Kiedy nad czarkami płynów pochylaliśmy się w półmroku DIALOGU tocząc rozmowę, a tylko po to, by zbyt wcześnie wieczór nie trafił wszystkiego, ze słów i z ciemna wyłoniła się niespodziewanie w tych depresyjnych niżach złocienieckich jego postać. - Powinieneś go poznać, natychmiast. Właśnie wrócił ze Stanów. Lata po całym świecie. Mało kto o tym wie. Opowiada nam o tym tutaj, w Dialogu. I tyle tego wszystkiego. -
Po nie tylko atrakcyjnych, ale i pięknych dziewczynach w Dialogu już ani śladu. Młodzianów też się nie uświadczy od coraz dłuższych lat. Kilka słów na ten temat człowieka zza baru. On sam, od kilku ładnych roczków, w Irlandii. Ojciec w stanie wojennym, jako kapitan statku, zszedł na wolny ląd w Hiszpanii. Od dawna w Kanadzie. Ale syn wybrał Irlandię. Dlaczego nie do ojca, reporterzy – bywa – nie zadają często pytań wydaje się innym ewidentnych.
Przy piwie u Malewicza. - To on – w głosie przedstawiającego nutka ekscytacji człowiekiem. To jeden z nielicznych doktorów w mieście, ba, w powiecie. Tomek. On to dopiero jest wart opisywania, takiego bez końca. Dobrze, że wreszcie na siebie trafiliście. Tomasz przed chwilą zamykał drzwi piwiarni w Złocieńcu. Parę dni temu chyba identycznie wsiadał na pokład samolotu, ale w Chinach. Trochę już o tym opowiedział, ale jeszcze jakby tyle, co nic. To jest taki facet, że trzeba go nagłaśniać. -
Widząc kogoś takiego na lekkoatletycznej bieżni reporter powiedziałby – drobnej budowy ciała. Starannie zadbany. Nie stroniący od krawata i nawet białej koszuli. Modna kurteczka na szybki zamek, modny spodzień. Mróz, a bez czapki. Niewysoki, raczej niski. Urywany sposób mówienia. Jakby posługujący się słowem, by coś powiedzieć, a nie tylko mówić. To najtrudniejszy jego rys dla reportera, bo trzeba wyjątkowo uważać, gdzie pojawi się to najistotniejsze pośród istotności innych, też i o nim mówiących najważniejsze.
NIE MA KSIĘŻYCA NAD TAHITI?
- Na Tahiti nie ma pięknych Tahitanek - zapamiętane rozczarowanie w głosie Tomka. Tak w ogóle, to nie ma tam kobiet, o których my tu wiemy, że tam niby są. Sprawdziłem. Ile ja się naszukałem na tych wyspach tego piękna. Ależ skąd, tam ich nie ma. Grube dzieciaki, grube kobiety, grube staruchy. A tych, z naszych widokówek i pod powiekami, ani śladu. Dopiero później jedną taką spotkałem. Na lotnisku pracującą przy obsłudze turystów amerykańskich. Te nasze podpowiekowe widoki, to jednak jest rzeczywistość. Gdyby nie ta z lotniska, to byłbym w kropce. Są takie kobiety. Ja, Tomek, daję na to słowo. Są na Tahiti. Jedna taka...
Niedzielny mroczny lutowy wieczór nie sprzyjał podróży w odległy świat. Tomasz tylko z grubsza narysował szczegóły rozmowy, jej plan, umówiliśmy się na jutro. Na dyktafonie notowałem, o co będę chciał pytać. Przeniosłem na papier i kolejnego wieczora, mając plan rozmowy na kartce, pokazuję go Tomaszowi. Jest chyba zadowolony, widać - rozmową szczerze zainteresowany. Nim do niej doszło, na CD zostawił zdjęcie postaci, która wywołała spotkanie. Postać liczy sobie czterysta milionów lat. Dzisiaj po niej tylko skamielina. Tak wyraźna, że doskonale prezentująca się na zdjęciu w brązach. Pokazujemy je tutaj w całej krasie trilobita odnalezionego przez Tomasza w natłoku wydarzeń na kuli ziemskiej, które działy się tutaj w przeciągu ostatnich czterystu milionów lat. A dzisiaj już po nich tylko wrażenie, jakby mignięcie migawki aparatu fotograficznego i to z funkcją zdjęć sportowych, by uchwycić kształt, formę ruchu, jego owal. Migawka właśnie się zatrzasnęła. Tak minęło czterysta milionów lat.
