“Gmina Pomorska” (tygodnik regionalny) nr 20 (134) z dn. 18.05.2000;
700 podpisów złożyli mieszkańcy gminy Dobra koło Nowogardu pod wnioskiem o referendum.
Chcą odwołać radę przed upływem kadencji. Wojewódzki Komisarz Wyborczy wniosek przyjął i wyznaczył termin na 28 maja 2000 r.
Gdy inicjatorzy zwołali w miniony czwartek spotkanie na błoniach, przybyła spora grupa mieszkańców, by posłuchać i wypowiedzieć się osobiście w tej sprawie. - Przyszło około 200 osób -ocenia to jako sukces pełnomocnik grupy inicjatywnej Małgorzata Kisiel.
- Było może z pięćdziesiąt osób dorosłych, reszta to młodzież - ocenia burmistrz Wiesław Bernacki. Odpiera wszystkie zarzuty stawiane przez organizatorów referendum. Uważa, że to działania ambicjonalne ludzi, którzy wcześniej nie załapali się do rady. Podkreśla także charakter polityczny referendum. Wiceburmistrz Bogusław Ussarz opowiada o planach dotyczących poprawy i rozwoju gminy. Ale to na razie zamierzenia. Ludzie czekają na konkrety, a tych ostatnio wiceburmistrz nie potrafi wymienić zbyt wiele. Chętniej operuje czasem przyszłym.
- Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle - pytam burmistrza.
Ocenia, że na złe nastroje ma wpływ ogólny stan gospodarki oraz samorządu, który znalazł się w trudnej sytuacji i nie jest w stanie zrealizować oczekiwań ludzi. Twierdzi, że to sprawa polityczna. Właśnie dzwonią z Gazety Wyborczej i pytają o
referendum. Burmistrz mówi, że to po tym, jak Unia Wolności, do której należy, zawiązała koalicję z SLD w Szczecinie. Tyle
wystarczy dziennikarzom z Wyborczej. Uważa, że początek sprawie dało powołanie na dyrektora gimnazjum pana Ryszarda Sarnę, radnego powiatowego z SLD. Podejrzewa, że za referendum stoi jego kontrkandydat, pan Krzysztof Motyliński z RS AWS, który wtedy przegrał. Jego program ocenia jako bardzo słaby.
Odmienną ocenę mają inicjatorzy referendum. Przedstawiają zarzuty: łamanie przepisów statutu gminy, utratę zaufania społecznego, ignorowanie wyborców, uległość radnych wobec burmistrza i zarządu, brak inicjatyw w rozwoju gminy, niewłaściwą politykę oświatową i zdrowotną oraz brak zainteresowania problemami rolników. Grupa inicjatywna to 9 osób: Zbigniew Korzonek, Henryk Storta, Stanisław Maknia, Ludwik Trytek, Krystyna Kaczmarek, Maria Januszewska,
Hanna Januszewska-Kaczmarek, Marcin Kaczmarek i Małgorzata Kisiel, która została pełnomocnikiem grupy. Prowadzi zakład produkcji palet na eksport w Wysokiej Kamieńskiej, w gminie Golczewo, gdyż...
- Nikt mi nie pomógł znaleźć miejsca tutaj, a tamta gmina zrobiła wiele - mówi. To jej osobisty żal do miejscowych władz.
Według inicjatorów rada złamała statut gminy. Postawiono zarzut komisji rewizyjnej, że ta nie złożyła sprawozdania z kontroli jednostek gminnych, lecz tylko informację o swojej pracy. Problem w tym, że przewodnicząca komisji rewizyjnej, pani Teodora Iwanicz, jest jednocześnie pracownikiem gminnego Zakładu Wodociągów i Kanalizacji. Co prawda, przy kontroli swojego zakładu została wyłączona z prac komisji, ale - tu złamano zapis statutu - nie zrobiła tego rada.
