Strażnik miejski latał od lady majtkowej do lady jagodowej
(ZŁOCIENIEC) Końcówka ubiegłego tygodnia w centrum miasta upłynęła pod znakiem przenosin handlujących jagodami i kurkami z chodnika pod sklepem przewodniczącej rady miejskiej, i oczywiście ciągle jeszcze radnej Urszuli Ptak, do niezbyt wymyślnych stoisk – klatek pod daszkami.
Rwetesu było co niemiara, bo obecna arystokracja złocieniecka, handlowa i samorządowo-pensyjna korespondencyjnie starła się z miejscowym ludem, też handlującym, tyle, że owocami własnej pracy, bo runem leśnym. Korespondencyjnie, gdyż pierwej w próbie podjęcia uchwały o przegonieniu jagodziarzy i grzybiarzy na targowisko, a później z pomocą strażnika miejskiego, wagi w tej formacji pośród mężczyzn najcięższej. Czego ów mąż strażniczy nasłuchał się od krewkich dam od jagódek i kurek, to jego, i to chyba na dłuższy czas, gdyż przekaz słany był nie tylko treściwy, ale i wyjątkowo nacechowany emocjami. Przygodni gapie tylko przez chwilę łudzili się nadzieją, że celem łagodzenia konfliktu zza swej lady, jak to ludzie mówią - z majtkami, przybędzie do ludu z kniei sama przewodnicząca, ale reporter szybko pospieszył z wyjaśnieniami, że obecna władza mieścinki nad Wąsawą od ludu stroni. Nawet do tego stopnia, że podczas prowadzonych przez siebie sesji rady, mimo, że udzielanie głosu to jej obowiązek, odbiera prawo do wypowiedzi ludziom w chwilach, gdy ci już są w samym jej sednie.
Byle z dala od ludu
W Drawsku Pomorskim inny Ptak, Zbigniew, posunął się nawet do całkowego zlikwidowania możliwości wypowiedzi na sesjach swej rady swoich wyborców. Rękami rady oczywiście. To opinia powszechna. Tam już Trybuny Obywatelskiej nie ma. W Złocieńcu, pierwszy Ptak z tego tekstu, czyli przewodnicząca rady, do tego się jeszcze nie posunęła, ale na jagodziarzy to już sobie ponapadała.
Jagodzianki (nie bułeczki, a zbierające panie jagody) srogo pomstowały na nowe warunki handelku. Mniej ludzi, większy dystans oferentki – kupujący, nie ten klimat, nie to, o co w tym wszystkim chodzi. A chodzi też i o złocienieckie klimaty. Nie o kiczydła, czyli zdjęcia cyfrowe z najczęściej poniemieckimi ruderami na nich, a o autentyki nasze codzienne. Sprzedaż jagód, to przecież nie sklep jubilera, nie aukcje dzieł sztuki, czy nawet nie handelek majtkami. To jakby kwintesencja tych działań. W tym też i handel miodami.
Mało co, a po komendzie, (s..j) by zasalutował
Strażnik miejski wagi najcięższej pośród strażniczych mężów naszej straży (jeszcze, do kiedy?), choć oczywiście nie jest to rekord wagowy pośród tamtejszej braci, w pewnym momencie rzekł podniesionym mocnym głosem do pań jagodzianek: - Teraz ja mówię, proszę słuchać. - I stała się rzecz niesłychana, nikt nie słuchał. Po raz wtóry, tym razem już dyszkantem wykrzyczał: - Teraz ja mówię, proszę słuchać. - W odpowiedzi dało się słyszeć tylko jedno słowo wypowiedziane damskim głosem, mocno zmęczonym. Słowo jest znane jako ogólnie zrozumiałe, ale i z odpowiednią taksą w mandatach. I tu strażnik znów potrafił się znaleźć. Ze zdenerwowania po tym słowie o mało co, a by zasalutował i odmaszerował. Opanowawszy odruch dał „na spokój” utrudzonym ludziom, kobietom jagodziankom.
Jedna z bud do zbierania głosów – odwołać radę, pogonić burmistrzów?
Zamiast do handlu jagodami przygotować coś akuratnego, chyba z poduszczenia przewodniej wystawiono dwie cudaczne budy, z których jedna ma podobno posłużyć do zbierania głosów pod referendum w celu odwołania tej rady. Znaczy to tyle, że się nie zmarnuje. Urszula Ptak nawet nie mogła się spodziewać, że te budy to mogą być dla niej na pohybel. Jednak, tak mało czasu pozostało do końca męki z tą radą, i z tymi burmistrzami, że lepiej byłoby z tym wszystkim poczekać do przyszłorocznych wyborów. Być może ich wynik sprawi, że zbieraczy jagód w Złocieńcu znacznie przybędzie (dojdzie w znacznej liczbie zbędna sfera samorządowo-spółkowa). Nowi bezrobotni, a obecnie jeszcze na zbędnych etatach, mogą nie pomieścić się w tych klatkach dla ludu ciężkiej pracy od miejscowej jeszcze władzy.
Nie mi wyrokować, co się jeszcze w Złocieńcu w tej branży może wydarzyć. Przecież tu znów jest arystokracja. Tym razem postpezepeerowska, czyli żadna. Majtki, majtki, kto da więcej? Przepraszam, miało być - jagody. Zresztą, niby wszystko jedno, a jaka różnica. A tego strażnika to zwyczajnie żal. Nalatał się, od lady do lady, a w przyszłym roku też chyba na jagody. Z majtkami na głowie, bo muchy i komary.
Tadeusz Nosel
Rafał tak na miejskie targowisko. Nie wiem kolego czy chciałbyś kupować nasze skarby natury w pobliżu rzeki Wąsawy lub jak kto woli miejskiej zlewni fekalii.
~Rafał
2013.08.06 21.00.27
Osobiście nie przepadam za tymi koszyczkami w środku miasta. Najlepszym sposobem na przeniesienie tego handlu byłoby porządne targowisko, gdzie można byłoby handlować codziennie - przynajmniej w okresie letnim. Wtedy i działkowcy, i właściciele ogrodów, i zbieracze runa leśnego mogliby sprzedawać czy to nadmiar warzyw i owoców, czy to dary lasu. Prosta zasada - kupujący wiedzą gdzie szukać sprzedających i na odwrót.