(ZŁOCIENIEC) Na ulicy Stanisława Staszica, jeszcze przecież nie tak dawno, na zapleczu mieszkań w poniemieckich budynkach zapobiegliwe gospodynie trzymały nie tylko świnki, ale bywało, że i krówki. Stąd na okoliczne pola wyjeżdżali gospodarze furmankami zaprzęgniętymi w dorodne konie. Były i takie furmanki, których osnowę kół stanowiły metalowe obręcze. Na Stanisława Staszica turkot takich kół po kocich łbach niektórzy słyszą do dziś. Też i z tej ulicy, nie tylko z Gronowskiej, wywodziły się zawodnicze podstawowe osnowy futbolowego Olimpu, w którym wówczas był i boks, i siatkówka, zapasy, lekkoatletyka. Było, minęło. Co pozostało?
Od Maleszewa
Widzimy ulicę od strony Maleszewa. Wówczas to był miejski kurort. Dzisiaj trudno w to uwierzyć. U korony uliczki, za mostem, na ścianie jednego z budynków olbrzymia reklama sprzętu elektronicznego. Plansza jakby nie z tego świata. Tu sterany czasem pruski mur, do nieodgadnięcia kolor przedwiekowych dachówek karpiówek, fatalniutki asfalt po bokach z tak zwanym polbrukiem, a tam, niczym zwiastun zupełnego końca tej uliczki w dotychczasowym kształcie, elektroreklama. Nie do przeczucia było przez te panie gospodynie ze świnkami i krówkami, że ich Stanisława Staszica będzie zmierzać w kierunku pokazywanym przez reklamę, przez ten zwiastun. Spadające na tego rodzaju miejsca - nowe, współczesne, z elektroniką, zepchnęło już w niebyt, ot choćby nie do zapomnienia smak prawdziwego mleka stąd, warzyw, mięsa. Dzisiejsza cebula to przecież jakby z piekła rodem. Kwas i smoła. Marchewka o smaku podgniłego ogórka. Pomidory... szkoda słów. Normalna żywność jest u nas do nabycia, ale za niebotyczne ceny. Za dawnej Stanisława Staszica owa normalna żywność była codziennością. Choroby nowotworowe były ewenementalne, a opieka zdrowotna, szpitale – bywało, że za łapóweczki, ale były w praktyce dostępne każdemu. Znad pobliskich jezior niósł się gwar dzieciarni szkolnej, która tysiącami pod Złocieńcem spędzała pełne dwa miesiące wakacji. Wówczas turystyka istniała u nas naprawdę, była masowa w porównaniu do dzisiejszej, wybiorczej.
Maleszewo
Już kilka lat o zagospodarowanie tutejszego Maleszewa dobija się Edward Herbut, aż wreszcie przyszedł na sesję i zapytał – no, kiedy wreszcie? I na tym, jak na razie, pozostało, a sezon za pasem. Na Stanisława Staszica można jeszcze pokontemplować wiekowe drzwi prowadzące do wnętrz kilku kamienic. Są wymieniane na nowe, takie jak wspominane tu nowe warzywa, mleko, mięso. Bez wyrazu, w wisielczej kolorystyce. Mało kto jednak pamięta, że peerelowskie sklepy najbardziej charakteryzowały właśnie drzwi. Prawie zawsze obwisające na zawiasach, albo nawet ledwie się ich trzymające. Poobrywane. Wraz z upadkiem bolszewii, owe sklepy nie tylko natychmiast doszlusowały wystrojem do świata, ale i wreszcie, nareszcie spadły na nie z tego świata normalne drzwi, o witrynach już nie wspominając. Reporter ma obowiązek zjawisko pokazać w jego kilku odsłonach, co czyni.
Jeśli już tych starych drzwi w warunkach złocienieckich, warunkach etatowo-pensyjnych, nie da się odrestaurowywać, to może wystawiać je na sprzedaż koneserom. Może nawet podtykać budującym nowe wille, przecież to istny rarytas, skarb, a tu – na śmietnik?
Na ulicy jest kilka opustoszałych miejsc po wyburzonych poniemieckich starociach. Ekipa budowlańców od budowania willi powiedziała reporterowi, że być może w jednym z tych miejsc będzie parking, ale szczegółów nie znają. Rzeczywiście; Stanisława Staszica nie ma parkingu. No, to może będzie miała, miejsce jest. – Wille to my możemy tu postawić od ręki – powiedział postawny blondyn, który nie tylko z tonu wypowiadanych słów, ale i z postury budził zaufanie jako fachowiec. Inne tu drzwi, bramy – jakby w gminie nigdy nie było w tej materii żadnego gospodarza. Można zrozumieć tego rodzaju uliczne maszkary trwające rok, dwa, ale nie pół wieku! W historii gminy nie było jeszcze debaty o tym, jakby tu w spółce gminnej ZGM tak przyoszczędzić pieniądz, by było na najprostsze remonty, naprawy, konserwacje. W tych dniach mamy głos z ulicy Bohaterów Warszawy, z mieszkania indywidualnego. – Jestem na emeryturze, mam komunalne mieszkanie nie nadające się do zamieszkiwania. Istna rudera – to głos mieszkanki miasta tu od 1945 roku. Telefonu od reportera pani jednak nie odbiera, by ze szczegółami o problemie porozmawiać.
Miejsce najniezwyklejsze
Na tej samej ulicy jest miejsce, jakie chciałyby mieć u siebie miasta nie tylko w kraju. Wydarzenie, których było świadkiem, jest nie tylko szczegółowo udokumentowane w reporterskiej literaturze, ale i ze zdjęciem. Tylko w Złocieńcu na ten temat nie ma nic. Nawet najskromniejszej informacji, na jeśli nie stosownej tablicy, to przynajmniej na skromnej tabliczce. Kilka lat temu ekipa z Zakładu Wody i Kanalizacji zadbała o jeden ze szczegółów miejsca, i dba do dzisiaj. Podziękowania panowie. Zapytajmy jednak: a gdzie etatowo- pensyjni z Urzędu Miejskiego? Te wszelkie promocje gminy, informacje, przysłowiowe już turystyki i rekreacje. Za biurkami? – to za mało.
Na Starym Rynku
Opuśćmy już uliczkę pana, który swe muzeum ma w niedalekiej Pile. Na Starym Rynku, tuż przy Bohaterów Warszawy, w kamieniu okolono miejsce po kiosku Ruchu. Reporterowi nie powiedziano, komu i po co to miejsce. Skoro to tajemnica, to z uwagą będziemy oczekiwać na jej rozwikłanie. Są i tacy, którzy już wiedzą! Ma tu stanąć coś wyjątkowo oryginalnego, elektronicznego - z obwieszczeniami o wysokości pensji w Związku Miast i Gmin Pojezierza Drawskiego, w tym i pensji złocienieckiej. Za tego rodzaju postawę w Łobzie burmistrzowi radni obcięli pensję. A radni złocienieccy boją się na ten temat pary z gąb upuścić. Wszak to nie bohaterowie Warszawy, a Złocieńca nad Wąsawą.
Tadeusz Nosel