Ktoś niby żartując powiedział jednak dobitnie: - Kultura to wehikuł uniemożliwiający kontakt z rzeczywistością. - A tego samego dnia, tyle, że tuż przed północą, słyszę ze starego filmu: - Wolność: wolność od osądu innych, ale i od osądu samego siebie. - W poniedziałkowy ranek tak nieświadomie zbrojny jestem w... siedzibie złocienieckiej straży miejskiej. Akurat już wyposażonej w prawo do kontroli podejrzanych, do stosowania środków przymusu fizycznego, do używania nawet paralizatorów, tak niesławnych niedawno w Kanadzie, gdzie właśnie nimi straż lotniskowa zabiła podenerwowanego Polaka.
Komendant P.Kajtaniak opowiada o ostatnich akcjach podległych sobie ludzi, i nie tylko tych, o pomocy bezdomnym. Tym razem już na mrozie. Sądziłem, nie ma w gminie już takich, bo jest hostel przy Kościelnej, tu zawsze mogą się skryć przed lodowatą śmiercią. Pamiętam, w środku nocy, kilka lat temu, mróz poniżej chyba nawet dwudziestki. Straż z miejscową policją do noclegowni przywiozła kilku bezdomnych, w tym kobietę. Skuleni, maleńcy, na tle ściennej lamperii jak cienie. Bez słów, bez skarg. Nic, tylko tyle, że przybyli. I od rana, już świadomie zostali na długo. Na miesiące. Aż do wiosny. Przyczaili się tutaj do swojej wolności?
Bezdomność teraz
Nie, okazuje się, nie wszyscy są w hostelu. Są i tacy, co dalej na mrozie, tyle, że pod jakimiś dachami. A przecież, niedaleko, bodajże w Koszalinie, postanowiono, że nawet jak jesteś po alkoholu, to w czas takich mrozów, nie mogą odmówić miejsca w noclegowni. Słychać, w noclegowni w Złocieńcu nie odmawiają, tyle, że bezdomni sami nie chcą do niej. Dźwięczy w uszach: - Kultura, taka tama przed rzeczywistością. - Nie sposób się od tego opędzić.
Mówi komendant
W tych dniach ostro pracowała komisja pod przewodnictwem burmistrza Waldemara Włodarczyka, do spraw ustalenia skali zjawiska bezdomności w gminie Złocieniec. Kontrolowano także miejsca, w których przebywają bezdomni. W komisji pracował strażnik miejski, przedstawiciel UMiG, był także ktoś z Opieki Społecznej. W trakcie prac ustalono, że w gminie aktualnie przebywa dwadzieścia pięć osób bezdomnych. Dwie z tych osób są na terenie byłej gazowni na ulicy Piaskowej. To teren osoby prywatnej. Dwie z tych osób są w Darskowie, mieszkają w pomieszczeniach gospodarskich osób prywatnych. Jedna z tych osób obecnie w mieszkaniu prywatnym. Jedna na terenie działek ogrodniczych Niezapominajka. Dziewiętnaście osób znalazło miejsce w hostelu Carpe Diem na ulicy Kościelnej. Sprawdzano też inne miejsca, w których w latach ubiegłych przebywały osoby bezdomne. Obecnie w tych miejscach nie było nikogo. To rejon stacji kolejowej. Tam bocznice. Zabudowania przy ulicy Stolarskiej. Budynki po byłym ZPL-u. Za ciepłownią na terenie Czaplineckiego. Ogródki – Krokus, Tulipan. Teren bazy PSS przy ulicy Połczyńskiej. Skontrolowano także złocienieckie sołectwa. Tam bezdomnych nie stwierdzono. Komisja rozmawiała z osobami bezdomnymi przebywającymi poza hostelem na Kościelnej. Żadna z tych osób nie wyraziła zgody na skorzystanie z miejsca w hostelu. Czyli – taka jest ich wola. Nikogo do niczego przymusić nie możemy. Te osoby codziennie są przez nas kontrolowane. Także przez policję. Odwiedzamy te miejsca. Za każdym razem ponawiamy swoje propozycje dotyczące zamieszkania w Carpe Diem, przynajmniej na czas mrozów. Do tej pory, odpukajmy, w Złocieńcu śmierci na mrozie nie było. Zdarzały się śmierci bezdomnych, ale było to w kresie letnim. Głównie przyczyną alkohol. Przez piętnaście lat mojej pracy tutaj, to były dwa, trzy takie przypadki.