- Jak pracownik jednostki samorządowej może kontrolować samorząd? - rozszerza problem Małgorzata Kisiel. - Przecież nie będzie dociekać różnych spraw, bo może stracić pracę.
Okazuje się, że pani Iwanicz jest przewodniczącą tej komisji już drugą kadencję. Taki układ - według inicjatorów - może mieć wpływ na wyniki kontroli samorządu
PUNKT ZAPALNY
Jednak najbardziej zapalnym punktem w tej historii okazało się zatrudnienie w urzędzie, pod koniec ubiegłego roku, pani Lucyny Cywki. W społeczności miejskiej zawrzało po tym, jak “ściągnięta” z Nowego Sącza, została zatrudniona jako inspektor w urzędzie z pensją - według słów wiceburmistrza - 1700 zł oraz dostała służbowe mieszkanie, które jej wyremontowano.
Złośliwe komentarze dotyczyły nawet kominka, które jej gmina zafundowała, chociaż burmistrz prostował, że został on
zbudowany w zamian za centralne ogrzewanie. Rada utworzyła Ośrodek Rozwoju Gospodarczego Gminy, Turystyki i Informacji, gdzie znalazła zatrudnienie nowa inspektor. Postawiła ona sobie tak dużo zadań, że z jednej strony można zapytać, czemu one do tej pory nie były realizowane, a z drugiej - czy im podoła. Wiceburmistrz Ussarz twierdzi, że jest osobą właściwie przygotowaną do tego.
- To jest rozwiązanie nowatorskie, z perspektywicznym celem i biorę za nie pełną odpowiedzialność. - mówi.
Pojawiły się zarzuty, że w Dobrej również są ludzie wykształceni, a nie mogą znaleźć pracy, a tutaj ściąga się kogoś z zewnątrz. Ludzie latami czekają na mieszkania, a tu od ręki daje się je obcej osobie. To zbyt dużo kosztuje - dodają inni.
- W Dzienniku Nowogardzkim z 18 lutego wiceburmistrz powiedział, że dyrektor Ośrodka zarobi marne 1700 zł brutto. Jednak w budżecie zapisano na ten cel ponad 26 tysięcy złotych, co daje 2200 zł pensji. Do tego 6 tysięcy na pochodne od płacy i 14 tysięcy na wydatki bieżące, to prawie pół miliarda starych złotych - wylicza Małgorzata Kisiel. - Na styczniowym spotkaniu mówiono, że ta pani ma pozyskiwać pieniądze dla gminy, a nie z niej czerpać. Dlaczego to wiceburmistrz nie zajął się prowadzeniem tego ośrodka? Nie mamy nic przeciwko, by on istniał, może jest potrzebny, ale w końcu pan Ussarz za coś bierze wynagrodzenie. Oferował się, że będzie jeździć po ministerstwach, załatwiać sprawy, więc nie widzę nic zdrożnego, żeby przy jednej sprawie załatwić drugą.
Po tym, jak podniósł się szum w miasteczku, zarząd ogłosił konkurs na dyrektora nowego ośrodka, by “zalegalizować” sprawę. Jedynym kandydatem, który się zgłosił, była już zatrudniona w urzędzie Lucyna Cywka. Wymagano znajomości dwóch języków obcych. Dla burmistrza był to argument, że opozycja umie tylko krzyczeć.
- Gdyby była taka osoba, to ujawniłaby się wcześniej. - mówi.
- Wiadomo, że konkurs ustawiony był pod panią Cywkę, więc kto by się ośmieszał. - mówi pani Maria Januszewska, prowadząca 60-hektarowe gospodarstwo rolne w Dobrej, która należy do grupy inicjatywnej.
- Swoje wyroby eksportuję do Danii, więc prowadzę z zagranicznymi urzędami korespondencję i tam nikt nie wymaga dwóch języków. - zauważa Kisiel.