Z NOTATEK DO ROZMOWY
Metryczka Tomka. Szkoły. Jak wtedy budziły się pierwsze zainteresowania światem? Jak wspomina dzieciństwo? Czy z tamtych lat dzisiaj można wyciągać wnioski na temat tego, jak się budowały dzisiejsze zainteresowania młodego naukowca? Czy już wtedy poszukiwał w Ziemi? Czy myślał – czym jest Ziemia? Czy wyobrażał ją sobie? Czy myślał o skalach, o skamielinach? O sobie dalszym w czasie. O Kosmosie. Planetach. O Księżycu. O gorączce Słońca? Brat jest doktorem. Socjologiem. Kontakty międzynarodowe. Podróże po świecie. Praca naukowa. Gdzieś tam na kontynentach jego udziały w sympozjach naukowych, referaty. Podobno był nawet w Chinach. Szybko Europę uznał za zbyt bliską, tylko na rzut kamienia... Tak powiedział.
TAMTEGO CZASU
Rozmowa. Urodził się w sześćdziesiątym ósmym w Człuchowie. To było słupskie. Znak zodiaku, Ryby. Dzień przyjścia na świat, osiemnasty marca. Treści znaku nie poświęcił słówka. Reporter nie dopytywał. Z Człuchowa przeprowadzili się do Czarnego. Tam też niezbyt długo. Ostatecznie droga powiodła do Złocieńca, a stąd, dokąd? – właśnie. Dokąd? O tym reportaż.
Miał wtedy blisko dziesięć lat. Konstatuje, jakby sam zaskoczony: blisko trzydzieści lat już tutaj mieszkamy. Tak, to jest już coś około trzydziestu lat – wypowiada jakby spoza tylko pewnego rodzaju czasu. Kiedy to sobie uświadamia, zaskoczony. O, Złocieniec, to było dla mnie po Czarnem większe miasto. Pamiętam, tamtego czasu poszedłem do sklepu na Stefana Okrzei. Dzisiaj w pobliżu szkoły, w której uczę. I co się okazało – sklep był na koszyki. Każdemu koszyk, bo to był sklep samoobsługowy. Pierwszy raz widziałem coś takiego, że można było sobie wybrać do koszyka wszystko, co się tylko chce. W Czarnem, w małej mieścinie, czegoś podobnego nie było. Byłem mały, a Złocieniec był dla mnie dużym miastem. Podobało mi się.
Ma dwóch braci. Andrzej i Jerzy. O drugim nie mówi – Jurek, a właśnie Jerzy. - Ja jestem najmłodszy, Tomasz - podkreśla. Andrzej jest doktorem socjologii. Jurek jest doktorem habilitowanym inżynierem leśnictwa. Specjalizował się w entomologii. To wiedza o owadach.
Nie potrafi znaleźć szybkiego pomostu do dzieciństwa, by wytłumaczyć, że trzech braci jest doktorami, w tym do dzisiaj zajmującymi się zawodowo pracą naukową. Podpowiedzi; mama, tata, atmosfera rodzinna, szkoły, przeróżne środowiska, na nic się zdają. Trudno znaleźć most. Pierwszy studia skończył Andrzej, dzisiejszy doktor socjologii. Studiował i doktoryzował się w Szczecinie. - To ciężko powiedzieć skąd to wszystko – słowa Tomasza. To życie pokazało i zmusiło, i zainteresowało. A mnie też i zazdrość. Bo ja, jako najmłodszy, na wszystko tylko patrzyłem. Najpierw jeden robi studia. Później średni brat robi studia. To wtedy przyszło pytanie – a czemu i nie ja? I tak jakoś szło. A tu jeszcze Andrzej zrobił doktorat. Jerzy też robił doktorat. W końcu jeszcze raz – czemu nie ja? Lubiłem chemię. Tu się coś gotuje, tu się coś wytrąca, tu coś powstaje, a do tego w kolorkach. I tym się zająłem. Wszedłem w dziedzinę. Skończyłem Politechnikę Szczecińską, technologię chemiczną. Moja specjalizacja – technologia organiczna. Czyli – organikiem jestem.
