(ZACHODNIOPOMORSKIE) W niedzielę, 18 maja 2014 roku, na cmentarzu pod Monte Cassino we Włoszech odbyły się obchody 70 rocznicy zwycięskiej bitwy 2 Korpusu Polskiego o to wzgórze. To jedna z najbardziej chwalebnych kart w dziejach oręża polskiego. Warto o niej przypominać, gdyż jej bohaterowie mieszkali także wśród nas, choć nie dane im było skosztować chwały należnej bohaterom. Niech trwa chociaż pamięć o nich.
Trzeba tu oddać cześć śp. Stanisławowi Dawidowi ze Złocieńca, który przyczynił się do tego, że aż trzy szkoły w tym mieście noszą imiona związane z 2 Korpusem, co jest wyjątkiem na Pomorzu Zachodnim. Nie wszyscy mieli szczęście, by dożyć czasów, w których można było działać w ten sposób. Jednak o wszystkich warto pamiętać. Ale najpierw, odnaleźć, policzyć, przypomnieć. Temu służy ten wstępny artykuł. Może ktoś kiedyś spisze ich historię na naszej ziemi.
Wzgórze Monte Cassino zdobył 2 Korpus Polski armii gen. Władysława Andersa. Pośród wojsk alianckich, nacierających linię niemieckich umocnień, zwaną Linią Gustawa, w których walczyli Brytyjczycy, Francuzi, Amerykanie, Nowozelandczycy, Marokańczycy, Algierczycy i Hindusi, polska armia była szczególna. To byli polscy Kresowianie i Sybiracy, pozbierani z całego Związku Sowieckiego, którzy wcześniej przeszli przez łagry i więzienia i wyszli pod wodzą gen. Andersa bić się z Niemcami na froncie południowym i zachodnim.
Armia Polska w Związku Sowieckim została sformowana w momencie, gdy Niemcy w czerwcu 1941 r. uderzyli na Sowiety i szybko posuwali w kierunku Moskwy, Stalin obawiając się przegranej zgodził się na sformowanie armii polskiej, co zawarto w pakcie Sikorski-Majski. Tysiące Polaków wypuszczono z więzień i łagrów, rzesze młodych zesłańców przemierzało tysiące kilometrów, by zaciągnąć się do wojska polskiego i bić się z Niemcami. Polacy siłą wcieleni do Armii Czerwonej porzucali jej szeregi i ciągnęli na południe, do punktu repatriacyjnego w Buzułuku, gdzie rozpoczęło się formowanie 2 Korpusu Polskiego. Armia rosła w oczach i wkrótce liczyła ponad 70 tys. żołnierzy. Jednak wkrótce okazało się, że Stalin nie jest w stanie przydzielić odpowiedniej liczby broni i racji żywnościowych (ostatecznie zgodził się na wyżywienie 45 tys. żołnierzy) i rząd polski podjął decyzję o ewakuacji armii na Bliski Wschód. Razem z żołnierzami wyszło około 135 tys. ludzi, w tym tysiące rodzin z dziećmi.
Jedną z najgłośniejszych bitew, jaką później stoczyli Polacy była właśnie bitwa o Monte Cassino. By sobie uzmysłowić jej wagę, wystarczy przypomnieć, że wojska alianckie próbowały przez cztery miesiące sforsować umocnienia zagradzające im drogę na Rzym, w tym właśnie Monte Cassino, ponosząc ogromne straty. Dopiero uderzenie Polaków przyniosło przełamanie Linii Gustawa. I choć to zwycięstwo nie było należycie wykorzystane strategicznie, Polakom przyniosło chwałę i dumę na całym świecie.
Za niedolę i nieszczęście Kraju
Gdy przyszedł rozkaz zdobycia wzgórza przez wojsko polskie, 11 maja odczytano żołnierzom 2 Korpusu rozkaz dowódcy, generała Władysława Andersa.
Żołnierze!
Kochani moi Bracia i Dzieci. Nadeszła chwila bitwy. Długo czekaliśmy na tę chwilę odwetu i zemsty nad odwiecznym naszym wrogiem. Obok nas walczyć będą dywizje brytyjskie, amerykańskie, kanadyjskie, nowozelandzkie, walczyć będą Francuzi, Włosi oraz dywizje hinduskie. Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię żołnierza polskiego. W chwilach tych będą z nami myśli i serca całego Narodu, podtrzymywać nas będą duchy poległych naszych towarzyszy broni. Niech lew mieszka w Waszym sercu.
