(WĘGORZYNO) W patowej sytuacji znalazła się gmina Węgorzyno, a to ze względu na tzw. ustawę autostradową. Mimo iż gmina nie miała podpisanej umowy z podwykonawcą kanalizacji, musi płacić mu pieniądze za wykonane prace, choć już raz zapłaciła za nie wykonawcy. Wykonawca jest w likwidacji, a źle wykonaną siecią ścieki i tak nie popłyną. Czy gminie pozostanie zapłacić trzeci raz, kolejnej firmie, tym razem za poprawki?
Wykonawcą tzw. Aglomeracji Węgorzyno etap I wyłonionym w przetargu, jeszcze w poprzedniej kadencji, była firma Eko-Wark, która następnie przekształciła się w spółkę Tahal, ta z kolei w Watek Polska, by w konsekwencji pod koniec ubiegłego roku postanowieniem Sądu Gospodarczego w Szczecinie ogłosić upadłość. Podwykonawcą robót kanalizacyjnych w Węgorzynie była firma PUWiS z Nowogardu. Porozumienie w sprawie podwykonawcy firma nawiązała z wykonawcą i to on zobowiązany był płacić firmie za wykonane prace. Gmina z obowiązku płatności wywiązała się, wpłaciła na konto wykonawcy 83 proc. należności, w ramach wykonanych prac.
W związku z wieloma poprawkami i nie wywiązanie się z umowy, gmina naliczyła firmie kary. Tym samym to wykonawca winien oddać gminie pieniądze. W związku jednak z faktem, że firma jest w stanie upadłości, gmina żadnych pieniędzy już nie odzyska. To jednak dopiero początek kłopotów mieszkańców Węgorzyna. Mimo wielu poprawek i badań ułożona sieć pozostawia wiele do życzenia. Fakt jest taki, że w obecnym stanie ścieki nią nie popłyną. Źle wykonana sieć nie stoi jednak na przeszkodzie podwykonawcy, aby wykorzystując ustawę autostradową wyciągać od gminy pieniądze za wykonane prace. Nie ma tu znaczenia, że gmina nie miała podpisanej umowy z firmą, okazuje się, że wystarczyło iż pracownicy gminy wiedzieli kto jest na budowie. Tym samym sąd zasądza kolejne kwoty do płacenia, bowiem PUWiS twierdzi, że za swoje prace nie otrzymał wynagrodzenia od wykonawcy. Gmina ze swojej strony nie ma prawa żądać od PUWiSu poprawek, bo ta firma nie była wykonawcą, z którą gmina podpisała umowę. Nie może również sama wykonać prac na sieci, bowiem PUWiS wystąpił do sądu o powołanie biegłego, aby ten ocenił sposób wykonania sieci. Póki sąd nie podejmie decyzji, czy biegły zostanie powołany, a jeśli tak, to czy wejdzie w teren i będzie sprawdzał sposób jej ułożenia w gruncie czy też wystarczy mu sama dokumentacja, gmina nie może wykonać żadnego ruchu.
Równocześnie w tragicznej sytuacji są mieszkańcy gminy Węgorzyno, którzy zaciągnęli kredyty w banku na budowę domów i teraz nie mogą rozliczyć się z kredytodawcą, bowiem nie mogą zakończyć budowy ze względu na sieć kanalizacyjną.
To właśnie ta sytuacja sprawiła, że w minionym tygodniu w urzędzie miejskim w Węgorzynie odbyła się sesja nadzwyczajna, na której przedstawiono radnym projekt uchwały w sprawie działania Burmistrza dotyczących rozliczenia inwestycji pn. „Budowa i przebudowa sieci wodociągowej i kanalizacji sanitarnej w granicach Aglomeracji Węgorzyno – etap I”. Projekt uchwały brzmiał: „Akceptuje się działania Burmistrza zmierzające do podjęcia wszelkich niezbędnych działań w celu ostatecznego rozliczenia inwestycji, a w szczególności udzielenia zlecenia prowadzenia przedmiotowej sprawy Kancelarii prawnej specjalizującej się w prowadzeniu spraw budowlano-inwestycyjnych”.
Zlecenie prowadzenia tej trudnej spawy kancelarii specjalizującej się w kwestiach budowlanych ma pomóc gminie w walce z płaceniem kolejnych pieniędzy dla PUWiS-u i umożliwić dokonanie napraw na sieci i w konsekwencji uruchomienie jej. Przeciw takiemu rozwiązaniu głosowała radna Barbara Pietrusz. Uchwała została podjęta.
Co ja mam teraz zrobić?
Z takim dramatycznym pytaniem podczas sesji wystąpił mieszkaniec gminy Węgorzyno, który wziął kredyt na budowę domu i do lipca musi się z niego rozliczyć. Nie może jednak podłączyć się do sieci, bo inwestycja stanęła w martwym punkcie. Burmistrz Węgorzyna zwróciła uwagę, że w tak dramatycznej sytuacji jest czworo mieszkańców Węgorzyna.
