Współczesna żywność jakby w formalinie - z niej takie myślenie?
(ZŁOCIENIEC) Słyszymy coraz mocniejsze narzekania na jakość powszechnie oferowanej żywności. Nazwijmy ją - ogólnodostępnej.
Wręcz skandaliczne doniesienia obiegają cały kraj na temat; a co to takiego znajduje się w wydawałoby się smakowitych parówkach. Oczywistym już jest, że w niektórych kiełbasach zawartość mięsa jest żadna, to znaczy zerowa. Usmażenie jajecznicy na wędzonym boczku okazuje się niewykonalne, bo boczek topi się nie tłuszczem, a wodą. Zamiast jajecznicy na boczku mamy jajko gotowane, ale jednak jakby na boczku. Pomieszanie z poplątaniem.
Odżywiasz się, a tu nic
Ciężko pracujący skarżą się, że zjedzenie nawet kilograma pewnych wędlin nie przysparza im sił, nie mówiąc już o mocy. Wolą więc kaloryczne piwo, bywa - winko (właśnie na Białorusi takiego winka zakazali). U nas owo winko wzbogaciło Palikota i nie tylko owego posła. I nadal wzbogaca. Oto, jak daleko nam do Białorusi.
Klienci sklepów wymieniają się uwagami, a gdzież to pokazała się zjadliwa wędlina. Gdzie można dostać dobrą szyneczkę? Dowożą jej jednak tyle, co kot napłakał. I znów jakby na kartki. W sklepach mamy już aż tak, że wędlina, co bardziej zjadliwa, jest nawet odkładana dla bardziej przedsiębiorczych. Dla uprzednio zamawiających.
Życiu podobne istnienie
W PRL problem braku wielu towarów załatwiano i na taki sposób. Nie było czekolad, to produkowano jakąś słodką masę nazywając ją produktem czekoladopodobnym. Nie było masła, to wedle hasła - margaryna lepsza od masła - już było. Nie każdego było stać na rower, to proponowano najbardziej poważnie wedle szkoły psychologii radzieckiej, by tego rodzaju potrzeby - marzenia wypierać ze świadomości. Aby zaś przykryć notabli z PZPR, którzy dopuścili się wielkiej kradzieży mięsa, niewinnego człowieka skazano w procesie sądowym na karę śmierci. Kilka lat temu, dzięki staraniom syna, ów człowiek został zrehabilitowany. Mięsa w sklepach nadal nie było. O sędzim skazującym na rozkaz z góry człowieka na śmierć za niby mięso, do dzisiaj głucho.
Widoczek wiśniowy
Te fakty przytaczam pod wpływem pewnego widoczku. Oto na zapleczu jednego z gospodarstw domowych dostrzegłem w obfitym słonku cztery słoje pełne dorodnych wisien, nasypanych cukrem i pod wpływem tego naturalnego ciepła puszczających sok. A jaki zapach... Jak mnie poinformowano, uzyskany tym sposobem sok będzie przegotowywany i sposobiony na wiśniówkę domowego wyrobu, czyli na istny cymes.
Gospodarz domostwa: - Tego już się nie praktykuje, a to stary nasz sposób na wyrób takich pyszności. Znam wiele innych metod odzyskiwania z owoców tej ich najtajniejszej poezji, cudowności, soków, ale mało kogo to już interesuje. Sądzę, że lada rok, dwa, trzy - i mocno gremialnie zatęsknimy za normalną żywnością, teraz już zwaną - zdrową. Bo w sklepach, tego, co na konserwantach, nawet nie dotykam. Nie tylko ja dostrzegłem, jak wyroby z „formaliną” szkodzą zdrowiu. -
Rolnicy na trawnikach
Do tych wynurzeń jeszcze i taki dodatek. Przyjeżdżający do nas turyści, mający tu swe letnie domostwa, bardzo dużo czasu poświęcają koszeniu przy nich trawy. Zamiast okoliczny lud poduczyć w tym i owym, wszak to przedni fachowcy różnych dziedzin, podzielić się doświadczeniami życiowymi, to oni po koszeniu trawy przy chałupie w podwarszawskiej Miłosnej, to samo robią nadal, tym razem w Cieszynie. Głupawa nowobogackich jakaś, czy jakie inne licho?
