W sprawie Virchowa - to on stworzył pojęcie Kulturkampf
(ŚWIDWIN) Pan Piotr Feliński (szef stowarzyszenia Carpe diem), niestrudzony w zabiegach o upamiętnianie byłych mieszkańców Świdwina i wieży Bismarcka, ostatnio wystosował apel o upamiętnienie tablicą Rudolfa Virchowa.
Napisał w apelu: „W imieniu społeczności miasta Świdwin zwracamy się z prośbą do władz miasta o godne upamiętnienie postaci wielkiego Syna Ziemi Świdwińskiej – Rudolfa Virchowa poprzez umieszczenie tablicy pamiątkowej w miejscu Jego urodzenia”.
Co prawda w świetle komunikatu burmistrza ten apel wydaje się mocno spóźniony, gdyż dobiegają końca zabiegi z przeniesieniem obelisku z ul. Drawskiej i nowa tablica jest już zrobiona, ale nie można mu odbierać zachwytu nad „Synem Ziemi Świdwińskiej”. I tak ma lepiej, niż w Szczecinie, gdzie głowią się nad tym, co zrobić z Hitlerem - obywatelem honorowym Stettina. Zaangażowano w to nawet prezydenta miasta, radę miejską i urząd prokuratora. Virchow ma lepszy życiorys, więc nie ma tu nawet krzty cienia, że można go potraktować jako atrakcję turystyczną Świdwina. Tym bardziej, że nikt historią powojenną miasta zająć się nie chce, bo to za trudne, a może i niewygodne.
Pan Feliński ładnie opisał dorobek słynnego Virchowa, który zresztą opisali już przed nim inni, także na stronie urzędu, ale jednocześnie wszyscy zapomnieli o jeszcze jednym przyczynku do jego sławy. Otóż Rudolf Virchow jest sławny w historii także dlatego, że jako pierwszy użył pojęcia Kulturkampf, które zapisało się bardzo źle w historii Polski. Co prawda za sprawą Bismarcka, ale Virchow był mu w tym pomocny. Jak podają źródła, użył tego pojęcia w mowie sejmowej 17 I 1873 r. nazywając toczącą się walkę z Kościołem Katolickim „walką o kulturę” - Kulturkampf.
Nie wiem, dlaczego wszyscy unikają podawania tej informacji, ale to przecież może jeszcze bardziej rozsławić "naszego" zasłużonego mieszkańca. Również błędne jest powtarzanie, że był przeciwnikiem Bismarcka. Prawda jest taka, że najpierw był jego zwolennikiem, właśnie z okresie Kulturkampf, a dopiero później jego przeciwnikiem, gdy Bismarck tę walkę przegrał i chciał załagodzić jej skutki. Chodzi o to, by mówić prawdę. Także dzieciom, które pod tablice się prowadza. Nie chcę wchodzić w ocenę jego dokonań z tego okresu i całego życia, ale nie można też udawać, że takich faktów nie ma.
Poniżej fragment artykułu prof. Grzegorza Kucharczyka naświetlający szerzej okres, w którym narodził się Kulturkampf.
„Bismarck i jego naśladowcy – kulturkampfy w Europie”
Antykatolicka wojna o kulturę w XIX-wiecznej Europie przybierała zbliżoną do współczesnej formę brutalnej walki różnych grup liberałów z Kościołem przy pomocy opanowanego przez nich aparatu państwa.
Dyktatorski reżim relatywizmu dominujący w obecnej polityce i kulturze europejskiej, fenomen, przed którym systematycznie przestrzega Papież Benedykt XVI, jest kontynuacją „wojen o kulturę”, które właściwie nieprzerwanie toczą się na naszym kontynencie od 1789 roku. Kulturkampf (walka o kulturę) był prowadzony nie tylko w bismarckowskich Niemczech, ale znalazł swoich gorliwych naśladowców we Francji, Włoszech, Portugalii oraz Hiszpanii. Eliminacji Kościoła i katolików z życia publicznego towarzyszyła propagandowa frazeologia o „postępie”, „szerzeniu prawdziwej edukacji”, „wolności”. Tej ostatniej zresztą było najmniej we wszystkich kulturkampfach. Od Sprewy po Tag wolność w rozumieniu ówczesnych liberałów zaprowadzana była żelazną ręką państwa, które zresztą przy tej okazji stale poszerzało zakres swoich kompetencji.