W arkana budowy sieci kanalizacyjnej wprowadził przedstawiciel spółki Komponer Mirosław Przysiwek, który posiłkował się zarówno danymi, jak i zdjęciami wskazującymi błędy występujące na budowie. Ponadgodzinny wykład uzmysłowił obecnym nie tylko skalę ilościową, ale i jakościową. Z jego wypowiedzi wynikało, że sieć w analizowanym wyrywkowym fragmencie biegnie po linii sinusoidy, zarówno poziomo jak i pionowo, na bardzo krótkich odcinkach. Bardzo duże załamania rzędu 15 stopni, gdy dopuszczalny jest 1 stopień, miejsca, w których są przeciwspadki, czyli ścieki musiałyby płynąć pod górę wielkości 35 proc., gdy rury pomiędzy studzienkami winny być ułożone przy zachowaniu spadku 0,3 proc., łączenie grubszych rur cieńszymi, ułożenie rur pod powierzchnią ziemi na głębokości 17 cm, luźny grunt, w który przyrząd do pomiaru zagęszczenia gruntu wpada pod jednym niewielkim uderzeniem na głębokość 1,5 metra, to wszystko wskazuje na bubel, który został ułożony na terenie miasta. Badania sieci i jej kamerowanie zostały przeprowadzone jedynie na niewielkim 300 metrowym odcinku, z czego 200 metrów należy poprawić.
Zarówno M. Przysiwek, jak i inżynier kontraktu Tomasz Granops byli zgodni w jednym podstawowym przypadku – firmę projektową inżynier kontraktu nazwał fatalną. Przypominamy, że prace nad projektem miały miejsce jeszcze w poprzedniej kadencji, gdy burmistrzem była Grażyna Karpowicz. Obecna kadencja rozpoczęła się wygranym przetargiem i wejściem wykonawcy na plac budowy.
- Są wrysowane przyłącza, natomiast projektant miał obowiązek otrzymać pozwolenie na budowę także na przyłącza. To później stanie się pewnym problemem, z którym nie możemy sobie poradzić. Były uzgodnienia na przyłącza, ale nie było to przefiltrowane przez starostwo i podparte decyzją w starostwie o pozwolenia na budowę. Później, na etapie wykonawstwa, powstawały dziwne sytuacje, takie, że jakaś pani mówi, że coś jest nieuzgodnione, oddaje do prokuratury, jest bardzo nieprzyjemna sytuacja, prokurator patrzy na inwestycję. Takie przypadki zaczęły mieć miejsce. Dzięki sprawności inżyniera kontraktu i wykonawcy udało się uniknąć większego problemu, ale początek jest właśnie tam, gdy projektant powinien przedstawić zamawiającemu dokument, pozwolenia na budowę na sieci i na przyłącza. Wtedy wiemy, że u wszystkich byliśmy, że mamy każdego człowieka uzgodnionego, wiemy, jaką trasą. Kwestię przyłączy zostawiono tak sobie do późniejszego wykonywania. W przetargu pojawia się przyłącze, ono może się pojawić, bo pewien przepis prawny mówi, że możemy zgłaszać przyłącze. To jest dobry przepis w przypadku przysłowiowego Kowalskiego, który chce sobie zrobić przyłącze do domu. Natomiast kiedy instytucją jest urząd, który wykonuje inwestycje, takie rzeczy są ryzykowne, kiedy nie mamy dokumentu bieżącego na to jak kolektor, jak przyłącze ma biec – powiedział Mirosław Przysiwek.
Problem z biurem projektowym pojawi się jeszcze raz, w momencie gdy gmina wystąpi do projektanta o przedstawienie zmian naniesionych na projekt.
- Dzieje się rzecz kuriozalna. Jeżeli jest robiona inwestycja, są projekty budowlane, to burmistrz oczekuje, że jeżeli są zmiany, to te zmiany projektant w projektach nam pokaże. To wszystko przecież trzeba zalegalizować, to musi mieć jakiś wymiar prawny. Zaczyna pojawiać się sytuacja taka, że projektant zaczyna w lutym 2012 roku wymuszać na urzędzie kwotę 15.700 zł za to, że pokaże nam, co zostało zmienione, jaki jest zakres zmian. Z tego co wiem, podobno inżynier kontraktu założył z własnej inicjatywy pieniądze dla tego pana, który był na tyle stanowczy, że nie chciał takich rzeczy zrobić w ramach nadzoru autorskiego – dodał M. Przysiwek. W swojej wypowiedzi poddał również w wątpliwość koszty, jakie miałaby ponieść gmina w ramach rozszerzenia prac na kwotę około 400 tys. zł.
Ze zdaniem przedstawiciela firmy, która miała za zadanie spojrzeć na inwestycję pod kątem wykonania zadania, czyli tego, za co odpowiadał inżynier kontraktu, nie zgadzał się inżynier kontraktu Tomasz Granops. Jego zdaniem inwestycja wykonana jest prawidłowo, a do poprawy jest niecałe 300 metrów. W to akurat nie chciała uwierzyć radna Jadwiga Kamińska, która zadała pytanie, czy w związku z faktem, iż na jednym 300 metrowym odcinku poprawy wymaga aż 200 metrów, to czy 80 metrów wykonanych jest źle na pozostałej części. Na to pytanie jednak odpowiedzi nie uzyskała. Inżynier kontraktu zapowiedział, że jeżeli zostanie wznowiona z nim umowa, już od następnego dnia może przystąpić do rozwiązania sytuacji w gminie, którą uznał za łatwą do rozwiązania. O takiej opcji nie chciała słyszeć burmistrz Węgorzyna i większość radnych, którzy podkreślili, że stracili zaufanie do inżyniera kontraktu, bowiem przez ostatni rok nie zrobił nic w tej sprawie.
Obecny przedstawiciel PUWiS-u niewiele wniósł do rozmowy, bowiem okazało się, że firma przysłała nowego wiceprzewodniczącego zarządu, który w PUWiS-ie jest od niedawna (jeszcze w lutym Damian Simiński był wiceburmistrzem Nowogardu), a tym samym nie był zorientowany w temacie. MM