A lud miejscowy tych rolników gospodarzących na trawnikach też przecież mógłby wiele nauczyć: ot, choćby drogi od promieni słonecznych do wiśnióweczki. Wyłożyć filozofię malin, kwiecia lipy, liści mięty, łodyżek i kwiecia dziurawca. Nie dzieje się jednak tak, jak tu postuluję, oj - nie dzieje. To wina też i kompletnego braku u nas komunikacji międzyludzkiej. Interesów POludzkich Półgłówków. Media znów służą tylko otumanianiu tak zwanych wyborców, z tego powodu człowieka od człowieka dzielą, jak i dzieliły, przepaście. I tak wedle PO ma być. I jest. A przysłowiowe koszenie trawy jako działanie kompulsywne?
Oderwać Polskę od Polski
Sprawdzałem: rolnik w Grecji w porównaniu z rolnikiem polskim dopłaty bezpośredniej do jednego hektara ziemi otrzymuje o trzysta euro więcej. 500, Polak 200. To wygląda na plan likwidacji nie polskiego rolnictwa, ale wielomilionowej społeczności wiejskiej. Nie tylko, że onoż (rolnictwo polskie) po równi dotowane zagroziłoby jakością towarów rolnikom z twardej Europy, ale i z tego powodu - 1 500 000 gospodarstw indywidualnych w Polsce nie pozwoli, by Polacy znów w sklepach nie mieli mięsa w mięsie. Idzie więc, by swoistej eksterminacji poddać ogólnopolską społeczność wiejską. Podobnie było z górnikami, z plantatorami buraków cukrowych, ze stoczniowcami. Teraz kolej na nauczycieli. Dlatego trzeba mięciutko przy pomocy tak zwanych „meneli polskich rządowych” - tych różnych niesiołów, to wszystko obrócić w nic, zniweczyć.
Gminne piwożłopanie
W złocienieckich wioskach rolników, chłopów już nie ma. Zaprotestował ktoś? W szkolnych klasach nie ma uczniów - to wszystko ma przecież wspólny mianownik! Brak Polaków w Polsce! W to miejsce - rozryweczka + marihuana, festyny, zdaje się, że nawet tak zwane gminne piwożłopanie. Wieprze produkują nam jakieś wyjątkowo tajemnicze firmy, rzecz prosta, nie polskie. Specjalność - boczek wędzony pędzony na wodzie. Oto polski nasz tu chłop został nawet świni pozbawiony. Stoczniowiec stoczni, nauczyciel ucznia. Polska Polaków.
Wisienki
Wracajmy do tych wisienek: ano poezyjka pod każdym względem. Najprawdziwszy ekskluziw. Soczek, nalewka istny cud. Tyle, że i takie sposoby już wytępiono. W to miejsce - płyny na „formalinie”. Ale, coś i tu powolutku zaczyna się ruszać. Supermarkety - Polacy nie dopuścili do stalinowskich kołchozów, niedługo może i supermarkety ucywilizują? A te, nie tylko to, o czym tu piszę, ale i doją gminę ze złotówek niewyobrażalnie. Tematu nikt nie podnosi. Cicho, sza. Władzunia tylko z rzadka o tym wspomni. Znów służy obcej świni? A soczek z wiśni dojrzewa, A jaki kolorek? Zróbmy miejsce dla takich wyrobów, dla takiej produkcji. Bo to też Polska. Nasza kultura. Kraj istnieje jeszcze nie tylko w odpowiedniej literaturze, ale jeszcze gdzieś po kątach jest go nieco. Dowodem na to, te skromniutkie, a przebogate w polskość wisienki.
Zbigniew I., i nie tylko on, o pijanych dzieciach
Nie mamy zbytnio ochoty na zajmowanie się losami własnego państwa, gminy. A co nam w zamian znów dali? Złudzenie demokracji, sojusze nie za bardzo wiadomo z kim, złomy - samochody z kraju czyniące wręcz rupieciarnię. Lumpeksy. Notę odmowną USA z 17 września w sprawie tarczy antyrakietowej. To wszystko, tak naprawdę, to tu mamy.
Zbigniew I. o ostatniej imprezie kulturalnej w Złocieńcu: - Widziałem pijane dzieci przewracające się na trawie. Z piwem w rękach. Dwanaście, trzynaście, czternaście lat. Widziałem tam władzę też z piwem w łapsku. Widziałem zachwyconych spędem piwnym organizatorów bajzlu. Napisz pan o tym. - Kolejnego dnia ową maszkarę parakulturalną potwierdził inny złocienianin.
W Złocieńcu za takie uderzanie w dzieci i młodzież nikt nie odpowie. I o tę pijaną parakulturalnie młódź nikt się nie upomni. Nawet jej rodzice. Bo to już nie gmina, a paragmina. Oto ludzie napędzani już zupełnie innym soczkiem pod czujnym spojrzeniem tak zwanych animatorów kulturalnych, czyli egzekutorów.
Tadeusz Nosel