Całe życie miałem smykałkę do...- i tu się zatrzymuje. Szuka słów. Trwa to dłuższą chwilę. Decyduje się na rezygnację z poszukiwań. Korzysta z konwencji, z kalki słownej. - No, mówi, cały czas miałem smykałkę, do... ciekawy byłem świata. Ostatnie trzy słowa powtarza raz jeszcze. CIEKAWY BYŁEM ŚWIATA. Odkrywania świata. Już od małego interesowałem się geografią, astronomią, podróżami. Siedziałem w mapach. Pamiętam, od początku szkoły podstawowej cały czas siedziałem w mapach. Rysowałem je, przerysowywałem, po dwadzieścia razy to samo. Tylko tak dla siebie. Kupowałem mapy, książki geograficzne, cały czas. I w ten sposób bardzo dużo podróżowałem...
INICJACJA DRUGA
Pierwsza moja podróż zagraniczna była w roku szczególnym, bo w 1992. Dokładnie w pięćset lat po odkryciu przez Krzysztofa Kolumba Ameryki. W pół tysiąca lat po tym zdarzeniu wyruszyłem ja. I ja też chciałem w tej dziedzinie coś zrobić. Ale co tu można jeszcze zrobić? Wychodziło, że zupełnie nic. A ja chciałem coś odkryć, coś zobaczyć, zrobić coś, co byłoby podobne do Kolumba. Dotknąć innego świata. No to nad Morze Śródziemne pojechałem autostopem. Byłem we Francji, w Hiszpanii, we Włoszech. To nie jest trudne. Najgorsze, to było pierwszy raz wyjść. Ruszyć. Wyruszyć z siebie. Wyjechać z domu, wziąć puszkę. Jak już się ruszy, to cała przyjemność jest – zabrzmiało w tyle lat po Stachurze. Najważniejsze – pierwsze wyjście. Jakże mnie zafascynował świat. Inny. Inni ludzie. Inne budynki. Inaczej wszystko wygląda. Pierwszy raz zobaczyłem ten świat właśnie. Świat południowy, zachodni. Morze Śródziemne – jakżesz piękne, ciepłe. Pierwszy raz widziałem palmy rosnące w naturze. Drugi raz zajrzałem w świat pracując w szkole w Drawsku Pomorskim. Już podczas pierwszego roku pracy postanowiłem sobie: wakacje, muszę gdzieś pojechać. To nie mogą być Niemcy, Czechy. To nie jest zagranica. Ja kamieniem dalej rzucę, niż oni mają granice. Pomyślałem stanowczo – to musi być inny kontynent.
NAJWIĘKSZE MARZENIE KAŻDEGO
Wybrałem największe marzenie każdego, miejsce, w którym każdy chciałby być. Książki, telewizja, opowieści, Cejrowski – wszyscy o tym. Mówi się przecież – raj na ziemi, to Polinezja Francuska. A w tym raju – Tahiti. Inne słynne wyspy. Piękne Tahitanki. Chciałem to wszystko zobaczyć, polecieć tam. A to tak daleko. Nazbierałem oczywiście trochę pieniędzy. Poleciałem na inny kontynent. Miałem lecieć przez USA, ale do tego trzeba było mieć wizę tranzytową. A ja jej nie miałem, dlatego poleciałem niemieckimi liniami przez Chile. Ameryka Południowa, Santiago. Tam nie trzeba było mieć wizy. I już jestem na Polinezji Francuskiej. Ciepełko równikowe, inny klimat. Myślałem – dzicz, egzotyka, rozłożyste piękne palmy, a tu nie. Rozbudowana, zasiedziała cywilizacja. Wczasujący - sami Amerykanie. I co się okazuje? Tam, na tych wyspach słynnych z pięknych pań od wieków, tam tych pięknych pań nie ma. Po prostu - nie ma. Nie ma w ogóle kobiet. Tylko dzieci – takie gruuube. I babcie i dziadki też gruuube. „To” okazało się państwem pogodnych grubasów. Nie mogłem się pogodzić – gdzież są te piękne Tahitanki??? Aż zobaczyłem jedną taką, na lotnisku. Pomagała przeprowadzać turystów amerykańskich. Jakaż była ładna. Jak z obrazka. Nawet najładniejsze zdjęcia, filmy z takimi kobietami, przy tej żywej na lotnisku, to jest nic. Ależ to była piękność. Pracowała w tej cywilizacji na lotnisku dla turystów amerykańskich. Trudno mi było się z tym pogodzić.
