(ZŁOCIENIEC.) Plotka rosła od połowy minionego tygodnia. Szybko okazało się, że może być coś na rzeczy. Sinica miała się pojawić na jednym z kąpielisk. To właśnie choroba z kąpielisk przenosząca się na ludzi wodą. A tu sezon. A tu serce miasta i gminy całej na Gęsiej Łączce na Siecinie. Turyści na Wyspie Ostrów. Sinica to nieszczęście. Miał o tym gadulić nawet Teleexpress.
W POSZUKIWANIU SINICY, ALE NAJPIERW
DO KINA NAD DRAWĄ
Nim u początku kolejnego tygodnia nad złocienieckie plaże, najpierw rozmowa z kajakarzami, którzy nijak nie mogli na rzece znaleźć drogi do Złocieńca, bo na odcinku w okolicach jeziora Wilczkowo rzeka tak się rozwidla, że niektórzy gubią się na niej niczym na Missisippi. Człowiek z lokalnej organizacji turystycznej przygotowuje odpowiednią planszę i w tygodniu umieści ją tam, gdzie trzeba. Ciekawostka tylko taka, że i na Drawie można się pogubić.
Nad Drawą pomiędzy stanicami, dawną (aktualnie ruiną) i tą nową, wycięto kilka uschłych nadrzecznych drzew. Tu przy okazji uwaga, że wobec zlikwidowanego kina w mieścince, kino letnie można usytuować właśnie nad Drawą, na drugim brzegu umieszczając ekran, a widownię, niczym w greckim amfiteatrze, sadowiąc na naturalnym stoku na brzegu ze stanicami. Byłoby to jedyne tego rodzaju kino chyba nawet i w całej Europie. Kadry szykujące się do przyszłych wyborów samorządowych, w ten sposób zamierzają ożywić życie kulturalne i turystyczne mieścinki, mając co do tego kina realne i wyjątkowo interesujące plany.
Paulina powiadomiona o planach tu kina letniego, była zachwycona pomysłem, jej kolega też. Powiedziała: - O tak, ależ to byłoby kapitalne. Znakomity pomysł. -
W drodze na Dłusko tylko potwierdzenie - opony nadal dzieciom służą za siedziska huśtawek. Do kogo tu w tej gminie zawołać, by zmienić tę swoistą huśtawkową „ekologię”. Może Czytelnicy wiedzą?
Huśtawki z oponami są nad Maleszewem. Tu była niegdyś plaża, był sprzęt wodny, miejsce było towarzyskie. Wspominał o nim nawet były proboszcz parafii Maryi Wniebowziętej podczas kazania. Teraz tam ludzie sami z siebie posadzili około dwudziestu drzewek. Jest w tych ludziach coś takiego, że okolice Śląskiej i Lipowej już w niedługim czasie znów zaczną kwitnąć, jak teraz lipy przy nich.
Właśnie Lipowa. Cudowna i równie zaniedbana. Gdyby ją nieco ucywilizować, byłaby cud-aleją, aż do połączenia z szosą do Połczyna. Pod kamiennym zającem usuwa się drzewa urody niebywałej, po jednym, ale wycinki ciągle następują. To najpiękniejszy wjazd do miasta, jaki w ogóle tu mamy. Ostrożniej z rzeziami drzew w tym urokliwym miejscu!
W kierunku Siecina, Dłuska można też pieszo. Samochodów, co prawda sporo, ale nawet spotkanym po drodze młodym damom to nie przeszkadza, i to idącym raczej w obuwiu wyjściowym, ale nie do takich wyjść jednak.
KOSZMAR NAD DŁUSKIEM
No, jesteśmy na plaży nad Dłuskiem. Nawet ludno. Białej flagi nie widać. Ratownika też. Miejsca do kąpieli w ogóle nieoznaczone. W wodzie brodzą malutkie dzieci. Balansują na krawędzi, gdzie woda już głębsza. Trzy głowy wystają nad wodę po drugiej stronie jeziora, hen pod lasem. Przy reporterze natychmiast jakaś pani. Okazuje się, Urszula, ale mówi też w imieniu drugiej mamy z pociechami nad Dłuskiem, w imieniu Czesławy. - Dobrze że pan jest. Chciałyśmy dzwonić do Tygodnika, po pana. Jak tu strasznie brudno. Jeszcze wczoraj pod pojemnikami na śmieci były sterty odpadków. Piasek ohydnie brudny. Masa w nim śmieci. Papiery, butelki, torebki, zwierzęce odchody. A mimo to, ludzie nie mając wyboru kładą się w tym piachu, jakby się w nim i w tym co w nim jest pławili. Dla kąpiących się nie ma żadnego zabezpieczenia. Nie ma odgrodzonej znakami wody, w której spokojnie mogą kąpać się dzieci. O ratowniku mowy nie ma. O łatwo dostępnym sprzęcie w razie nieszczęścia nikt tu nie słyszał. Niech tu przyjdzie ktoś od bezpieczeństwa obywateli w gminie i zobaczy, jakie to nasze bezpieczeństwo jest. -
Pani Iza z dwojgiem drobiazgu nad Dłuskiem, bo tu najbliżej. Bo to była kiedyś bardzo popularna piękna plaża. Dzieciaki to Grzesiek i Maja. - Kiedy dzieci idą do wody, to patrzę tylko na nie. Wypatruję, jak się bawią. Jak coś nie tak, to zaraz jestem przy nich. Jestem tu nie tylko mamą, ale i ratownikiem. Jak ja mam dostać się z nimi na Gęsią Łączkę? Nie mam jak. To przychodzę tutaj. Niech dzieci mają tej radości choć tyle. -
Obok Regina. - Jak można było do takiego stanu doprowadzić to miejsce? Jakże to jeszcze niedawno była piękna plaża. A teraz? Niechże prasa da wyraz temu, co my tutaj mówimy. Brud, syf, nieporządek. -
Po pobycie w takim bajzlu brakuje ochoty, by ruszyć dalej. Ale, perspektywa ścieżki rowerowej oddala wrażenie z tego miejsca, które ulatuje wraz z kolejnymi kilometrami.