Czy to już wszystko?
Nie, tak nie może być. Właśnie tak zamarzają ludzie. Wydaje się im, są pod dachem. Tlą się jakieś tam ognie, dym też grzeje. Ale przychodzi mróz wreszcie taki, że wszystko wokół kostnieje. Człowiek zamarza w swej wytęsknionej często rzeczywistości. Media informują z troską w mikrofonowych głosach. Za rok będzie to samo.
Obiekty dawnej gazowni w ruinie zupełnej. Piękne niegdyś budynki tak haniebnie poniszczone, że ten ich dzisiejszy wystrój, to musi być dzieło kogoś nie tylko prymitywnego, ale i jakby absurdalnie dzikiego. Skąd tacy przybysze na tych ziemiach?
Czołgam się pod siatką, jestem już po drugiej stronie. Ściany budynków ze śladami dawnej urody, jak one musiały tu wyglądać w pełnym słońcu... W środku czerń spalenizny, tak jakby śmierć tylko co na chwilę wyszła. Słyszę uderzenia czegoś, w odgłosie przypominającym uderzenia siekiery. - Przygotowują ogień – myślę. Widzę go, robię zdjęcie, zawsze w takim monecie czuję, jak bardzo trudny to moment. Pstryknięciem aparatu jak granatem wdzieram się do wnętrza tego kogoś. Jest w skórzanym płaszczu. Dobre buty. Spodzień nawet jakby specjalnie dla niego skrojony. Nie widzi mnie. Buzuje ogień. Pstrykam jeszcze bez jego wiedzy. Gdy mnie dostrzega, udaje, że nie widzi, odwraca się tyłem. Zachodzę z przodu. Znamy się? - pytam potwierdzająco. Chwilkę przed tym jadł bigos wybierając łyżką z dużego garnka. Nawet niezły zapach.
Nie, skąd, ja nie jestem bezdomny. Ja im tylko strawę przygotowuję. Jest ich tu takich dwóch, co to nigdy i nigdzie stąd nie pójdą. Za swoimi sprawami poszli do miasta. Gotuję im. Będą mieli. Mam pracę. Teraz kilka dni wolnego. Wyjeżdżam. Wszystko, co trzeba, mam. Oni pod kilkoma kołdrami. Okna dyktą zasłaniają. Chyba, chyba, nic się im tu nie może stać. Tak myślę. - Pomaga mi jeszcze przeczołgać się pod ogrodzeniem.
Opowieść Janka
Janek mieszka w noclegowni. Długo już. Lata. Komputer mają jeden, stary szmelc, bez internetu. Tylko gry. Opiekunów na etatach kilku. Jak Zenek dobrze napali, to jest ciepło. Wiesz co? - patrzy z pytaniem na mnie z góry. Ma gdzieś do dwóch metrów. Taki jeden, co wylazł od nas, z nałogu, z noclegowni, mówi mi: - Tęskno mi do tych zupek Opieki naszej na Piaskowej. Do tego zapachu. Aż mi, jak to mówią, ślinka cieknie. Do tych pieniążków, do tych zapomóg. Człowiek wiedział, ku czemu żyje, no i te zapachy ze stołówki. Zawsze towarzystwo. Ktoś do rozmowy. A teraz... Patrz. Wszystko normalne, takie, że żadne. Polska. Bezbodźcowe. Jakby rzeczywistości nie było. -
Przypomnijmy: żadna władza nie może pozostawić ludzi na mrozie tłumacząc swoje decyzje tym, że oni tak chcą. To nieprawda. A tłumaczenie władzy – zwykła wygoda. Dodajmy, istnienie tu hostelu, Carpe Diem, to w porównaniu z innymi gminami, doprawdy bardzo wiele. Dobrze byłoby, aby o tym jakoś jednak przekazać tym, co akurat w tych dniach na pełnym mrozie, w ruinach z oknami, przez które do środka wali ciepłodajny dym. Niedawno Tygodnikowi udało się skłonić do powrotu na Kościelną Władka Sowę. Niedługo potem jednak zmarł. Z wycieńczenia. Ta pomoc była za późno.