To, co łączyło wszystkie omawiane tutaj kulturkampfy, to również skrajna ideologizacja polityki w jej antykatolickim wymiarze. Toczony w latach 70. XIX wieku w bismarckowskiej Rzeszy kulturkampf – a konkretniej jego liberalni protagoniści (traktowani przez „żelaznego kanclerza” jak klasyczni pożyteczni idioci) – posiłkowali się heglizmem, dla którego ucieleśnieniem postępu, ale i wolności było państwo pruskie. Do tego doszedł nacjonalistyczny amok, w który podczas wojen zjednoczeniowych z lat 1864-1871 popadły bynajmniej nie tylko elity narodowo-liberalne. Tak się złożyło, że droga do zjednoczonych Niemiec wiodła przez zwycięstwa nad krajami katolickimi: Austrią (1866) oraz Francją (1870), to z kolei dało asumpt liberalno-protestanckiej propagandzie do twierdzenia, że nowa Rzesza Niemiecka nie tylko udowodniła wyższość pruskiego oręża, ale i wyższość kultury protestanckiej nad zacofaną, przestarzałą kulturą katolicką.
Logika liberałów była więc prosta: skoro państwo pruskie (niemieckie) udowodniło na polach bitew swoją wyższość nad „rzymczykami” (jak pogardliwie nazywano w tych kręgach katolików), trzeba zrobić wszystko, by uchronić niemiecką ojczyznę od zagrożenia „zdeprawowanego ducha rzymskiego” i dodatkowo przepoić zjednoczone Niemcy „wyższą” (czytaj: protestancką i liberalną) kulturą.
W 1872 r. w pruskim parlamencie Rudolf Virchow – jeden z ojców niemieckiej fizjologii, a jednocześnie jeden z liberalnych deputowanych mówił: „temu, co nieniemieckie, rzymskie i ultramontańskie, musimy się przeciwstawić. (…) traktuję to jako rzeczywiste zadanie stojące przed obecnymi czasami, by przezwyciężyć tę obcą istotę, która wciska się do nas, która jawi się w postaci tej frakcji [katolickiego Centrum - przyp. G.K.] jako odrębne ciało w naszym parlamencie”.
Bardzo charakterystyczna była niechęć liberałów do niemieckich katolików – widoczna w cytowanych słowach – w związku z tym, że mieli oni własną reprezentację polityczną w pruskim i niemieckim parlamencie.
Liberalne zacietrzewienie ideologiczne zbiegło się z całkiem konkretnym politycznym interesem Bismarcka, któremu zależało na możliwie znacznym osłabieniu tzw. politycznego katolicyzmu w Niemczech oraz Kościoła jako takiego. Cała seria praw o charakterze wyjątkowym uchwalana w dekadzie lat 70. XIX w. przez sejm pruski oraz niemiecki Reichstag dekretowała konsekwentne usuwanie Kościoła z systemu edukacyjnego przy jednoczesnej głębokiej ingerencji państwa w wewnętrzną autonomię Kościoła (począwszy od kasacji większości zakonów, po ingerencję w seminaryjną formację kleryków). Pod koniec lat 70. XIX wieku w Prusach większość biskupów katolickich była albo uwięziona, albo została wygnana, a setki parafii pozostawało bez duszpasterza (to zaś oznaczało np. odebranie obywatelom prawa do ślubu kościelnego czy kościelnego pogrzebu).
W latach 80. XIX wieku Bismarck częściowo wycofał się z najbardziej restrykcyjnych represji wymierzonych w Kościół, jednak trudno mówić o całkowitym odejściu od logiki antykatolickiej „wojny o kulturę”. Na przykład aż do 1917 roku obowiązywało na terenie całej Rzeszy prawo zakazujące przebywania na jej obszarze członkom Towarzystwa Jezusowego – nawet jeśli byli to obywatele niemieccy.
Na ziemiach zaboru pruskiego kulturkampf przybrał dodatkowo formę kolejnego rozdziału w polityce germanizowania ludności polskiej. Władze pruskie, Bismarck osobiście, zdawały sobie sprawę, że Kościół nad Wartą i Wisłą pełni rolę depozytariusza polskich tradycji narodowych, języka i kultury. „Żelazny kanclerz” mógł się jednak przekonać, że „mówiący po polsku Prusacy” (jak nazywał Polaków zaboru pruskiego) zdecydowanie opowiedzieli się po stronie prześladowanego Kościoła. Wytrwali zarówno przy swoich proboszczach, wyganianych z parafii przez pruskiego żandarma, jak i przy aresztowanym arcybiskupie poznańsko-gnieźnieńskim – ks. Mieczysławie Ledóchowskim. Porażka kulturkampfu Bismarcka w zaborze pruskim, jak podkreślają zgodnie znawcy tej tematyki, w dużym stopniu przyczyniła się do obudzenia polskiej świadomości narodowej we wszystkich warstwach społeczeństwa polskiego żyjącego w obrębie Prus.
