W grudniu zeszłego roku, w 48 nr Tygodnika Łobeskiego ukazał się artykuł alarmujący o bestialskim truciu kotów na działkach przy ulicy Wojska Polskiego. Na koniec grudnia doszło do kolejnego aktu przemocy wobec zimujacych tam, bezbronnych kotów. Działkowiczka dokarmiająca zwierzęta znalazła trzy zmasakrowane koty. Jak się dowiedzieliśmy od łobeskiej prokuratury, zostało złożone w tej sprawie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Policja wszczęła dochodzenie o czyn z art. 35 Ustawy o Ochronie Zwierząt na wniosek kobiety, która opiekuje się bezdomnymi kociakami.
O ocenę skali problemu podtruwania zwierząt w Łobzie i okolicy poprosiliśmy łobeskich lekarzy weterynarii.
- Zgłoszenia o fakcie podtrucia zwierząt napływają do nas często - mówi Maciej Szymański, lekarz weterynarii. - Nie zawsze jednak potwierdzają się podejrzenia właściciela. Często są to zwykłe choroby zakaźne czy bakteryjne. Zatrucia są zjawiskiem trochę okresowym. Problem pojawia się w momencie, kiedy ludzie ruszają na działki i zwierzęta zaczynają im przeszkadzać. Z drugiej strony, wiosna też niesie z sobą okresowe choroby zakaźne. Jeśli chodzi o zatrucia, to w tej chwili najbardziej dostępną trucizną są preparaty używane do tępienia gryzoni. Na te środki na szczęście mamy odtrutkę. Preparaty gryzoniobójcze powodują tzw. mumifikację, tzn. następuje zmniejszona krzepliwość krwi. Wówczas gryzoń powolutku się skrwawia do jam ciała, do przewodu pokarmowego i usycha. U kotów czy psów, u których mamy podejrzenie zatrucia tym środkiem, występuje ewidentna anemia, przyspieszona akcja serca, spadek temperatury ciała czy widoczne zwiększenie się ilość płynu w jamie brzusznej co może dawać podejrzenie skrwawiania.
Żeby cokolwiek komuś udowodnić, musi być podkładka, dlatego aby postawić stuprocentową diagnozę, pośmiertnie wysyła się próby do badania laboratoryjnego. My do tej pory mieliśmy udowodnione 3-4 takie przypadki. Trutki dla gryzoni są preparatami mumifikującymi i działają z opóźnieniem. Chodzi o to że gryzoń, który zdechnie, nie rozkłada się gnilnie. On po prostu zasycha. To ma działać na tej zasadzie, zwłaszcza u szczurów, że po zjedzeniu trutki osobnik danej populacji nie umiera na drugi dzień. Szczury nie mogą tego kojarzyć, bo by dalej nie ruszyły preparatu. Dlatego często takie podjadanie trwa tydzień czy dwa. Natomiast przy jednorazowym zjedzeniu takiej trucizny przez psa czy kota, gdzie właściciel jest pewny tego faktu, jeśli zareagujemy natychmiast i podamy środki wymiotne, mamy pewność, że trutka została oddana z powrotem. Jeśli przeczekamy noc, środki przesuwają się do jelit i stamtąd odruchami wymiotnymi tego już nie wyciągniemy. Wówczas najlepszym antidotum jest witamina K. 2-3 wizyty i zwierzę dochodzi do siebie - kończy Maciej Szymański.
- Wzmożona ilość zatruć występuje wtedy, kiedy zostają wykładane okresowo trutki, tzn. późną jesienią, kiedy gryzonie wracają z pól i wczesną wiosną - dodaje Grzegorz Popławski. - Ponadto, zatrucia powoduje często nieuważne dokarmianie zwierząt, szczególnie ptaków, co miało miejsce w okolicy Placu 3. Marca. Inne zwierzęta dojadają po czasie pokarm, który nie jest już pierwszej świeżości. Efektem są nie tyle otrucia, co zatrucia alimentarne - opisuje weterynarz.
porsze o kontakt z reakcją w sprawie trucia kotów przez gołębiaarzy. zapewniam anonimowość
~Witold
2010.01.22 19.15.42
Ja mam cztery koty na działce już dwa lata.
~Właściciele kotków.
2010.01.18 21.31.03
To prawda wciąż są trute koty i to celowo. Ciągle wydajemy pieniądze na leczenie naszych kotów. To skandal i barbarzyństwo. Dlaczego koty nie mogą żyć bezpiecznie! Jest duże prawdopodobieństwo,że tego dokonuje hodowca gołębi na działkach koło cerkwi. Myślę że nie jest to trudne do zbadania.