(ŁOBEZ.) 10 lutego minęła 70. rocznica pierwszej wywózki na Syberię. Łobescy Sybiracy tradycyjnie już uczcili pamięć tych, którzy zostali na nieludzkiej ziemi modlitwą pod sybirackim krzyżem na łobeskim cmentarzu.
Mroźna aura sprawiła, że pod sybiracki krzyż na łobeskim cmentarzu przybyła garstka tych, którzy na własnej skórze poznali tragedię wywózki na Sybir. W 70. rocznicę pierwszej deportacji zabrakło jednak mieszkańców miasta, dzieci i młodzieży, a przecież nigdzie chyba tak wiele transportów z Syberii nie trafiło, jak właśnie na tę ziemię. Stojąc pod krzyżem wraz z Sybirakami, rodziło się pytanie - jakim staliśmy się narodem, że bardziej przeżywamy 11 września, niż 17 września, czy 10 lutego. Potrafimy przeżywać grozę śmierci 3 tysięcy Amerykanów, a o 200 tysiącach Polaków - nie pamiętamy. Może dlatego, że w popularnej Wikipedii na hasło 11 września otwiera się cała strona z opracowaniem i zdjęciami, a pod hasłem 10 lutego wiodącą informacją jest to, że jest to 41. dzień w kalendarzu gregoriańskim. Poniżej, wśród odnośników są tylko 4 zdania poświęcone deportacji Polaków. Pozostaje więc pytanie, kto za kolejnych 70 lat będzie pamiętał o tragedii, jaka dotknęła naszych rodziców, dziadków, pradziadków, skoro dzisiaj pamiętać nam się nie chce?
Krótką uroczystość poprowadziła prezes Koła Zofia Majchrowicz. W swoim krótkim przemówieniu zawarła to, co najistotniejsze.
– 17 września, po napadzie Rosji na połowę Rzeczypospolitej, służby specjalne NKWD rozprawiając się z przeciwnikami, czyli nami – Polakami, stosując terror policyjny, wzmogły deportacje i przesiedlenia, narzucając Polakom sowiecki wzór administracyjno-gospodarczy, obcy polskiej kulturze i duchowi narodowemu. Pierwsza deportacja nastąpiła w mroźną noc 10 lutego. A wyrwani zostali wtedy osadnicy i wojskowi i cywilni koloniści, bo byli wrogami – potrafili uprawiać ziemię. Ziemię, którą przyjęli, która wcześniej była ugorem, a która później dawała wielkie plony. Wywożono służbę leśną – bo potrafiła uprawiać lasy, pielęgnować, więc też była wrogiem. Na Sybir trafiła część rodzin urzędników państwowych i działaczy samorządowych – powiedziała.
Prezes Koła Z. Majchrowicz odczytała urywek Modlitwy Sybiraków autorstwa Mariana Jonkajtysa.
„By już nigdy w wagonach
- Upchani jak bydlęta -
Kobiety, starcy, chorzy,
Dzieci i niemowlęta
Wiezieni w mróz, skazani
Na śmierć przez zamarzanie
nie jechali Polacy
Prosimy Cię Panie...”
A za tych, którzy zostali tam na nieludzkiej ziemi
do dziś ziemi nieludzkiej.
„gdzie spoczywają w Bogu
Tylko na naszych modlitwach do kraju wrócić mogą.”
Jakby na potwierdzenie słów poety odmówiono modlitwę za dusze tych, których groby porozrzucane są od Kazachstanu, aż po najbardziej wysunięte na północy zakątki byłego ZSRR.
Ten dzień, będący początkiem realizacji wielkiego planu Józefa Stalina, planu, który w konsekwencji miał doprowadzić do deportacji 2 milionów polskiej ludności (a trwać miał do lat 70.tych), tak oto wspomina znany wszystkim Sybirak Tadeusz Barański.
– Wprawdzie nie zostałem wywieziony 10 lutego, ale pamiętam doskonale, jak wywozili. Stałem wtedy w oknie. Jako pierwszych wywozili osadników wojskowych. Pamiętam, że mróz był straszny, bo jak Rosjanie weszli, to ludzie mówili: „Ruskie przywieźli nam zimę”. Stałem w oknie, a Ruscy saniami wieźli tych osadników. Szyby były zamarznięte, bo to naprawdę był syberyjski mróz – 40 st. C! Wieźli z Morawszyzny, z Morynia – tam byli sami osadnicy wojskowi, wieźli ich do nas, do Iwia, gdzie była kolej szeroka i stamtąd wywozili. To była straszna rozpacz. Wtedy mama powiedziała: „Dzisiaj ich wywożą, zobaczycie i nas wywiozą”. I tak się stało. Wywieźli nas następnym transportem, w kwietniu. Miałem 11 lat, doskonale to pamiętam. To było 70 lat temu, a ja pamiętam, jakby to wczoraj było. - powiedział T. Barański