(ŚWIDWIN) Antoni Wdowiak mieszka z żoną w Świdwinie przy ul. Gen. Zawadzkiego, w małym starym budynku, podzielonym na cztery malutkie mieszkania.
O swoim pobycie na Syberii mówi niechętnie. Gdy go odwiedzam, żona, również Sybiraczka, jest w szpitalu w Połczynie-Zdroju. Choruje. Przed wojną mieszkali w Tarnowicy Polnej, w powiecie Tłumacz, woj. stanisławowskie. Ojciec był dobrym rolnikiem i powodziło im się nieźle. Po powrocie dziadka z pracy w Kanadzie postawili nowy dom. Nacieszyli się nim niecałe dwa lata.
Sowieci wywieźli ich 10 lutego 1940 r. Wywożono tzw. kułaków, czyli tych, co dobrze pracowali i byli zaradni. Jak ktoś to nazwał – karali za dobrą pracę. Trafili do Czarnogorki w obwodzie krasnojarskim. Tam zmarł dziadek Kornel.
- Gdzieś leży w tajgach, pochowany byle jak – mówi pan Antoni.
Ojciec Jan Wdowiak na zesłaniu pracował w tartaku. Gdy Sowieci „amnestionowali” Polaków, przenieśli się do pobliskiego Abakanu. Najgorsze czasy przetrwali dzięki temu, że mama Katarzyna pracowała w kuchni. Jednak pewnego razu NKWD zabrało ją i rodzina nigdy więcej jej nie zobaczyła. Nie wiadomo było za co ją zatrzymano i co się z nią stało.
– Zamęczyli ją – mówi pan Antoni i widać, że to wspomnienie jest w nim ciągle żywe. Matka miała wtedy zaledwie 35 lat.
Później wzięli ojca do Armii Kościuszkowskiej. Został sam z siostrą Heleną. Zaopiekowała się nimi ciocia. Gdy można było wyjechać, przywiozła ich, przez Poznań, do Świdwina. Tu już czekał na nich ojciec, który po zakończeniu wojny wybrał to miejsce na nowe życie. Pan Antoni wspomina zniszczone miasto i targowisko za kościołem, na którym dzisiaj stoi przedszkole. Niestety, życie tutaj nie okazało się lepsze od tego na Kresach. KAR
Życie tutaj nie było lepsze niż na kresach? Bo brakowało jedzenia? Czy, że rodzinę Polacy wywozili i mordowali po kryjomu? Które stwierdzenie jest prawdziwe według Wdowiaka?
Porównanie życia w Polsce do przeżycia u ruskich jest chyba nadużyciem patriotyzmu?