Prof. Grzegorz Kucharczyk jest kierownikiem Pracowni Historii Niemiec i Stosunków Polsko-Niemieckich Instytutu Historii PAN. Informację o prekursorskim użyciu przez Virchowa pojęcia Kulturkampf bez trudu można znaleźć w internecie, takze w publikacji Christophera Clarka „Prusy powstanie i upadek 1600-1947”, Bellona 2009.
Kazimierz Rynkiewicz
Redaktor Rynkiewicz niech się zajmie problemami Świdwina, a nie szuka tematów zastępczych.
~mówiący po polsku Prusacy
2013.09.09 10.18.14
Władze pruskie, Bismarck osobiście, zdawały sobie sprawę, że Kościół nad Wartą i Wisłą pełni rolę depozytariusza polskich tradycji narodowych, języka i kultury. „Żelazny kanclerz” mógł się jednak przekonać, że „mówiący po polsku Prusacy” (jak nazywał Polaków zaboru pruskiego) zdecydowanie opowiedzieli się po stronie prześladowanego Kościoła.
~
2013.09.09 09.25.15
Redaktor Rynkiewicz tradycyjne z "igły zrobił widły". Co do postaci Rudolfa Virchowa, to na pewno należy jej się szacunek i pamięć
~http://naszswidwin.blog.p
2013.09.08 19.36.34
Panie redaktorze Rynkiewicz
Szanowny redaktorze Rynkiewicz, z wielką uwagą czytam napisane przez Pana teksty, które w swej treści odbiegają od spraw teraźniejszych. Skłamałbym oczywiście, gdybym napisał, że tych o codzienności naszej skreślonych przez pana nie czytam. Oczywiście czytam, choć drażnią mnie wyczuwalną między wierszami ostrożnością i zbytnią pasywnością, co w ostateczności czyni z nich standard o małej dozie chęci zgłębiania. Przez Pana. A przecież nie tylko historia, czas miniony, wymaga od autora wnikliwego wejrzenia w materię rzeczy.
Nie zauważam natomiast z Pana strony ostrożności, dystansu w omawianiu spraw dawno minionych, ale jak najbardziej ważnych. Z wielkim zainteresowaniem zapoznałem się z Pana artykułem pt. „W sprawie Virchowa – to on stworzył pojęcie Kulturkampf”, zamieszczonym na łamach „Wieści Świdwińskich”. Tekst nie jest zły, podparty źródłami, ale niestety we wstępie zupełnie niepotrzebnie ironizuje Pan z zabiegów czynionych przez Piotra Felińskiego – szefa Carpe diem, który historykiem nie jest, lecz słusznie (na ile potrafi) stara się pomóc wpisać na zawsze Rudolfa Virchowa w historię ziemi świdwińskiej. Odnoszę wrażenie, że p. Feliński robi to z naturalnym oddaniem, na pewno nie tylko z uwagi na wartość turystyczną zagadnienia. Nie sądzę również, by świadomie pomijał okres działalności Virchowa, który Pan stara się podnieść do poważnego zarzutu. Dziękuję zaś Panu za słowa: „Chodzi o to by mówić prawdę”. W tym jak najbardziej Pana popieram. Podpowiem jednak, by prawdy nie dzielić, nie traktować wybiórczo.