Pani Cywka miała być zatrudniona na roczny kontrakt, na próbę. Gdy byłem w urzędzie, właśnie dzwoniła z Kulic, gdzie była na spotkaniu z Niemcami. Wiceburmistrz Ussarz liczy, że uda jej się ściągnąć tutaj jakichś inwestorów. Jednak to proces długotrwały. Na razie podejmuje działania turystyczne i promocyjne. Kilka dni temu przez gminne lasy przejechała kawalkada polskich i zagranicznych samochodów terenowych.
- Ja też chciałbym mieć dżipa i taplać się w błocie. - mówi sarkastycznie jeden z mieszkańców spotkanych przed ratuszem.
Odchodzi wraz z kolegą za tablicę, gdzie na szybkiego napoczynają flaszkę. Młodzież właśnie zdąża na bierzmowanie. To zaledwie kilka kroków od kościoła. Na słupie czytam ogłoszenie zachęcające do uczestnictwa w imprezie zorganizowanej przez ośrodek - przyjdź i przedstaw swoje pomysły, kusi plakat. Czy jednak po tym co się stało, ludzie przyjdą? Zagrożenie zdaje się dostrzegać wiceburmistrz Ussarz, zarzucając inicjatorom referendum, że podzielili spokojnie żyjącą do tej pory społeczność.
Jednak podziały musiały istnieć już wcześniej, może tylko nie były głośno artykułowane. Przecież żadna grupka nie wywoła tak wielkiej demonstracji sprzeciwu, jeżeli nie istnieje społeczne podłoże.
ŻALE ROLNIKÓW
- Burmistrz chyba nigdy nas nie lubił - ocenia Maria Januszewska. - Gdy Ussarz kandydował do Izby Rolniczej, to mu podpisałam, ale od tamtego czasu to nie wiadomo co się dzieje i czy w ogóle porusza nasze sprawy. Ma żal do radnych - rolników, że niewiele robią w sprawie rolnictwa. Syn jednego z nich, radnego Smeli, dostał w bezpłatne użyczenie magazyn, który gmina przejęła od GS-u.
- Ogłaszaliśmy w Dzienniku Nowogardzkim dwa przetargi na jego sprzedaż, ale nie było chętnych. Potem był przetarg ofert i zgłosił się tylko Smela. Są na to dokumenty. - tłumaczy burmistrz.
- Nie wiem, ilu o tym wiedziało, bo ja nie. Czemu Smela nie stanął wcześniej do przetargu? - zastanawia się Januszewska. Właśnie obiera szparagi na obiad. Gospodarstwo jest zadbane, kuchnia urządzona ze smakiem. Córka uczy w szkole podstawowej w Długołęce, ale to już gmina Nowogard.
WŁADZA SIĘ WYALIENOWAŁA
- Płacę 6 tysięcy złotych podatków, a z niczego nie korzystam. - mówi. Opowiada o dziurze w drodze, przed wyjazdem z bramy. To droga wojewódzka. - Ale to ja mam załatwiać? - pyta. Oczekiwała od władz większej pomocy i aktywności. -
Czytam o różnych funduszach pomocowych, ale nam, rolnikom, trudno jest się zorganizować. Władze mogłyby wykazać się tu większą aktywnością, zorganizować spotkanie, pomóc przy dostępie do kredytów.
- Jako jedyna chyba gmina podpisaliśmy z Central Soyą porozumienie w sprawie skupu zbóż. - mówi burmistrz Bernacki. - Umarzamy też czwartą ratę podatków.
- Nie robi się dla rolników nic. - mówi Małgorzata Kisiel. To trudny problem. - mówię, mając świadomość, że rolnictwo nie
leży w kompetencjach gmin.
- Dla nikogo nie jest łatwy, ale jak będziemy stać obojętnie przy tym problemie, w najmniejszym stopniu go nie rozwiążemy. Może władza ma jakieś pomysły. Gdzieś jest gmina, gdzie rolnicy założyli małą mleczarnię. - Ale to mogą rolnicy sami zrobić. Co ma do tego rada? - pytam. - Ale to wyszło z urzędu gminy. Ludzie spotkali się, zaczęły się toczyć rozmowy i dogadali się. A pan sądzi, że jak pójdą na piwo, to się dogadają? Tu potrzebna jest aktywność władz.