Komendant straży P. Kajtaniak: - Od grudnia do pierwszych dni marca trwa akcja BEZDOMNI. Rozpoznajemy i kontrolujemy miejsca, w których gromadzą się osoby bezdomne. Mamy nieprzerwany kontakt z noclegownią, z Carpe Diem, z pogotowiem, z MGOPSEM, z zarządcami ogródków działkowych, z innymi właścicielami nieruchomości, gdzie przebywają bezdomni. Wspólne kontrole z policją. Kiedy ich napotykamy, namawiamy na miejsce pod dachem. Jeżeli jest zgoda, transport na Kościelną. Wtedy, nie ukrywam, mamy satysfakcję – bo od pomocy ludziom jesteśmy. A ostatnio to nawet dostarczaliśmy tym niezdecydowanym ciepły posiłek. -
LOS TADEUSZA
Dwa dni potem na 5 Marca przed południem. Znany nam w mieście wszystkim Tadeusz. – Tak, wyeksmitowali mnie do noclegowni. Przyznałem się, że wypiłem i nie czekałem, aż mnie wyrzucą. Sam odszedłem. Tułam się teraz po różnych miejscach. Z gazownią nie mam nic wspólnego. Sam sobie jestem. Widzisz, mam siedemdziesiąt jeden lat, aż dziwne, że przy moim trybie życia dożyłem tylu lat. Teraz wyrzucą mnie ze Złocieńca gdzieś za Łobez. Właśnie czekam na postanowienie Opieki. Może się jeszcze gdzieś zobaczymy. –
Minął tydzień. Znów byłem na Piaskowej. Tym razem wszystko pod śniegiem. Bezdomni byli. Dwóch z trójki. Jeden akurat się golił pod chmurką. Porozpinany do połowy. Przed budynkiem chyba najzgrabniejsza choinka w całej gminie. Tyle, że żywa. No i tyle, że bez choćby jednej ozdóbki. Jak najbardziej naturalna. Zaprzeczyli, nikt i nigdy im tu żadnego jadła nie dostarczył. Nigdy. Idą mrozy? – przetrzyma się, powiedzieli. Byle do piętnastego. Bo od tego dnia gdzieś w Polsce mają pracę. Do noclegowni nie chcą. Jeszcze raz o tych ludziach poinformowałem straż miejską Ta o wszystkim wie. Odwiedza ich tam nawet. – Co pan zrobisz(?), oni tak chcą żyć – powiedział strażnik. – Do noclegowni przyjmujemy także osoby pod wpływem alkoholu – to głos z noclegowni dla bezdomnych z Kołobrzegu z tego tygodnia.
* * *
Reportaż powstawał kilkanaście dni. We wtorek dziewiętnastego: mówi bezdomny, ale w procesie wyrabiania dowodu osobistego; - Zagląda do nas prawie codziennie strażnik, ten w okularach. Dba o nas, troszczy się, nie daje zginąć. Dla nas najważniejszy jest ogień. To najważniejsze, tak było zawsze. Nie jest nam tam źle. Radzimy sobie, później do pracy. Niosę na sprzedaż buty, by mieć na zdjęcie do dowodu osobistego.
A teraz mrozy straszliwe. Reporter jest u bezdomnych w poniedziałek dwudziestego piątego stycznia. Zaskoczenie pełne, są na swoim miejscu. Skwierczy tłuszczyk na patelni posadowionej na zgrabnym ognisku. Jeden z nich kończy golenie. Śmieją się: - Wszyscy się nami interesują. A najbardziej to Straż Miejska. O, niedawno poszedł od nas strażnik. Ciągle nas dogląda. Nic się nam nie stanie. Nigdzie stąd nie pójdziemy. Mróz, cóż, jest mróz. Zima. Ależ zainteresowane wokół nas.
Od początku tej zimy w Polsce zamarzło ponad dwieście osób. Czas na ten kraj wezwać komisarzyz Unii. Inna tam cywlizacja, inna kultura. Złocienieccy bezdomni wiedzą o tym z radia, które im gra na dworzu, na mrozie. Mimo tej muzyki dokładnie widać, na jakiej krawędzi ci ludzie balansują. Zdają się to jakby ukrywać przed natrętami Tacy delikatni ... (n)