(GRYFICE) „Leci kabarecik”, ale nie mający nic wspólnego z prawdziwym kabaretem. To nasz rodzimy „kabarecik”. W roli głównej dyrektor Durbajło z ZGK oraz przedsiębiorca Bogusław Fluderski, który opowiada scenariusz napisany przez ludzi w „Państwie Gryfickim”.
- Pamięta pani co się działo w tak zwanej studni, kiedy ZGK wymieniło w niej wodomierz?
- Pamiętam, woda lała się przez kręgi.
- No właśnie. Pan dyrektor Durbajło złożył na mnie doniesienie, że ja nie wpuściłem jego pracowników na mój teren, co jest nieprawdą. Ja podam go do sądu, ponieważ mam dowody i świadków. Kiedy przyjechali pierwszy raz bez jakiegokolwiek urządzenia, wpuściłem ich na swój teren. Wymienili licznik z dużego przekroju na mały przekrój. Dokumenty są na to. Zadzwoniłem do Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Poznaniu z Działem Technicznym i zapytałem ich, ponieważ mam w młynie jest zabezpieczenie hydrantów, pion hydrantów, tj. zabezpieczenie p. poż. Kiedy przedstawiłem problem zmiany przekroju licznika, to strażak powiedział mi, że jeśli nie mają projektu nowego lub badania przez biegłego ciśnienia wody w hydrancie, to popełniają przestępstwo, bo stwarzają zagrożenie p. poż. dla młyna. I ja to powtórzyłem robotnikowi pracującemu przy wymianie wodomierzy w tej studni. On wziął telefon, zadzwonił do swojego przełożonego i mu o tym powiedział, że taka jest sytuacja. Pracownik telefonicznie otrzymał polecenie wykręcenia nowego wodomierza z tym małym przekrojem i założenia starego z dużym przekrojem. Tak zrobił. Po dwóch - trzech godzinach pracownik, mój pracownik, zauważył, że młyn jest zalany, bo ze studni, gdzie wymieniano wodomierze, lała się woda. Część tej wody płynęła do młyna i część do Regi. Oburzony tym widokiem zadzwoniłem do ZGK. Była godzina 14.45. Po jakimś czasie na miejsce przybył starszy mężczyzna z saszetką pod pachą i synem, gdzieś 13 - 15 lat. Poinformował, że przyjechał usunąć awarię, ale jak otworzył studnię -zdjął pokrywę z kręgów - i zobaczył, że woda płynie do wewnątrz i na zewnątrz, zadzwonił do kogoś, a mnie oświadczył, że on tej awarii nie usunie, bo jest w studni woda, a on nie ma czym jej wypompować. To zapytałem - jak to jest, że przyjeżdża pan na awarię bez narzędzi?
Odpowiedział, że przyjdą jutro i naprawią, bo jest już po godzinie 15.00 i on kończy pracę. Tutaj woda leje się do młyna i do Regi, a on mówi, że kończy pracę. Zapytałem - kto za to będzie płacił? Kto będzie płacił za szkody w młynie i bezużyteczny ubytek wody? Odpowiedział, że taka jest decyzja dyrekcji, a wodę ze studni mam wypompować sam, bo trzeba ją wypompować. Zdenerwowany takim dictum, powiedziałem dosłownie - Niech przyjedzie kierownik i wypije tę wodę, bo ja jej pompował nie będę.
Na drugi dzień przyjechali, oczywiście z pompą. Wodę wypompowali, usunęli awarię. Okazało się, że przy wymianie wodomierza uszkodzili rurę i całe szczęście, że przed wodomierzem. Całe szczęście, bo gdyby uszkodzenie nastąpiło za wodomierzem, to ja musiałbym za wodę płacić.
Kiedy pokazałem przedstawicielowi ZGK zalany młyn (robił zdjęcia do dokumentacji), to powiedziałem, że będę występował o odszkodowanie i zapytałem, kto za tą wodę zapłaci. Zapytałem, jak to jest w ZGK, że nie ma pogotowia technicznego do usuwania awarii, nie ma dyżurów, nie ma nikogo, żeby po godzinie piętnastej usunął awarię czy usterkę.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Wzburzony tym wszystkim poszedłem na sesję Rady Miejskiej, powiedziałem o tym, jak wygląda praca w ZGK. To pan Zdancewicz (bo jeszcze wtedy był dyrektorem) uważał, że ja go krytykuję. Wystąpił w obronie Zdancewicza radny Kozak, który polecił mi, gdzie mam się udać. I od tego się zaczęło. Po dwóch tygodniach przyjeżdżają z ZGK i chcą, żebym ich wpuścił na posesję, bo oni znowu będą wymieniać wodomierz. Mówię do nich - panowie, proszę pismo. Proszę pismo, bo już poprzednio jak byli, ja wyłączyłem wodę i dzięki Bogu nic się nie stało.
I dlatego mówię im - panowie, proszę pokazać pismo. A jak nie macie, to proszę uzgodnić czas i godzinę, co będziecie robić itd. Ja nie jestem waszą własnością i nie będę tu stał i pilnował, kiedy przyjedziecie. To jest nieodpowiedzialność waszych przełożonych. Proszę o pismo z wyznaczoną datą i godziną. Dzisiaj nie otworzę.