Prawdą jest, że Virchowa jako pierwszy użył słowa „kulturkampf”, zrobił to publicznie dwukrotnie. Można a nawet trzeba o tym napisać. Czy jednak należy to ująć w formie bezwzględnego zarzutu i wprząc Virchowa w machinę skonstruowaną przez Bismarcka? Nie sądzę. Mimo wszystko Virchow przede wszystkim był człowiekiem. Dał na to aż nadto dowodów. Kiedy zgłębić biografię Virchowa, ten fragment jego życiorysu potraktowałbym jako epizod, bowiem nie poszły za tym czyny. Resztę rozdmuchała wielka polityka, która domeną Virchowa chyba nie była, zaabsorbowany był wieloma innymi, bardzo ważnymi sprawami. Stworzył zwrot, który innym posłużył do walki z Kościołem. Pisze Pan: „Również błędne jest powtarzanie, że był przeciwnikiem Bismarcka. Prawda jest taka, że najpierw był jego zwolennikiem, właśnie w okresie Kulturkampf, a dopiero później jego przeciwnikiem, gdy Bismarck tę walkę przegrał i chciał załagodzić jej skutki”. Prawda. Ale idąc tym nieco „uproszczonym” tokiem rozumowania, można roztrząsać historię Kościoła i wskazywać, kogo był zwolennikiem, by nagle stać się stronnikiem. Historię zgłębiajmy, opisujmy, ale broń Boże sugerujmy, co próbuje Pan czynić ze względów mi akurat nieznanych. Podniósł Pan temat, bardzo dobrze, lecz czemu w tle przewija się ironia. Już lepiej było zacytować od początku do końca prof. Grzegorza Kucharczyka, miast robić wstęp, którego cel jest co najmniej dziwny. Lepiej niech się Virchow w Świdwinie na zawsze ostanie, a Pan, ja i inni niech historię jego pokazywaną przez „Carpe diem” i miasto uzupełniają bez komentarzy, których historia bardzo nie lubi.
Uzupełnijmy zatem biografię Virchowa o ten jej obszar, kiedy wyrażał on swój stosunek do spraw polskich i słowiańskości ziemi pomorskiej. Właściwie robił to przez całe życie. Nie kto inny, ale właśnie Virchow starał się w kilku publikacjach udowadniać Niemcom, że Świdwin od zawsze był słowiański i Polski. Sam Virchow był przekonany o pochodzeniu słowiańskim swojej rodziny. Znajduje to potwierdzenie, gdy jego córka Maria Rabl, wydając listy Virchowa do rodziców, we wstępie do publikacji podała, że „Virchowowie pochodzili z okolic wsi Wierzchowo nad górną Drawą w pobliżu jeziora o tej samej nazwie. Wieś i jezioro nazywało się wówczas Virchow”. Jednak w starych księgach kościelnych tej wsi pisano ich nazwisko najpierw Wirch, a później dopiero Virchow. Córka Virchowa, zgodnie z jego opinią, podkreśliła, że rodzina była słowiańskiego pochodzenia i według niej osiedliła się ok. 1760 r. w Świdwinie. (Rudolf Virchow, Briefe an seine Eltttern 1839-1864, wyd. M. Rabl, Lipsk 1906).
Virchow opublikował cykl artykułów, w których bardzo profesjonalnie opisał m.in. historię Świdwina, czym zadziwił ówczesnych historyków. W kilka lat później, dokładnie w 1847 roku, ogłosił w „Baltische Studien” kolejne swoje badania nad dziejami Świdwina, które ujął w trzech rozprawkach pod wspólnym tytułem „Zur Geschichte von Schivelbein”. Pierwszy artykuł poświęca źródłom do wcześniej publikowanych dziejów Świdwina. Drugi z nich jest uzupełnieniem dziejów Kartuzów w Świdwinie. Natomiast trzeci dotyczy dziejów rodziny Polenckich. W dużej części odnośnie źródeł, Virchow oparł się na archiwum urzędu skarbowego, na miejskich księgach podatkowych (dotyczących podatków ściągniętych w 1540 r. z majątków kościelnych z przeznaczeniem na utrzymanie szpitali) oraz księgi miejskiej zawierającej opis wydarzeń z lat 1613 – 1691.
