NIE MA TAKIEGO CZASU
Kiedy się rozmawia z naukowcem, rodzi się pokusa, by pytać jakby poza wiadomymi regułami. Ktoś zapytał profesora Aleksandra Wolszczana o Pana Boga. - Ja się tym zagadnieniem nie zajmuję - padła odpowiedź. Jestem tylko astrofizykiem. - Kolejne pytanie już nie padło. Nie omieszkaliśmy inaczej pytać Organika. - Tak na Twoje wyczucie, czas, przestrzeń... - gdzieś w tym rejonie sadowiliśmy próbę dowiedzenia się czegoś jakby inaczej od tego, co już akurat obowiązuje. Teraz. Może i dlatego, że możliwości poznawcze wielu z nas ma raczej takie, jakie ma. - Grawitacja, to dla mnie dopiero interesujące – usłyszeliśmy. Bo niewyjaśnione. Na temat światła mam coś w rodzaju swojej teorii. NADŚWIATŁO – mój termin na określenie tego wedle mnie zupełnie innego światła, którego istnienie podpowiada mi intuicja. Ono musi być szybsze od światła znanego. Nigdy z tej perspektywy go nie dostrzeżemy. Nie ma takiego czasu, w ktorym byłoby to możliwe.
Organik w niedalekim Mielenku Drawskim, w znanej kopalni żwiru doszukał się skamieliny niegdysiejszego organizmu żywego sprzed czterystu milionów lat. Opublikował odkrycie w fachowej prasie, zostawił odbitkę artykułu w redakcji Tygodnika. Właśnie to odkrycie posłużyło do dogłębniejszego pokazania Organika Czytelnikom. Jeśli ma się do czynienia z kimś, kto wynajduje w kopalni szczątki organizmu żywego sprzed czterystu milionów lat, nie sposób nie pytać go o jego pojęcie czasu, przestrzeni. Wtedy słowa, które za chwilę, jawią się zupełnie inaczej. Miliardy lat, które za nami, z nagła stają się masłem codzienności, odległe przestrzenie niby do przebycia tramwajem, a podstawa wszystkiego, masa, nie istnieje, bo jest zupełnie czymś innym niż nam się wydaje, że jest. A wszystko tkwi w tej jedynej tajemnicy, nigdy i przez nikogo nie odkrytej, bo do odkrycia niemożliwej. W tym chyba tkwi największa tajemnica kondycji ludzkiej. Stąd tyle protez codziennych, by ją choćby tylko prowizorycznie oddalić, a nie odkryć. Dzisiaj akurat wiecznie grające radia, skrzeczące telewizory, pulsujące najczęściej kompletnie niczym przepastne jak kratery stadiony, niweczące ludzi sekty... Można by tak wymieniać bez końca. A wszystko to tylko po to, tylko i wyłącznie po to, by zagłuszyć sumienie. To głos, z którym człowiek albo tragikomicznie radzi sobie na przeróżne sposoby, albo go zagłusza. Kto wie, może właśnie tak rodziła się kultura?
WYOBRAŹNIA NIEMOŻLIWIE BUJNA
Przestrzeń, czas – Organik mówi, że by pojąć, trzeba mieć niemożliwie bujną wyobraźnię. Niemożliwie – powtarza. Wszechświat liczy sobie około osiemnastu miliardów lat. To wtedy był ten, jak to się określa – wybuch. Ziemię naszą liczymy do czterech i pół miliarda lat. - Na którą jakoś udało się nam przybyć – zaczepnie reporter. - No, przybyć, to może raczej nie – zastanawiał się Organik. Wycofywał się z nachodzącej fali chęci mówienia szybkiego, co tylko w takiej sytuacji człowiek może mówić, nawet jak gdyby na odczepnego. - Obecnie znanych galaktyk jest sto miliardów – nie twierdził, a ciągle w tonie zastanawiania się. Każda z nich po sto miliardów gwiazd. Ile to jest miliard, to akurat dzisiaj nieco wiadomo, gdy słychać, że USA w kryzysie gospodarkę wsparły bilionem dolców. Przy tych liczbach małe jest prawdopodobieństwo, że życie istnieje tylko na ziemi. Uważa, że życie jest tak powszechne w Kosmosie, jak występowanie w nim pierwiastków. Jednak, kiedy dochodzimy do zasadniczego pytania – skąd to wszystko, i ten wybuch też, znów kręcimy się w błędnym kole. Jego zdaniem życie powstaje samoczynnie, tylko muszą być spełnione odpowiednie, jak to powiedział, warunki. Na przykład Japończycy sztucznie otrzymali aminokwasy. Tylko – co z tego?