Po dwóch tygodniach przyjechali panowie. Pytam, czy mają pismo. Nie! No to mówię im - dziękuję i do widzenia.
Po jakimś czasie dzielnicowy mówi mi, że wodociągi (ZGK) zgłosiły do policji sprawę dotyczącą nie wpuszczenia ich na teren posesji. Będzie dochodzenie. Tłumaczę mu, że już raz wpuściłem ZGK na teren mojej posesji, narobili bałaganu i ośmieszyli się, ale jeśli tak, to będę odpowiadał.
Telefonicznie rozmawiałem z zastępcą burmistrza Gryfic Waldemarem Wawrzyniakiem, przedstawiłem swój problem. Umówił mnie na spotkanie z nowym dyrektorem ZGK. Na spotkaniu było trzech dyrektorów - Tyburski, Radecki oraz Durbajło. I znowu przedstawiłem sprawę wymiany wodomierzy. Dyrektor Radecki przeprosił mnie i to kilka razy za zaistniałą sytuację.
Przyjąłem te przeprosiny, ale nie ten przepraszał, co zawinił. A zwykłe „przepraszam” za takie szkody, jakie wyrządzono, nie mnie, Fluderskiemu, chociaż też, należą się społeczeństwu. Bo za tę wodę i za nieodpowiedzialność tego człowieka wszyscy płacimy, a on bierze pieniądze. Kiedy była awaria, to moim zdaniem dyrektor, czy kierownik, ma dodatek funkcyjny, ma czas pracy nieregulowany. Ale jakże taki możny pan, jak pan dyrektor Durbajło, splami się pracą po godzinie 15.00? Przecież to jest panisko. My za to płacimy!
Na pożegnanie nawet dyrektorowi Durbajło ręki nie podałem, bo jeśli mnie ktoś tak brutalnie i bezczelnie atakuje, a sam jest winowajcą i moim zdaniem popełnił ogromne przewinienie, jeżeli chodzi o Kodeks Pracy i obowiązki służbowe, to o czym tu mówić. I jeszcze bezczelnie zgłasza na policję.
Wczoraj byłem u burmistrza Gryfic i opowiedziałem mu całą historię. Był ogromnie zaskoczony. Bo przecież, kiedy przyjechali z pismem, to bez problemu wpuściłem pracowników ZGK na swoją posesję. Wymienili licznik o mniejszym przekroju w pionie hydrantów, mogli to zrobić, ale tylko tam, gdzie idzie woda do mieszkania, a nie tam, gdzie są hydranty, tj. zabezpieczenie przeciwpożarowe. Burmistrz Andrzej Szczygieł obiecał to wyjaśnić.
A dzielnicowy mówi mi, że sprawa idzie do sądu. No, kabaret. Ale mniemam, że ktoś inny się za tym kryje. Bo żeby taką bzdurną sprawą zajmować policję i sąd? To jest zdumiewające. Wiadomo, kto wtedy był dyrektorem, kto był obrażony i kto przyszedł w ewentualnej obronie, kiedy byłem szczuty psami. To ta sama prokuratura, ta sama policja. Pani widziała ile worków, ile piasku leży w rzece. Ktoś za to zapłacił (za usunięcie oczywiście, czego i tak do dziś nie zrobiono). I to według nich nie było przestępstwo ani też przestępstwem nie jest, ale to, że ja nie chciałem otworzyć bramę na własną posiadłość - to już jest przestępstwo.
Będzie sąd! No, żyjemy w niewiarygodnym kabarecie. W takiej rzeczywistości XXI wieku, która wręcz przewraca półkule mózgu. Proszę sobie wyobrazić, to jest moja własność i na czyjś rozkaz muszę otworzyć bramę, bo coś bez uprzedzenia chcą sobie wymienić. Bez nagłej przyczyny, awarii itd.
Żyję już trochę lat, ale z czymś podobnym spotkałem się tylko tutaj. Gdyby mi tę historię ktoś opowiadał, to nie uwierzyłbym, że w państwie normalnym, już nie mówię w państwie prawa, ale normalnym, dzieją się takie rzeczy - nie uwierzyłbym. Ale w gryfickiej rzeczywistości, to mogę powiedzieć - że przyszło mi żyć w Państwie Gryfickim. W Państwie Gryfickim, w którym wszystko jest możliwe - kończy pan Bogusław Fluderski.
Rozmawiała M.J.
To PRZERAŻAJĄCE! Działanie wbrew Konstytucji RP! Kto powinien być w Sądzie, prywatny właściciel, czy urzędnik - sabotażysta marnotrawiący nasze wspólne pieniądze? Tak jest jak struktury państwowe i samorządowe zastępuje się mafijnymi!
~nie dowiary
2012.11.19 10.06.47
To są efekty bezstresowego urzedowania urzedników. Brak "bata" kontroli nad ich poczynaniami to jak brak dyscypliny nad dziećmi i efekty widać np. w gimnazjach. Zaczynamy sie uwsteczniac to zly znak, co nas i nasze dzieci które staraja sie zyć w zgodzie z ludzmi zgodnie z zasadami i zgodnie z prawem. Czeka je wielkie rozczarowanie i ciezkie zycie. Ech..