Żołnierze – za bandycką napaść Niemców na Polskę, za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony wywiezionych Polaków jako niewolników do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę – z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych Bóg, Honor i Ojczyzna.
Tu spoczywa 1072 żołnierzy polskich
W czasie całej kampanii włoskiej, która trwała od 3 września 1943 do 2 maja 1945 roku, alianci stracili blisko 312 000, a Niemcy około 435 000 zabitych i rannych. Walki na Linii Gustawa były najbardziej zacięte; zginęło tu około 200 tys. żołnierzy w ciągu 129 dni. Straty 2 Korpusu Polskiego wyniosły 924 zabitych i 2930 rannych. Po zakończeniu działań wojennych żołnierze zbudowali cmentarz u stóp wzgórza, na którym spoczywa 1072 poległych żołnierzy polskich, łącznie z gen. Andersem, który chciał, by tu go pochowano.
Milcząca chwała żyła w pieśni
- Dziadek bardzo lubił śpiewać „Czerwone maki na Monte Cassino”. To było dla niego coś ważnego i pięknego. Gdy zmarł, uprosiłam kościelnego, by po wyjściu konduktu z kościoła zagrał dla niego tę piosenkę. To mu się należało – mówi pani Anna Tokarska z Łobza, wnuczka Mariana Trapszo, żołnierza spod Monte Cassino, który wrócił po wojnie do kraju i osiadł w Łobzie. Przypomnijmy fragment tej piosenki.
Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się ukrył jak szczur.
Musicie, musicie, musicie
Za kark wziąć i strącić go z chmur.
I poszli szaleni zażarci,
I poszli zabijać i mścić,
I poszli jak zawsze uparci,
Jak zawsze za honor się bić.
Czerwone maki na Monte Cassino
Zamiast rosy piły polską krew.
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz od śmierci silniejszy był gniew.
Przejdą lata i wieki przeminą.
Pozostaną ślady dawnych dni
I wszystkie maki na Monte Cassino
Czerwieńsze będą, bo z polskiej wzrosną krwi.
W Łobzie Marian Trapszo (Trabszo) ożenił się z Czesławą Dąbrowską, której ojciec, Konstanty Dąbrowski był sanitariuszem w tej bitwie. Szwagier Konstantego – Piotr Milewicz, rodowodem spod Wilna, którego rodzina osiadła w Wysiedlu (gm. Łobez), po wojnie wyjechał do Australii. Pod Monte Cassino walczył również Leonard Serwatko, szwagier pani Czesławy Dąbrowskiej.
Zobowiązanie
Przez prawie 50 lat żołnierze spod Monte Cassino, andersowcy, nie mogli mówić głośno o armii gen. Andersa, o zdobywaniu tego szczytu, o udziale w walkach z Niemcami na froncie południowym i zachodnim. Większość odeszła nie doczekawszy satysfakcji, honorów, uznania. Ci, którzy doczekali, podjęli pracę upamiętniającą ten czyn żołnierza polskiego. Taką osobą był zmarły kilka lat temu Stanisław Dawid ze Złocieńca, dzięki któremu szkoły w mieście noszą imiona związane z tamtymi wydarzeniami: ZSP im. Gen. Władysława Andersa, Gimnazjum nr 2 im. Władysława Sikorskiego, Szkoła Podstawowa nr 3 im. Żołnierza Polskiego, do tego grona zalicza się ZSP im. 3 Dywizji Strzelców Karpackich w Czaplinku.
Białe plamy na Pomorzu
Trzeba jednak przyznać, że pokazana wyżej działalność w zakresie upamiętniania bohaterskiego czynu żołnierza polskiego jest raczej wyjątkiem, niż regułą. Chociaż w powiecie łobeskim osiadło sporo andersowców, żołnierzy spod Monte Cassino, w Łobzie nie ma nawet ulicy o takiej nazwie, choć ci żołnierze żyli wśród nas i żyje wiele rodzin, których bliscy wyszli z armią gen. Andersa. Opisywaliśmy rodzinę Blinów, z której żyją cztery córki. Kolejnym uczestnikiem tamtych wydarzeń był Władysław Umpirowicz, który trafił do niewoli sowieckiej 17 lub 18 września 1939 r., później do łagru w ASRR Komi. Wyszedł z armią gen. Andersa. Walczył pod Monte Cassino. Po powrocie w 1948 ponownie zesłany w 1951 r. Przyjechał do Łobza w 1955 r. Córka Władysława Różańska wspomina, że ojciec przywiózł z Anglii własnoręcznie zrobionego z blachy „Orła”, który wędrował z nimi po Syberii. Pod Monte Cassino walczył także Jan Galczak, pochowany w Łobzie. Takich związków mieszkańców Pomorza z tamtymi wydarzeniami jest bardzo dużo.Ale też jest spora grupa wyjątkowych żołnierzy, którzy dwa razy przeszli przez Sybir.
