“Rzeczpospolita” nr 244 (6927) z dn. 16-17.10.2004, str. C3 dodatku “Prawo co dnia”
Telewizja: Abonament, ofiara, sponsoring, podatek czy haracz
Obywatele mogą zaprenumerować “Rzeczpospolitą” (gazetę), ale Rzeczpospolita (państwo) nie może zaprenumerować obywateli.
Sztandarową reakcją działaczy telewizyjnych w chwilach zagrożenia jest powoływanie się na misję telewizji publicznej. Minionych piętnaście lat to wystarczająco dużo, by tę misję ocenić. Jednak mało kto tak naprawdę tym się zajął. Nie znam żadnych poważnych analiz dotyczących misji. Dlatego funkcjonuje ona raczej jako slogan i zaklęcie niż uargumentowana wartość.
Jeżeli misją TVP było budzenie tęsknoty za peerelowską rzeczywistością, to wykonała ją dobrze, wielokrotnie powtarzając seriale, które podświadomie utrwalają peerelowską optykę historii, takie jak “Czterej pancerni i pies” lub przygody kapitana Klossa. Jeżeli misją TVP było wykluczenie dużej części Polaków z debaty publicznej na temat budowania demokracji w jej najważniejszym momencie, to też spisała się na medal. Można zapytać, na ile tak pojęta misja przyczyniła się do dzisiejszego kryzysu uczestnictwa w życiu publicznym, spadku zaufania do polityki i instytucji państwa, rozumienia przez Polaków zachodzących zmian. Te pytania nie są bezpodstawne, gdy wiemy, jak głęboki wpływ wywierają media na kształtowanie myślenia odbiorców, a tym samym na ich postawy i realne wybory. Czy już to, że połowa obywateli nie płaci abonamentu, nie jest erozją zaufania obywateli do instytucji, która tak wyraźnie sama spowodowała ten proces? Może więc czas na dymisję misji?
Kwadratura koła
Gorąca ostatnio dyskusja o abonamencie radiowo-telewizyjnym od początku jest chaotyczna, bo prowadzona bez uporządkowania pojęć, czego wynikiem jest tylko mnożenie wątpliwości. Przykładem może być artykuł “Ofiara na misję” Ewy Wojnarskiej (“Rz” z 4 - 5 września).
Autorka dość wnikliwie opisując sytuację prawną abonamentu, posługuje się - niestety - sprzecznymi pojęciami, co uniemożliwia jej wyciągnięcie konkretnych wniosków, sprowadzając dyskusję, jak wiele podobnych, do dywagowania na poboczne i zazwyczaj wtórne tematy. Warto więc przywołać słowa filozofa Ludwika Wittgensteina: granice naszego języka są granicami naszego świata. Bez wyznaczenia granic dla pojęcia “abonament” nie rozwiąże się problemu, który coraz bardziej przypomina kwadraturę koła.
Gdy ludzie nie chcą płacić lub chce się TVP odebrać pieniądze, mówi się nam o misji telewizji publicznej; gdy pada argument, że nie każdy ogląda TVP, bo ma inne, prywatne kanały, mówi mu się, że ma płacić za posiadanie odbiornika. Więc za misję czy za odbiornik?
Nawet prawniczka, autorka cytowanego artykułu, utknęła w tym punkcie, pisząc: “Już związanie abonamentu z odbiornikiem rodzi wątpliwości”.
Jednak ich nie rozwiewa. Dalej pisze: “Z dotychczasowych wywodów jasno wynika, że abonament radiowo-telewizyjny ma wszelkie cechy podatku. Jego wysokość zatem powinna być określona w drodze ustawy”. Teraz określa ją KRRiTV, co niedawno zakwestionował Trybunał Konstytucyjny.
Jeśli wybór, to nie przymus
W dyskusjach pełno określeń dopisywanych abonamentowi: ofiara, sponsoring, podatek, ciężar, opłata, a nawet danina. Nikt jednak nie definiuje pojęcia “abonament”, co szybko rozwiałoby wątpliwości, czym jest.
W “Słowniku wyrazów obcych” Władysława Kopalińskiego można przeczytać, że abonament to “przedpłata, opłata z góry za abonowanie, otrzymywanie czegoś (np. książek w czytelni, bibliotece); użytkowanie czegoś (np. telefonu, RTV środków komunikacji zbiorowej, miejsca w teatrze, filharmonii); por. prenumerata”. Można do tego dorzucić abonowanie obiadów w stołówce itd.
Pojęcie “abonament” (prenumerata) zawiera samo w sobie walor fakultatywności, a nie obligatoryjności, tzn. jest to kwestia wyboru, a nie przymusu. Z fakultatywności (dobrowolności) wynika jego druga cecha: jest czynnością jednostronną, przynależną obywatelowi, a nie państwu. Państwo nie może więc wprowadzić jakimkolwiek prawem opłaty abonamentowej, nie zmieniając tego pojęcia. W ścisłym znaczeniu tego słowa abonament przymusowy byłby niekonstytucyjny.
By to było jasne, przyjrzyjmy się spisowi słownikowych przykładów: telefon, komunikacja zbiorowa, bilety do teatru, filharmonii, dodajmy bony obiadowe - to wszystko dzisiaj możemy kupić, jeśli chcemy. Dlaczego do RTV miano by stosować inne zasady? Jednak za RTV musimy płacić. A jeżeli musimy, to tej opłaty nie można nazywać abonamentem! Obywatele mogą prenumerować “Rzeczpospolitą” (gazetę), ale Rzeczpospolita (państwo) nie może prenumerować obywateli.
Jeżeli więc nie jest to abonament, to czy jest to podatek? Katalog podatków określają ustawy, ale nie ma w nich czegoś takiego jak
comiesięczny podatek za odbiornik radiowy i telewizyjny.
Za posiadanie czy używanie? Podatek za ruchomości płaci się jednorazowo przy ich nabyciu. Każdy popukałby się w czoło, gdyby kazano mu co miesiąc płacić podatek za kupione auto, pralkę, lodówkę, magnetofon, gramofon, walkmena. A czy jakimś szczególnym przedmiotem jest telewizor lub radyjko? Może ktoś spróbuje przekonać obywateli do tej różnicy.
* * *
Czym więc w końcu jest comiesięczna opłata zwana raz abonamentem, a raz podatkiem? Dla mnie haraczem - pozostałością po byłym
systemie, który za pomocą tej opłaty próbował regulować wolność słowa - ściąganym przez dobrze usadowioną w państwie elitę, która z tego bardzo dobrze żyła i nadał chce go za wszelką cenę utrzymać.
Nic mi nie wiadomo również, by Trybunał Konstytucyjny potwierdził ważność abonamentu. Rzecznik praw obywatelskich zaskarżył
“odpowiedni przepis ustawy o radiofonii i telewizji” dotyczący tego, kto ma ustalać jego wysokość. I tylko tyle. Nie rozpatrywał zgodności opłacania abonamentu z konstytucją, bo nikt mu takiego zadania nie postawił.
Kazimierz Rynkiewicz