W dwadzieścia lat później, w 1866 r.,Virchow publikuje kolejne dwa artykuły o dziejach Świdwina, napisane wcześniej i przechowywane w biurku. Dotyczą okresu XII – XIV wieku, gdzie ponownie udowadnia, wbrew i ku oburzeniu niemieckich historyków, słowiańskość ziemi świdwińskiej, gdzie przytacza nazwy wsi i jezior nie zniemczone. W jednym z przytoczonych w publikacji przez Virchowa dokumentów znalazł synonim dla jeziora, które w nomenklaturze niemieckiej nazywało się Virchow-See, a w dokumencie nazywało się Wirewo. Virchow badał bardzo dokładnie dokumenty i jego interpretacja była odmienna niż w pracach niemieckich historyków. Virchow wciąż znajdował w nich potwierdzenia o słowiańskości ziemi świdwińskiej. No i przede wszystkim Virchow zajął się dla nas Świdwinian rzeczą najistotniejszą – pochodzeniem nazwy miasta. Virchow kategorycznie odrzucił pogląd wykoncypowany przez ludność niemiecką. W swej trzeciej rozprawie bardzo wnikliwie starał się udowodnić, że Schivelbein nie jest niemieckim słowem. Skłaniał się ku poglądowi, że drugi człon nazwy pochodzi od nazwiska wcale nie niemieckiego Elbe, zaś człon pierwszy „Schiv” według Virchowa wiązał z boginią połabską – Siwą. Jakby nie rozpatrywać interpretacji Virchowa, przemawia za nim upór w dążeniu dotarcia do prawdy.
W 1948 r. Virchow badał na Górny Śląsku przebieg tyfusu. W listach do rodziców i w swoich sprawozdaniach wyrażał wielką sympatię do Polaków, co zostało szczegółowo przedstawione przez prof. Skarżyńskiego. Nadmienić również wypada, że kiedy obejmował funkcję rektora uniwersytetu berlińskiego w 1893 r.,napiętnował, jako pierwszy (podobnie, jak jako pierwszy użył wyrażenia „kulturkampf”) antysemityzm w bardzo ostrych słowach. Nie zapominajmy też, że Virchow zajmował się archeologią, w dużej części pozwalającą na potwierdzenie polskości ziemi świdwińskiej, z czym wręcz Virchow się obnosił.
Wracając do pojęcia „kulturkampf”, który poddał Pan krytyce, i słusznie, to sądzę że był to „polityczny wypadek”, jaki spotkał wielu innych wielkich ludzi, stworzone przez Virchowa na użytek partii i wykorzystane na rzecz ideologii przez ówczesne Niemcy w niecnych celach. Nie przypuszczał zapewne, że w dalekiej przyszłości wzbudzi tym pomysłem tyle kontrowersji w swym rodzinnym mieście. Co wcale nie oznacza, Panie Kazimierzu, że staram się bagatelizować tę część kariery Rudolfa Virchowa, która ma taki a nie inny wydźwięk. Ma Pan rację – w tym wszystkim chodzi o to, by mówić prawdę. Czego Panu i sobie życzę.
Wykorzystałem materiał z: Kwartalnik Historii Nauki i Techniki 5/1, 66-77, Stanisław Schwann, Muzeum Historii Polski, Universitas Varsoviensis.
~Ernest
2013.09.07 08.01.01
Prawo Godwina zastosuj do siebie i do lewackich oszołomów, którzy każdego kto wypowiada się negatywnie na temat Żydów nazywają antysemitą. W artykule nie ma porównań do Hitlera, fakty przytacza i komentuje prof. Kucharczyk, i do nich się odnieś zamiast kneblować usta dyskutantom prawem Godwina wg twojej interpretacji
~Gustlik
2013.09.06 22.17.31
trochę w głowę zachodzę i pojąć nie mogę: jaki on syn ziemi świdwińskiej, jak on germaniec i wtenczas żadnego Świdwina ni Polski na tych ziemiach nie budiet, a? to teraz będziemy niemców wychwalać i na pomniki stawiać? dla mnie jest jasna granica: kiedyś był Schivelbein i miał swoich niemieckich mieszkańców, ale to już zamknięty rozdział i nic nam do tego, a teraz jest Świdwin i ma swoich powojennych mieszkańców. tu jest Polska.
~Konrad
2013.09.06 15.10.51
Prawo Godwina: "Wraz z trwaniem dyskusji w Internecie, prawdopodobieństwo przyrównania czegoś lub kogoś do nazizmu bądź Hitlera dąży do 1" Tradycyjnie uznaje się osobę która ucieka się do takiego porównania jako stronę bez argumentów i przegrywa ona dyskusję. Zażenowany jestem poziomem tego artykułu
~
2013.09.06 11.08.03
Autor artykuł zupełnie nie potrafi odróżnić sprzeciwu niemieckich liberałów wobec polityki Rzymu i niemieckiego Kościoła katolickiego, od polityki Bismarcka. Panie redaktorze, proste pytanie: czy politycy PIS, wspierający referendum przeciw Hannie Gronkiewicz-Waltz, organizowane przez lewicowego burmistrz Ursynowa Piotr Guziała, są politykami lewicy?