Spod Monte Cassino na Sybir
Około tysiąc żołnierzy w latach 1947-48 wróciło z Anglii do swoich domów i rodzin, ale ich problem polegał na tym, że ich domy znajdowały się już w granicach ZSRR. Jednak przywiązanie do ziemi i rodziny zwyciężało. Wiedzieli, że czekają tam na nich rodzice, żony i dzieci, a ziemia i zwierzęta potrzebują gospodarskiej ręki. Liczyli, że czasy się zmieniły i może uda im się przetrwać.
Przetrwali zaledwie trzy lata. Na przełomie marca i kwietnia 1951 r. wraz z rodzinami zostali deportowani do obwodu irkuckiego. Ich liczba nie jest dokładnie znana. Dopiero w latach 90. historycy polscy otrzymali od historyka białoruskiego „Wykaz byłych żołnierzy Armii Andersa wysiedlonych w 1951 roku na specposielenie do obwodu irkuckiego zgodnie z decyzją Kolegium Specjalnego przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwowego Związku SRR”. Zwierał on dane personalne 888 żołnierzy-zesłańców, których biogramy, po uzupełnieniu o zesłańców z Litwy i Ukrainy, w liczbie 947, opublikowano w książce „Spod Monte Cassino na Sybir” (1998). Wiadomo tylko, że w rejestrach z 1 stycznia 1953 r. ujętych było 4520 zesłańców, w tym: 1440 mężczyzn, 1558 kobiet i 1517 dzieci do 16. roku życia. Większość z nich wróciła do Polski w latach 1955-58.
Gdy rozpoczęliśmy publikowanie rozmów z Sybirakami, okazało się, że kilka takich rodzin osiedliło się w powiecie łobeskim, a na Pomorzu Zachodnim było ich więcej. Niestety, żyją już tylko ich dzieci.
W powiecie łobeskim osiedliły się m.in. rodziny: Blin, Gulmantowicz, Proczkajło, Umpirowicz, Sierechan oraz Krywoszonek, Szenda i Busłowicz (trzy ostatnie przeniosły się później na południe kraju).
Stanisław Sierechan w 1939 r. służył w 3 baonie sanitarnym. Aresztowany przez władze sowieckie i wywieziony w głąb ZSRR. Wstąpił do armii gen. Andersa. W Polskich Siłach Zbrojnych był w oddziale obsługi Szpitala Wojennego nr 1. Żona z synem i córką znajdowali się na zesłaniu w Kazachstanie. Po wojnie wrócił do rodziny. 1 kwietnia 1951 r. został zesłany z rodziną do Czeremchowa w obwodzie irkuckim. Przyjechał z rodziną do Polski w 1955 r. Dwa lata później przyjechał ich drugi syn z żoną i trojgiem dzieci. Osiedli w Dargomyślu w gminie Radowo Małe. Dzisiaj żyją już tylko wnuki, w tym pan Sierechan w Słonowicach, w gminie Brzeżno, wnuczka pani Jadwiga Borkowska w Dargomyślu. Córka Alina Sierechan odnotowała w pamiętniku przyjazd rodzin: Kwiatkowski, Pawlukiewicz, Czura i Sosna.
W Świdwinie
Na ślad kolejnego „andersowca”, którego dwa razy wywieziono na Sybir, natrafiam w Świdwinie. O losach ojca, Józefa Geniusza (Gieniusz), opowiada córka pani Maria Krukowska. W 1939 r. mieszkali w Krzywokonnej, w gminie Zelwa, powiat Wołkowysk, woj. grodzieńskie (ob. Białoruś). Gdy wybuchła wojna, ojciec wziął udział w walkach z Niemcami. 17 września ze wschodu zaatakowali sowieci. Aresztowali ojca i wywieźli na Sybir. Wyszedł z armią Andersa. Wrócił do domu po 6 latach. W 1951 r. wywieźli całą rodzinę do Tajturki w obwodzie irkuckim, do wyrębu lasu, nad rzeką Białą. Przyjechali do Polski w 1957 i osiedli w Świdwinie.