Żyję sobie na Ziemi czterdzieści lat – mówi Organik. Na Ziemi mającej tych lat cztery miliardy i pół. Gdzie w takim razie jest moje miejsce – pyta, ale bez charakterystycznej w podobnych rozmowach bezradności. I – co bardzo ważne – bez nawet cienia rezygnacji. Ot, jak pasażer pociągu, który za monet opuści pojazd, a pociąg pomknie dalej. - Gdzie jest moje miejsce tak naprawdę? Bo przecież tu nas nawet jakby nie ma! My jesteśmy tylko pewną formą przejściową. Z perspektywy tylko jak najbardziej przyziemnej, to my jesteśmy kolejnym tanim źródłem białek dla bakterii i grzybów, które później nas rozłożą i powstanie z nich coś innego.
Kamień leżący na polu, czy on jest mądrzejszy od nas - pytał. - No, w sumie to tak – odpowiadał sobie. On tak wolno myśli, że my tego w ogóle nie dostrzegamy. A on myśli. I poleży sobie na tym polu kolejny milion lat. On tak myśli, że jest w tym mądrzejszy od nas. A my, tylko, banalna forma przejściowa.
BEZ TEGO ANI RUSZ
Na stoliku pod dyskretną lampką w czarnej oprawie w zasięgu rąk PISMO ŚWIĘTE STAREGO I NOWEGO TESTAMENTU wydane w 1965 roku przez Pallotinum w Poznaniu. Nawiasem, z pieczątką w tuszu Zmartwychwstańców. Tak się złożyło, że na tomiku Herberta „Barbarzyńca w podróży”. Gdyby przybrać inną konwencję rozmowy, przywołanie utworu Herberta KAMYK byłoby najzupełniej na miejscu, a i reportera zwolniłoby od czynienia niektórych wtrętów. Wyżej, na parapecie okiennym, praca profesora Wilfrida J. Harringtona KLUCZ DO BIBLII. A w niej rozdział „Objawienie w Biblii” ze stwierdzeniem „Dla Hebrajczyków słowo było czymś więcej, niż ustnym wyrazem myśli; widzieli bowiem w słowie mówionym dynamiczną istność – jest ono naładowane mocą.”
- Co to jest nasze miejsce na ziemi? Obserwuję - ludzie kupują sobie, nabywają ziemię. To piękne. W końcu każdy ma swoją ziemię. Działkę, dom. Coś pięknego. Ale, tak prawdę mówiąc. Tak naprawdę prawdę mówiąc, to czy człowiek może być właścicielem ziemi? Nigdy, nigdy nie można być właścicielem ziemi. Nigdy nie można być właścicielem czegokolwiek. To my jesteśmy własnością Ziemi. Nie my kupujemy ziemię, a to my jesteśmy jej własnością. Co z tego, że kupisz sobie pięć hektarów ziemi? Umrzesz i po wszystkim. Wcześniej czy później. A ziemia dalej będzie sobie sama. Niczego tak naprawdę kupić nie można. To tylko pozory. Kupowanie i posiadanie jest tylko formą spędzania czasu tu i teraz, a i to nie przez wszystkich praktykowaną. Jeśli to komuś pasuje, to w porządku. Trzeba pamiętać: życie jest tak krótkie, że trzeba jak najwięcej zobaczyć, poznać. Przykład księdza Karola Darwina. Zrozumiał, że tajemnica życia jest bardziej skomplikowana od tego, co szybko chciałby dla świętego spokoju przyjąć człowiek. Zjeździł kawał ziemi. Obserwował, obserwował, nie spieszył się z konkluzjami. Podziewam go. Mieć taki zmysł obserwacji przyrody, to ewenement.
