. Prawda, jaka szczera odpowiedź.
Lewicowość, czyli co?
Gdy dobrych kilka lat temu opisywałem problem pani Kazimiery Dunaj i slumsów na ul. Poznańskiej, myślałem, że już go dawno rozwiązano. Okazuje się, że nabrzmiał jeszcze bardziej. Przez ponad 15 lat pracy dziennikarskiej w różnych gminach i powiatach nie spotkałem tak drastycznego przykładu lekceważenia ludzi i tak złych warunków mieszkaniowych. To wstyd, by rada miejska, mieniąca się lewicową (bo tak ją określając, chyba się nie mylę, łącznie z burmistrzem Owsiakiem, należącym kiedyś do skrajnie przecież lewicowej Unii Pracy), była tak obojętna na ludzkie problemy. W kolejnych numerach gazety będziemy do poruszonych tu spraw wracać, pytając poszczególne instytucje, co w tej sprawie zrobiły i co zamierzają zrobić. Do skutku.
Kazimierz Rynkiewicz
A zapytajcie Pani Dunaj kto zerwał papę i blachę na dachu jeszcze przed rozpoczęciem remontu na nim. To nie przez remont źle wykonany zostało zalane mieszkanie. Hymmm nie wierzcie we wszystko co w artykule zapisane.
Mieszkania socjalne będą. Już niebawem. Pani Dunaj z tego co wiem, już miała jedno mieszkanie, potem pisała o następne, w którym jest teraz. Skoro cieknie to musi dostać nowe. Pewnie. Trzeba się postarać, żeby to już zniszczone nie nadawało się do użytku. Wtedy zrobi drakę i dostatnie trzecie z rzędu mieszkanie. Po kilku latach znowu nie będzie się nadawało do użytku i ....... przecież Miasto musi Jej to dać ! ..... A od siebie nic...
~Ernest
2009.08.02 15.02.32
Głosujcie za rok na niego to Wam pomoże! Nie widziały gały co brały?
~Anna
2009.07.28 14.36.43
Pan Burmistrz Owsiak zachowuje sie jak człowiek bez rozumu i serca. My czekamy na mieszkanie 15 lat nie na Ponańskiej ale równiż w domu który gnije i rozpada się, Pan burmistrz obiecuje a efektów nie ma, On dla wszystkich obicuje żeby dali mu spokój. Zyczę mu aby choć przez chwile tak cierpiał jak inni ludzie jak nasze dzieci, które przez wilgoć i grzyb mają chore drogi oddechowe. Nie stać mni na kupno mieszkania bo gdybym tylko mogła to kupiła bym a Panau Burmistrzowi to podesza bym i szczeliła w twarz za jego ironiczny uśmiech i traktowanie ludzi biedniejszych ale porządnych jak dno. Czy znajdzie sie ktos kompetentny w Świdwinie kto zajmie się losem ludzi miszkających w tragicznych warunkach?
~
2009.07.26 21.09.41
Totalny dramat ludzi!!! Tych z marginesu też. Czy ten radny ma o czymkolwiek pojęcie, czy tylko o własnych interesach? A burmistrzowi trzeba też uświadomnić, że ludzie w Świdwinie żyją też poniżej granicy godności:(