Wydaje się, że tu leży problem rozejścia się wzajemnych oczekiwań między władzą a społeczeństwem. W urzędzie panuje przekonanie, że to co robią jest najlepsze, a ci co robią, są najlepsi.
- Jeżeli większość będzie uważała, że trzeba zmienić władzę, to ją zmienią. Obawiam się jednego, że nawet jak zmienią, to ja nie widzę tu ludzi, przynajmniej z tej grupy inicjatywnej, którzy byliby w stanie tu pokazać, że coś potrafią.
Same słowa to za mało. - mówi wiceburmistrz Ussarz.
- Ale ludzie z opozycji uważają. że wy też niewiele potraficie, skoro niewiele się zmienia.
- Ale czy ja nie zapraszam? Mogą przyjść na każdą sesję, na zarząd, możemy wspólnie podyskutować i coś rozwiązać.
Czy ja się przed tym bronię? Ja mogę wiele rzeczy nie dostrzegać. Tyle energii, co oni w tej chwili marnują, to choćby
dziesiątą część tego czasu poświęcono wspólnej dyskusji, to myślę, że moglibyśmy coś zrobić. Może mają jakieś cenne pomysły? My uważamy, że też mamy jakieś, ale może mamy za mało? Ale nie jest tak, że się nic nie robi.
Jednak wiceburmistrz nie ma ostatnio dobrych dni. Po mieście krąży pismo, w którym Zachodniopomorski Urząd Wojewódzki unieważnił decyzję burmistrza Bernackiego z roku 1990! Decyzja zezwoliła na sprzedaż 100 hektarów ziemi żonie ówczesnego wiceburmistrza Ussarza za sumę dzisiejszych 200 zł. Po odliczeniu wartości utraconego mienia na Wschodzie obniżono jeszcze cenę o połowę. Prawdopodobnie sprawa spadkowa nie została przeprowadzona należycie, gdyż rodzina zgłosiła po latach pretensje do całej operacji. Decyzja unieważniająca jest całkiem świeża, więc nie wiadomo jak to wszystko dalej się potoczy. Jednak rzuca cień na rządzący gminą tandem.
10 LAT BURMISTRZA
Dziesięcioletni okres sprawowania urzędu burmistrza przez Wiesława Bernackiego, to wystarczająco długi czas, by móc dokonać pogłębionej oceny jego ,,linii programowej” rozwoju gminy. Do niewątpliwych sukcesów należy zaliczyć inwestycje infrastrukturalne. Włożył w ziemię sporo rur wodociągowych i kanalizacyjnych, wyremontował wiele chodników i ulic, odnowił
elewacje kilku budynków (ale tylko od ulicy, czyli na pokaz, jak mówią jego przeciwnicy). Do swoich sukcesów zalicza także to,
że spadło bezrobocie, z około 40 proc. w 1994 r. do trochę ponad 20 proc. w bieżącym. Jednak trudno powiedzieć, gdzie ludzie
znaleźli pracę, bo dużych firm w Dobrej nie widać. Jednak za inwestycje infrastrukturalne wykonywane przez urząd siłami
pracowników interwencyjnych i publicznych, przychodzi dzisiaj zapłacić utratą zaufania do urzędu. W najlepszym okresie gmina
dostawała ich nawet 200. Dzisiaj ta liczba dramatycznie spadła. Jednak ludzie przyzwyczaili się, że urząd “daje” pracę. I do
niego kierują pretensje, że teraz tego nie robi. Jednak taki rozwój wypadków można było przewidzieć, gdyż prace interwencyjne
nie tworzyły trwałego zatrudnienia. Gdyby ci pracownicy i pieniądze na inwestycje trafiały do miejscowych firm, być może
dzisiaj obraz miejscowej przedsiębiorczości wyglądałby inaczej. Urząd nie może zastępować bez końca na rynku prywatnych
firm. Być może takie podejście spowodowało, że do dzisiaj usługi komunalne nie zostały sprywatyzowane. Wszystkim zajmuje
się gmina, ponosząc tym samym całkowitą odpowiedzialność.