Odpowiada mi wzór Einsteina. Jesteśmy kupą energii. -
MIMO
Organik był skłaniany przez reportera do powiedzenia czegoś mimo. Mimo lektur, wiedzy, doświadczenia. Mimo znaleziska, które trafił w kopalni w poddrawskim Mielenku. Do powiedzenia czegoś jakby spoza. Tylko człowiek otrzymał taką możliwość. I – udało się!
Jak drążysz własne jestestwo? Gdzie ono tobie wymyka się najbardziej? Jesteś nauczycielem od ochrony środowiska. Michał Liszko, uczeń od was, fantastyczny do tego bramkarz Olimpu, ma za sobą już półtora roku studiów w tej dziedzinie. Kilka dni temu powiedział: - Mam już półtora roku za sobą. Cieszę się. Naprawdę. Czytam rozmowę z Organikiem. To jakiś fantastycznie fantastyczny gość. Ależ to facet! -
Drążę – to początek kwestii będącej odpowiedzią Organika. Oczywiście, że drążę. Ciągle szukam. Taki już jestem, że muszę wiedzieć. Jak coś nie jest do końca wyjaśnione, to staram się to wyjaśnić. Na ile tylko mogę, na ile tylko się da. ... grawitacja. Co to jest grawitacja? Przecież to takie proste. W każdym mgnieniu będące z nami, nami będące? Opisane wzorami, dokładnymi, wycyzelowanymi. Ale dlaczego my akurat teraz siedzimy, a nie widać przecież tego, co nas trzyma na naszych miejscach, co nas na nich podtrzymuje. A teorii na temat mnóstwo. Tylko, że na nic one. Pozostaje tajemnica nazwana i określona wzorami. Ale co to takiego, nie wie nikt, a wszyscy z tego korzystają, siedzą w tym po uszy. No, bo co nas trzyma? Co to jest to najoczywistsze? Mam swoją teorię jak najbardziej prywatną na ten temat. Pytam, co to takiego, że komunikacja między Słońcem a Neptunem jest bez zarzutu. A dzieli ich odległość niewyobrażalna. Mówi się, że musi istnieć coś, co nazwano grawitonami. Tu mój wtręt – ja uważam, że to jest światło. Inaczej, że jest to pewien rodzaj światła. Tylko, że takiego światła, które jest znacznie szybsze od nam znanego. Tu wdaję się w polemikę z Einsteinem, gdyż on dowodził o stałej szybkości światła. A ja, że ten mój rodzaj światła, jest szybszy od promyczków pana Alberta. Tak sobie myślę. To właśnie jest to zupełnie inne światło nazwane grawitacją, a przeze mnie dookreślone jakby do końca. Jest szybsze od światła, nie do zobaczenia więc. Na razie nie ma sposobu ziemskiego, by to sprawdzić.
DWIE STRONY LUSTRA
Teraz od światła szybszego od światła bieżymy jakby na drugą stronę lustra. Trwałymi elementami naszych reporterskich odkryć będą artykuły pomieszczane przez Organika w prasie naukowej, a niektóre z nich współautorstwa jego uczennic i uczniów. Przykład – dwumiesięcznik TWORZYWA SZTUCZNE i CHEMIA nr 1 2009 r. Strona 48. Autorzy – Tomasz Borowski i Karolina Zielińska. Tytuł pracy; uwaga: „NIEWYKRYWALNE RAKIETY. Niewykrywalne rakiety z silnikiem hybrydowym o napędzie polimerowym”.
