POŻAR W POMIESZCZENIU FIRMY BUDOWLANEJ NA DWORCOWEJ
(ZŁOCIENIEC.) Około godziny pierwszej czterdzieści w nocy z wtorku na środę (21/22 lipca) wóz bojowy złocienieckiej straży ogniowej wyruszył wezwany do pożaru na ulicy Dworcowej. Paliło się w pomieszczeniach firmy J. J. Cieślików. Opowiada jeden ze strażaków:
- Była wybita szyba, zdawało się, że zdemontowanym znakiem drogowym. Niczego więcej nie mogę powiedzieć, bo nie od tego jestem. To, co powiedziałem, proszę wziąć w duży nawias, przyczyny pożaru zostaną ustalone na innej drodze. Przybyła też straż pożarna z Budowa i z Drawska Pomorskiego. Akcja została zakończona około godziny czwartej rano. -
DLACZEGO TAK NIEMIŁO?
W środę na miejscu była grupka pracowników, w tym komputerzysta pracujący w firmie. Jak nigdy przy tego rodzaju wydarzeniach, wokół reportera od razu wszczęto bardzo niemiłą atmosferę. Jakby bano się rozmawiać. Zabroniono robienia zdjęć. Dziennikarz natychmiast otrzymał telefon od jednego z właścicieli firmy, Jarosława, z zakazem fotografowania. Minutę po telefonie pojawił się sam dzwoniący. Znanym niektórym pracownikom w Złocieńcu tonem, najbardziej wymijająco pisząc, nie znoszącym sprzeciwu, powiedział, że nie udzieli żadnych informacji. Powiedział, że nie życzy sobie żadnych sensacji, tak jak gdyby miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. Posunął się nawet do tego, że użył sformułowań, które reporter mógł odebrać jako rozkaz. Reporter Tygodnika jednak nigdy i nigdzie nie był w żadnym wojsku (z przekonania), a tylko w harcerskich zuchach, i do dzisiaj nie zna się na tego rodzaju kodach i metodach.
NIEOFICJALNIE
W czymś, co można uznać za ogród miejsca, w którym w nocy się paliło, leżał okazały znak drogowy. Spawacze sposobili na powrót kratę, która mogła być wyłamana podczas akcji strażaków. Na oko sądząc, pożar nie wywołał większych strat. Jednak, tylko tak pobieżnie miejsce oceniając. Z innych nieoficjalnych źródeł usłyszeliśmy, że straty podobno właściciel ocenił na około sto tysięcy złotych. Wszystko nieoficjalnie oczywiście.
Tadeusz Nosel
Czytam i nie wierzę.Ale wazelina.Niewątpliwie jesteś bardzo obiektywny.Od kiedy tak im włazisz w tyłek?I po co?Może jednak byś pospał?
~Marcus
2009.07.23 07.24.06
Słysząc jak Cieślikowie traktują swoich pracowników wcale się nie dziwię że taki fakt zaistniał.
~Dister
2009.07.22 22.28.21
Wiedziony ciekawością jakimi sensacjami uraczy nas dzisiaj dyżurny dziennikarz miasta i gminy, po bez mała 18-tu godzinach ciężkiej pracy pozwoliłem sobie odwiedzić tą oto stronę. Ktoś powie: frajer, zamiast po całym dniu harówki udać się w objęcia Morfeusza to on jeszcze w internecie niczym w zbożu buszuje. Ale ja tam miałem swój powód. Otóż miałem dzisiaj przyjemność z Panem Dziennikarzem i ciekaw byłem ogromnie jak to \"prawda czasu, prawda ekranu\" oczyma Pana Tadeusza wyglądała. No i okazuje się, iż mimo tego, że odległość która nas dzieliła to zaledwie kilka metrów, to jednak rzeczywistość obserwowana z miejsc tak od siebie nieodległych wygląda radykalnie różnie. Pozwolę sobie zatem przedstawić swoją wersję wydarzeń. Od tak, gwoli uczciwości:
Tadeusz (podaruję sobie Pana, wszak od lat jesteśmy na \"Ty\") przybył na miejsce zdarzenia rowerem. Po zaparkowaniu pojazdu podszedł do pogorzeliska i zaczął fotografować zgliszcza. Tadeusz twierdzi, że \"Jak nigdy przy tego rodzaju wydarzeniach, wokół reportera od razu wszczęto bardzo niemiłą atmosferę.\" Jednak ani słowem nie wspomniał nawet, iż dwa razy wtargnął na ogrodzony teren firmy nie pytając nikogo o zgodę mimo, iż wprawnym reporterskim okiem dostrzegł, iż sytuacja do normalnych raczej nie należy. Zapytany przeze mnie czy poinformował o swoich czynnościach któregoś z właścicieli i czy otrzymał na nie zgodę bez mrugnięcia okiem udzielił twierdzącej odpowiedzi. Wychowany w słusznie minionym okresie i przesiąknięty komuszymi nawykami wyznając zasadę \"ufaj i sprawdzaj\" pełen ufności w słowa Tadeusza poinformowałem Pana Jarosława Cieślika, że właśnie pojawił się przedstawiciel lokalnych mediów, ten sam co to pytał go o zgodę na wejście do firmy i robienie zdjęć. Nie wspomina również Tadeusz ani słowem o tym, że po przyjeździe Jarosława Cieślika został przez niego zapytany czy robił jakieś zdjęcia, ten kolejny raz bez żadnych skrupułów skłamał twierdząc, że nie. A stawiam złoto przeciwko orzechom, że takie zdjęcia w jego aparacie były. Zastanawiam się tylko, czy te seryjne kłamstewka to dziennikarska codzienność Tadeusza? Ufam, że nie.
Kwestię chłodnego tonu w jakim przyjęto przedstawiciela wolnej prasy pozostawię bez dyskusji ale ufam, że każdy kogo spotkało coś podobnego doskonale rozumie, że raczej nie tryska się humorem w takim momencie.
Nie mogę również przemilczeć również pewnych braków warsztatowych. Nieoficjalnie pisze Tadeusz, że \"... na oko sądząc, pożar nie wywołał większych strat\". A przecież podchodząc do mnie Drogi Tadeuszu nie mogłeś nie zauważyć zupełnie spalonych: komputerów, laptopów, drukarek, mebli, spalonych i zalanych wodą akt i dokumentów. Czyżby Reporterskie oko zawiodło? Ufam, że nie.
I ostatni kamyczek. Wojsko. Albo nie. Bo nie warto.
Pozdrawiam
Piotr