Pani Maria pamięta z zesłania nazwiska: Jakołcewicz, Pawluczenia, Buraczewski. Odnajduję wszystkie w ww. publikacji, a kolejny powód do wzruszenia, to rozpoznany na fotografii Ludwik Jakołcewicz, którego dobrze zapamiętała. Wrócił do kraju w 1955 z żoną i czterema synami. Jan Pawluczenia, ranny w bitwie pod Cervaro we Włoszech, po powtórnym wywiezieniu na Sybir wrócił do Polski z żoną, czterema synami, synową, dwiema córkami. Jedna z nich, Jadwiga, wyszła na Syberii za mąż za Litwina Julisa Anksztutisa i tam urodziło im się dwoje dzieci.
- Tam wzięli ślub. Byłam druhną u niej - dodaje pani Maria, gdy wyczytuję to nazwisko. Ponoć osiedli gdzieś na Pomorzu Zachodnim.
Na cmentarzu w Świdwinie spoczywa także „andersowiec” Mieczysław Sadowski, legionista, uczestnik bitwy o Monte Cassino. Wywieziony na Sybir z Korca koło Równego. Później wywieźli jego rodzinę. Rodzina przyjechała z zesłania w 1946 r., a on z Anglii w 1947.
W Czaplinku
Na kolejnego „podwójnego” Sybiraka natrafiam w relacji zapisanej w Kurierze Czaplineckim nr 32 z 2009 r. To historia Stanisława Jankowskiego i żony Anny, którzy mieszkali na Kolonii Feliksowo w pow. Oszmiana. W 1939 r. Stanisław walczy na froncie, dostaje się do niewoli i sowieci wywożą go na Sybir. Wychodzi z armią Andersa. Walczy pod Monte Cassino. Wraca do Polski w 1947. Dwa lata później decyduje się wrócić do żony w Feliksowie. W 1951 całą rodzinę wywożą do osady Jahad, 120 km od Usolja w irkuckiej guberni. Po latach wracają do Polski i osiedlają się w Czaplinku.
Ponad trzydziestu w Koszalinie
Poniższa informacja pochodzi ze strony internetowej Stowarzyszenia Przyjaciół Koszalina.
Po wojennej zawierusze los rzucił do Koszalina ponad trzydziestu żołnierzy polskiego korpusu, dowodzonego przez gen. Andersa. Tu kontynuowali swoją edukację, podejmowali pracę i zakładali rodziny. Tu także spoczęli na cmentarzu.
Bohaterów spod Monte Cassino uczciło Stowarzyszenie Przyjaciół Koszalina, wydając broszurę. Oprócz informacji o żołnierzach i ich grobach, zawiera też mapę walk o klasztorne wzgórze, zdjęcia nagrobków z koszalińskiego cmentarza, a także ze Szczecina i Monte Cassino.
Na koszalińskim cmentarzu spoczęli: Alfred Pionke, Stanisław Andres, Bronisław Kowalski, Erwin Hryniewicz, Zygmunt Plutecki, Edward Gurtler, Józef Tołłoczko, Konrad Okulicz, Stanisław Kulawczyk, Stanisław Krudos, Julian Wilczek, Ryszard Dunajewski, Witold Sołohub, Witold Mossakowski, Mieczysław Styka, Stefan Radzimski, Grzegorz Zajkowski, Stefan Koźniewski, Adam Cwirko, Witalis Gzowski, Witold Łabejsza, Władysław Miszkiewicz, Witold Ostrowski, Kazimierz Sajewski, Marcin Filipowicz, Stanisław Kawa, Alfons Ćwikałowski, Adam Konarzewski, Wincenty Hurny, Stanisław Gilewicz, Maksymilian Dumniak, Władysław Popiel. W Szczecinie pochowano Jerzego Lesiaka.
Historia Polski, historia Pomorza
Bitwa o Monte Cassino zapisała się w historii Polski, polskiego oręża, zapisuje się nadal w pamięci rodzin, dzieci, wnuków i prawnuków, którzy zamieszkują Pomorze. Warto pamiętać, że walczyli dla nas i żyli wśród nas.
Kazimierz Rynkiewicz
Przygotowuję książkę o "andersowcach" osiadłych na Pomorzu Zachodnim, więc jeżeli ktoś z dzieci lub wnuków mógłby udzielić mi informacji o takich osobach, to proszę o kontakt. Może zostały po nich jakieś dokumenty, zdjęcia, chciałbym umieścić również spis tych osób, więc może być przydatna każda informacja.
Proszę o kontakt: Kazimierz Rynkiewicz, tel. 504 042 532, mail: wppp1@wp.pl