Organik delikatnie zaznaczył, że praktyka naukowych publikacji zaczyna się dopiero w warunkach uczelni wyższych. By działo się to na wysokości szkoły średniej, a z taką sytuacją mamy do czynienia w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Złocieńcu , to jest to właściwie niespotykane. Inny artykuł, w EKOTECHNICE z ubiegłego roku. Tytuł – MONITORING JEZIOR - Drawsko, Lubie, Wąsosz – z terenu Pojezierza Drawskiego. Autorzy: Eunika Gądek, Paulina Gołuch, Beata Margiel, Mateusz Mosek, Łukasz Wasiłek, Tomasz Borowski. Do tych prac przyjdzie czas jeszcze wrócić i to nie raz. Od czystości naszych wód do niewykrywalnych rakiet rodem niejako z laboratorium chemicznego technikum ochrony środowiska doktora Tomasza Borowskiego i jego czeladników.
Wstąpmy już na ścieżkę odkryć paleontologicznych, obiecywanych na samym początku spotkania. Widział na ekranie telewizora na wielu kanałach naukowych przeróżnych szperaczy w ziemi. W tym paleontologów. Starsza pani z młoteczkiem obchodząca bez mała całą Nową Zelandię i nie tylko tę. A jej wiek – siedemdziesiąt dwa lata. - Teraz dopiero wiem, że żyję – powtarza z ekranów telewizorów na całym świecie zażywna pani. Używa do krojenia kamieni piły łańcuchowej. Coś w nim piknęło mocniej. Aby czegoś podobnego doświadczyć, trzeba być na inne światło. Tak się pomyślało reporterowi. Być kimś innym. Nie tylko chemikiem, belfrem z ciekawym laboratorium, ale i kimś, dla którego świat, to w ogóle jedna wielka zagadka. I zamiast do kina, przed ekran, to śnić o własnym jachcie, by móc z jego pokładu wpatrywać się w świecący z morskich głębin plankton. Obserwując z uwagą pracę starszej pani na Nowej Zelandii, pomyślał – a dlaczego nie ja. Wyruszył w świat. Można go było spotkać w różnych parkach w okolicy, wędrował po najmniej przystępnych wertepach, po drogach i jak to się mówi - po bezdrożach. Dla przechodniów był, ot, facetem o nieco dziwacznym zachowaniu. Nie mogli się spodziewać, że tak naprawdę, to akurat na tym świecie, w tych momentach tego faceta z nimi tak naprawdę to nie ma. On w zupełnie dla chleba zjadaczy codziennych, w rejonach niedostępnych.
SIEDEMSET LAT MILIONÓW WSTECZ
W Mielenku Drawskim zdarzyło mu się być od zjadaczy siedemset milionów lat wstecz. Oznaczał znajdowane kamienie, kupował książki z wiadomą tematyką. Później tylko jakby mimochodem rzucił, że książki o tematyce paleontologicznej są w ogóle dość drogie. Jeszcze jeden szczegół. - Taki był mój nowy kierunek. Tak to się zaczęło. Nauczyłem się tego, czym są skamieniałości. Jak zbierać odpowiednie kamienie. Zaopatrzyłem się w młotek. Potem drugi, piąty, i tak to szło. Psułem je, pękały, mówię nie tylko o trzonkach. Metal bardzo często pękał od uderzeń o kamienie. Uderzałem z całych sił, bo inaczej kamień nie pęknie. - Jeździł po najróżniejszych kopalniach, po wysypiskach skał, po urobiskach. A ze Złocieńca najbliżej to Jankowo, Mielenko. Okolice Ińska. Okolice Szczecinka. Wszystko kopalnie żwiru. Do Mielenka jeździł rowerem. Kamienie pakował do plecaka i z powrotem. Najstarsze zwierzęta, jakie znalazł to z kambru (kambr – pierwszy okres ery paleozoicznej. Początek około 570 mln lat temu. Czas trwania 70 mln lat – przyp. mój). Do kambru od nas ze Złocieńca, z Mielenka, jest sześćset milionów lat. Poznajmy te zwierzęta: - Trylobity – wypowiada nazwę Organik. Znalezione przeze mnie skamieniałe zwierzęta, za swego życia w kambrze były jeszcze ślepe. Mówię znalezione, a właściwiej byłoby powiedzieć, wyłupane z kamienia. Bo one dom sobie na miliony lat znalazły w kamieniu. W skamielinie. Nie miały oczu. My je widzimy. (cdn.)
Tadeusz Nosel