W POSZUKIWANIU „DZICZY”
Popłynąłem promem na wyspę Moorea. Około trzydziestu kilometrów na zachód od Tahiti. I tam już była większa, powiedzmy tak, dzicz. Mniej przesiąknięta cywilizacją. Szukałem plaży. Te piękne plaże, laguny, gdzież one są? Żeby się poopalać. Są. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent – prywatne. Ogrodzone. PRIVATE. Koniec. Dostrzegłem dwieście metrów oceanu plaży dostępnej. Zszedłem tam. Wszedłem do Pacyfiku. Rybki. Kolorowe rybki wokół mnie. W paski, w kropki, w przeróżne barwy, mieniące się. Coś pięknego. Wyobraź sobie – cały jesteś w kolorowych rybach, pływają wokół ciebie, łaszą się. Dotykają cię pyszczkami. Całą wyspę obszedłem piechotą. Maszerowałem trzy dni. Nocowałem na plaży. Po co hotel? Noce ciepłe, gorące. Po tygodniowym pobycie znów Santiago de Chile. Miałem przesiadkę na Wyspach Wielkanocnych. Z lubością oglądałem je z lotu ptaka. Nie do opowiedzenia.
PRZED KOLEJNYM SPOTKANIEM
Nasz „organik” z Tahiti zachował w pamięci drożyznę. Ona tam niesamowita – mówił nadając zjawisku jakby cechy osobowe pazernej, brzydkiej kobiety. - Ani się spostrzegłem, a z moich euro robiła się malutka kupka pieniążków. Nie wiedziałem nawet, gdzie się podziały. Nie było ich w pamięci. Były, i nie ma. A żyć trzeba. Inaczej było w Santiago de Chile. - Wydawałem na wszystko – relacjonuje. A pieniędzy nie ubywało. Ciągle miałem ich tyle samo. Tam jest tak tanio. Wchodził do restauracji, wybierał najlepsze jedzenie. Gustuje w kuchni włoskiej. Makarony, smakowite przyprawy do nich, wszystko najlepsze. Tanio było bez przerwy. Nawet w wyszukanych restauracjach. - Tam jest taka tanizna – mówi. Dziesięcioletnie dzieci pracują w sklepach. W ogóle - tam już dzieci pracują. Tak zasuwają, że normalnie Sodoma i Gomora. Całe szkolnictwo jest płatne. Wszystkie szkoły. Tylko elity się kształcą. Nie do pojęcia dla nas. U nas praca małych dzieci jest skandalem. Tam koniecznością codzienności.
Brat Tomasza, Jerzy, przed każdą podróżą ma dla niego zalecenia. -
Nie zapomnij o owadach dla mnie. Gdziekolwiek byś nie był. Nie wracaj bez owadów. - Nazbierałem poszukując z ciekawością. Chodziłem, szukałem, zaglądałem pod kamienie, patrzyłem czy nie spadają na mnie z drzew, z palm. Odłupywałem korę zmurszałych pni. Były wszędzie. Brata ucieszyłem. -
Minął Europę jakby od niechcenia mówiąc, że jest za mała nawet na rzut kamieniem. Z zadawnionej tęsknoty nas wszystkich, przez Chile znalazł się na Polinezji Francuskiej, bez zjawiskowych kobiet jednak, ale jeszcze z owadami. Dokąd dalej wyruszymy z doktorem Tomaszem, nauczycielem chemii w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych? - do Indii. To za tydzień.
Tadeusz Nosel