ROWEROWANIE
Wokół ścieżki rowerowej trwają wycinki. Przerzedzona roślinność daje sposobność do podziwiania krajobrazu, bo było tu już i tak, że spoza roślinności nie widziało się niczego więcej. Jechało się jak w tunelu, co przecież też miało swoje uroki. Ścieżka, to nie tylko rowery, wrotki, to także samotne wypady piesze – tyle tu przeróżnych uroków.
Były przystanek kolejowy Cieszyno uratowany. Jest w prywatnych rękach, starannie odrestaurowany. Nawet z zachowanymi drzwiami od stacyjnego magazynku. Jest porządkowany teren wokół, a mimo, że roboty tu jeszcze wiele, to przed głównym wejściem już dwie potężne donice z kwiatami. Tyle, że tu już nikt nie powie – bilecik do Złocieńca poproszę.
Za to teraz ze Złocieńca pod samą byłą stację kolejową Cieszyno można dojechać na rowerze ścieżką rowerową. A z drugiej strony jeszcze powykoślawianym poniemieckim brukiem.
We wsi na dziedzińcu przedszkola produkcja tak zwanych „ambon” myśliwskich. Nie ma się w tym miejscu z tego powodu najlepszego samopoczucia. A z okien na przybysza spozierają jakby nieco surrealistycznie w tych okolicznościach, dziecięce zabawki. Dalej stąd.
Ciągną do sklepu chodnik. Brakowało go tu akurat po tej stronie, ale już będzie. Pracujący jakoś niechętni, gdy widzą aparat, dopiero po powitaniu „Szczęść Boże” opada kurtyna nieufności. Jak tylko „z polska”, to każdy wszystko rozumie i od razu wiadomo o co chodzi. A tu jeszcze ciągle Polska, ale chłopa już nie uświadczysz. Ani jednego we wsi.
GĘGAWKA, czyli GĘSIA ŁĄCZKA
Parking przed Gęsią Łączką nadal na gołej ziemi zmiędlonej oponami do niemożliwości, jak mawiają dzieci. Na maszcie plaży biała flaga. Aż lżej na sercu. Jest ratownik. - O obecności zarazków sinicy w tym miejscu mowy nie ma. To był niepotrzebny alarm. Fałszywy. Po badaniach wody okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – słowa Patryka ratownika.
A na plaży, na zielonej trawce, złocieniecki ksiądz Jan Dziechciar. Nie odmawia króciutkiej rozmowy. Reporter wziął początkowo księdza za ratownika, a to za przyczyną czapeczki z daszkiem z jakimś napisem. Z bliska okazało się, że napis to - New York.
Ksiądz Jan Dziechciar: - W ubiegłym tygodniu przez kilka dni wisiała tu czerwona flaga, a to zakaz kąpieli, a upały trudne do zniesienia bez kąpieli. Nikt jednak nie złamał zakazu. W mieście dużo mówiło się na ten temat, aż tu nagle okazało się, że wszystko w porządku. Byłem tu w te dni, też się nie kąpałem, modliłem się, by wszystko zakończyło się szczęśliwie. No i stało się. Dziękować Bogu. Modlę się, by tak było już do końca wakacji. Byśmy mogli cieszyć się pięknem tutejszego stworzenia, byśmy mogli nabrać sił aż do wakacji w przyszłym roku. Bardzo lubię to miejsce, to jezioro, ludzi tutaj. No i też czuwam, podobnie jak ratownik. -
NA DRAWIE BEZ RATOWNIKA
Teraz na Ośrodek Drawa. Po drodze niemiłosiernie na wszystkie możliwe strony powykrzywiana sosna. Trzeba się zatrzymać, mus, zdjęcie musi być. Ale co to? Dalej, wyżej, pośród roślinności płot, a za nim wiejski cmentarz. Z tymi, których losy przypominają kształt pnia tej sosny. Wygonieni ze swojej Polski, umęczeni tyraniami, umęczeni peerelem, kiedyś, wiele lat temu pytali reportera – panoczku, co z nami będzie dalej? Szalał Balcerowicz, likwidowali pegeery, ich warsztaty pracy. Któż mógł znać odpowiedź? Zatarł ją czas, skryła cmentarna ziemia.