Za drugi czynnik - społeczny - obecnych niepokojów można uznać rozminięcie się władzy z oczekiwaniami społecznymi.
Jako przykład można podać stawiane zarzuty, że w Dobrej nic się nie dzieje. Nigdy nie było słychać, by ktoś coś tam zorganizował, by się coś działo. Władza mówi - niech ludzie coś pokażą, że potrafią. Ludzie - że to może władza by coś zrobiła, zorganizowała. Od tego jest - mówią. Pozytywnym zjawiskiem był cykl imprez dla wsi zorganizowanych latem ubiegłego roku,
gdzie inicjatywą wykazała się radna Barbara Wilczek, ale i przy obecności burmistrza. Dzisiaj ich drogi rozeszły się diametralnie.
Można zapytać, czy burmistrzowie nie wzięli na siebie za dużo, czy nie pochopnie uznali, że tą społecznością należy wyłącznie rządzić, bo spodziewać się zbyt wiele po niej nie można. Że my robimy im dobrze, i powinni być nam wdzięczni, a oni tu rozrabiają. Czy dociera do nich teraz, że zabrakło im sił... społecznych.
PARADOKS
Po powrocie do redakcji sięgnąłem po zakurzoną już książkę “Dobra Nowogardzka - siły społeczne w gminie”, napisaną wspólnie przez Ryszarda Czyszkiewicza, Włodzimierza Durkę i Wiesława Kura. Nikt z piszących chyba nie przypuszczał, że ich diagnozy mogą okazać się trafne w tak przewrotny sposób, po dwóch latach od jej wydania. Czy wtedy już zapowiadały nadchodzące zmiany?
Na postawione przez autorów pytanie - czym mają się zająć władze gminy prawie połowa (41%) ankietowanych odpowiedziała, że “sprawami zwykłych ludzi”. Dopiero na drugim miejscu (zaledwie 14%) znalazła się odpowiedź, że władze powinny “zabiegać o jak największy dopływ środków z zewnątrz”. “Mieszkańcy oczekują od tych, których wybrali lub mianowali na zajmowane stanowiska chyba tylko tego, aby nie byli wyobcowani, aby można było o nich powiedzieć, że są “jednymi z nas” - napisali autorzy. Zaś w zakończeniu: “Wspólnota samorządowa gminy Dobra Nowogardzka znajduje się w takim miejscu, gdzie konieczne są wyraźne bodźce wspomagające przejawianie się miejscowej energii działającej na
korzyść całej zbiorowości. Takich bodźców, nawet jeśli będą one musiały pochodzić z zewnątrz, wspólnota musi jednak poszukiwać i wywoływać sama - musi określić swą atrakcyjność i zdefiniować własną wartość będącą “monetą przetargową” w staraniach o przyciągnięcie uwagi świata zewnętrznego. Jedną z najistotniejszych wartości są sami mieszkańcy i ich wola dokonywania zmian. Jeśli nie będą potrafili zainteresować sobą szerszego otoczenia, jeśli nie przedstawią siebie jako dynamicznej zbiorowości zainteresowanej i zdolnej do wyznaczania i osiągania celów, jeśli nie zidentyfikują w sobie i nie wspomogą kształtowanie się prorozwojowych sił społecznych wtedy przegrają, sami z sobą, walkę o własną samodzielność i samorządność.”
Gdy zapytałem pani Januszewskiej, czy nie obawiają się, że odwołując radę zamienią przysłowiową siekierkę na kijek,
odpowiedziała, że nie wie.
- Ale mamy prawo do nadziei - dodała.