W Ośrodku Drawa bez ratownika. Spokój, cisza. Sprzętu do wypożyczenia na wodę sporo. Mało piasku na plaży, dużo trawki.
W ośrodku po naszych cegielniach też bez ratownika. Korty tenisowe puste, taśma siatki postrzępiona jakby nikt tu nie grał już przez wiele lat. Przypomina się jakiś film amerykański.
PAN JANUSZ ZAWSZE U SIEBIE, TO ZNACZY U NAS
Na wyspie Ostrów jest ratownik, tu zawsze tak było. To pan Janusz. Od dwudziestu jeden lat przyjeżdża ratować na wyspę. Jego doświadczenie w tej pracy jest szeroko znane. Młódź chłopięca z miasta szczyci się tym, że może panu Januszowi pomagać w jego zajęciach. I tak też sposobią się do początków tej trudnej i odpowiedzialnej pracy. Pan Janusz mówi bardzo ostrożnie: - Tu nie mieliśmy przypadków sinicy. To absolutnie wykluczone. Alarm powstał, gdyż ktoś miał objawy tak zwanej pokrzywki jeziorowej. No i się zaczęło. A tak, jak się zaczęło, to i tak się skończyło. Zapraszam do siebie na wyspę. Chętnie poopowiadam. Rodzina mi się zjechała, właśnie przy wędzonej sielawie, dlatego dłonie nieco obciekają sielawowym tłuszczykiem. -
BRZEGAMI JEZIORA
Przemieszczanie się brzegami Siecina, to też swoista przyjemność. Ale nawet podczas takich przyjemności nie zapomina się, że nigdzie tu parkingów, umocnionych dróg dojazdowych do kąpielisk i ośrodków. Kitwasi się kołami złomów nadjeziorną ziemię bez względu na rodzaje komunikatów przez tę ziemię słanych do współczesnych użytkowników jeziora.
Teraz EKOLAND. To byłe ZPW. Flaga czerwona. Nie dlatego, że ratownik poszedł na obiad, ale dlatego, że go tu w ogóle nie ma. Ale jest miejsce dla niego, z podestem na odpowiedniej wysokości I co bardzo ważne – ze sprzętem ratunkowym i ze sprzętem do udzielania pierwszej pomocy. Chociaż tyle.
CHWILKA KOMENTARZA
Na koniec: plaża nad Dłuskiem nie jest gminna. Gmina nie jest jej gospodarzem, co nie znaczy, że ma odwracać się od wszystkiego, jak obecnie czyni. Ten reportaż niech będzie sygnałem dla naszych przeróżnych służb. Nad Dłuskiem przede wszystkim dzieciom grożą przeróżne niebezpieczeństwa, ale i dorosłym też. Jeśli, jak się okazuje, nie jest problemem sinica, to jest problemem to miejsce.
Odnoszę wrażenie, że byłe ośrodki wypoczynkowe naszych byłych zakładów przemysłowych pooddawane w cwaniutkie ręce, przy odpowiedniej polityce władz gminy, mogłyby na powrót stać się własnością naszych podatników, choćby pod egidą OSiR-u. Firma tym sposobem przestałaby być firmą „nieporozumieniem”. Jak kupowali, to będą i sprzedawać – oby jak najszybciej.
Jakaś złocieniecka „spóła” samorządowa też winna już przymierzać się do odbijania naszych cegielni i pokładów gliny. Bez protestów i demonstracji społecznych się nie obejdzie. Już trzeba rozpocząć przygotowania. Weźmy przykład ze stoczniowców. To też zadanie dla przyszłej, a niedalekiej już nowej Rady Miasta. Obecna była tylko na przetrwanie i na pobranie diet. No i pobrała już.
DO ... DOMU
Na fotograficznej wystawce w Starym Rynku, na niemieckim zdjęciu w sepii, mamy Niemiaszków korzystających z kąpieli w jeziorze Rakowo. Jest tu tego rodzaju bogactwa pełno, ale co z tego. Wszyscy walą na Siecino. Do tej pory nikt nie pomyślał znów o Maleszewie, o Rakowie właśnie, czy choćby o Drawie, o rzece. Wymienione tu obiekty to swoiste perły. I nie idzie tu o ich słynne rzucanie. Niegdysiejsze fundamenty pięknego miasta – ZPW, cegielnie, POM – już skruszały. Najwyższy czas na te ziemie spojrzeć tak, by ją znów zobaczyć. Plażę nad Dłuskiem też. Od niej można by wszystko zacząć. Tadeusz Nosel
plaża nad Dłuskiem nie jest gminna a czyja takiego syfu jak nad złocienieckimi jeziorami nie ma w żadnym mieście w Polsce i chyba w Europie czas w końcu to zmienić Do roboty urzędasy i radni-bezradni