Marzyliśmy by wrócić do Polski i najeść się chleba – suchego...
(ŁOBEZ) Stepy Głodu, tak nazywano teren, do którego wywieziono ludzi z dwóch pierwszych deportacji. Część z nich trafiła do Majkainu Zołoto. Tam Polacy budowali elektrownię, której mury jeszcze stoją oraz pracowali w kopalni złota. Do dziś na stepie są ubogie, usypane z piasku mogiły, z prowizorycznymi krzyżami i metalowymi tabliczkami z wykłutymi nazwiskami.
W Majkainie wahania temperatury rocznej wynosiły ponad 100 stopni Celsjusza, dzienna dawka jedzenia, gdy była, to zawierała poniżej 1000 kalorii. Często, zwłaszcza zimą, nie było nic. Ludzie umierali nie tylko z głodu, ale i z powodu braku wody. Wodę przywożono beczkowozami.
Na CES-ie należącym do kopalni złota w Majkainie, w pawłodarskiej obłasti, brakowało witamin, wody, a pożywienie było ograniczone w wielu miesiącach do garści zboża. Ogromne epidemie np. epidemiczne zapalenie opon mózgowych, tyfus brzuszny, zmiatały tam do grobów tysiące zesłańców z 16 narodowości, włączając Czeczeńców i Inguszy, którzy na tej pustyni nie byli w stanie żyć i szybko umarli. W pewnym okresie wiele osób na zesłaniu było więzionych i torturowanych za odmowę przyjęcia radzieckiego obywatelstwa. Nazywano tę akcję „paszportyzacją”.
Wśród około tysiąca kobiet zesłanych do wnętrza Głodowych Stepów znalazła się szesnastoletnia wówczas Anna Łowkiet, z domu Bańdur, mieszkająca w Łobzie. Jest nieliczną z tych, którym udało się przetrwać i to tylko dlatego, że w pewnym momencie postawiła wszystko na jedną kartę. Poniżej zamieszczamy pierwszą część wspomnień łobzianki.
Poszliśmy na pierwszy ogień
Urodziłam się na Kresach Wschodnich we wsi Michalczew, w powiecie horodeńskim, w województwie stanisławowskim.
10 lutego 1940 roku usłyszałam dobijanie się do drzwi. Nie wiem która była godzina, ale nad ranem. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zanim otworzyłam drzwi, spojrzałam przez okno. Zobaczyłam pełno sań i żołnierzy.
Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam rosyjskiego żołnierza z karabinem w ręku, który odczytał krótką informację, że mamy spakować się w ciągu godziny. Absolutnie nie wiedzieliśmy, że wywożą. Poszliśmy na pierwszy ogień. Było to dla nas wielkie zaskoczenie. Pochodzę z bardzo licznej rodziny, miałam cztery siostry i siedmiu braci. Z sióstr byłam najmłodsza, jeden brat miał 5 lat, drugi - 8, trzeci - 14, a potem już byli starsi bracia. Zabrali całą rodzinę. Nic nie dali wziąć ze sobą. Pilnował jeden żołnierz, jak się pakowaliśmy, chcieliśmy odzieży trochę zabrać. Jednak on wpadł do pokoju i wszystko nam powyrzucał. Nie pozwolili niczego zabierać, tylko to, co na siebie włożyliśmy. Nie pozwolili też zabrać żadnego jedzenia, niczego. Była wtedy bardzo ostra zima.
Całą rodzinę odwieźli na stację do Horodeńki, skąd mieli odwieźć nas do ZSSR. Wagony, w których nas wieziono były niewyczyszone z odchodów zwierzęcych. Miały malutkie, zakratowane okna, prycze były zrobione z gołych desek, nie było ubikacji w wagonach. Potraktowano nas jak zwierzęta. Jechaliśmy 30 dni bez wody, ubikacji, światła, piecyka. Mężczyźni wywiercali w wagonach dziury, aby trochę śniegu zebrać i podgrzać, były tam przecież małe dzieci. Nie wiem już jak podgrzewali, ale wiem, że tak robili, bo dzieci wołały pić. Zawieźli nas do Pawłodaru, miasta wojewódzkiego w obecnym Kazachstanie. Tam rozdzielali transporty. Potem jeszcze jechaliśmy samochodami 120 km do Majkainu Zołota, bo dalej nie było już pociągów. Gdy zajechaliśmy była jeszcze zima.
Groby rodziców w stepie
Najpierw zawieźli nas z Majkainu do baraków. Stamtąd przywozili nas do CES-u, ale wtedy tam był tylko step. Nie było żadnego budynku. Kazali nam kopać rowy. Ziemia była zamarznięta, nie mieliśmy ani walonek, ani kufajek. Odmroziłam sobie palce, były jak śliwki, a jak się rozgrzały, to swędziało niesamowicie. Potem, jak już lato nastało, to budowaliśmy domy. Na takich nosiłkach nosiliśmy błoto i kryliśmy dachy. Tam było bardzo sucho i rzadko kiedy deszcz padał. Po drabinach nosiliśmy błoto i smarowaliśmy dachy. Podczas budowy domów spaliśmy w drewnianych barakach w Majkainie.
W 1940 roku zmarli moi rodzice. Zaraz na początku. W lipcu ojciec dostał krwawej biegunki. Brat woził go do lekarza. Ojciec powiedział, że jak dziewiąty dzień przeżyje, to będzie żył. Byłam obecna przy jego śmierci. Leżał na pryczy. Miał obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i wciąż na niego patrzył. Modliłam się przy nim. Mamusia coś na płycie gotowała. Wziął taki głębszy oddech, a ja krzyknęłam: „Mamo! Tato umiera!” Ojciec zdjął wzrok z tego obrazu, popatrzył na mnie i powiedział: „Nie płaczcie a módlcie się” i umarł. To było 29 lipca. Bardzo przytomnie umierał i taki żal miał, że na obczyźnie, i że pogrzebu z księdzem nie będzie.
Dali jakichś desek, trumnę zrobili. Polacy szli, śpiewali i pochowali go w stepie. Mama bardzo rozpaczała, w ogóle nie mogła się z tym pogodzić, że nie może dzieci utrzymać, że dzieci muszą jej pomagać. To było już jesienią. Przeziębiła się i zachorowała na grypę. Trzy tygodnie pochorowała... Też byłam obecna przy zgonie matki. W gorączce bardzo rozpaczała, mówiła: „Nie chowajcie mnie! Sieroty zostawię! Jak one żyć będą?” (o Wiciusiu i Zygmusiu – najmłodszych).
Na CES-e kierownikiem był Sławcow. Zrobił nam Polakom zebranie. Powiedział żebyśmy nie myśleli o Polsce, bo jej nie ma, a my stąd nie wyjedziemy. Nie dał nam żadnej nadziei. Absolutnie.
Ucieczka
Potem przenieśliśmy się do Majkainu Zołota i tam pracowałam. Ładowałam na wagoniki rudę złota. To była praca dla mężczyzn, a ja miałam 16 lat. Jako małoletnia pracowałam 6 godzin. Potem rudę odwoziło się do fabryki. Najgorzej było, gdy spadł wagonik z szyn. Boże kochany! Jak trudno go było na szyny postawić. Taką szesnastoletnią dziewczynę do kopalni?! To był najgorszy teren z całego Kazachstanu. Tam się nic nie rodziło. Niektórzy, jak byli nad Irtyszem, to mogli sobie ziemniaków posadzić, czy jakąś rybkę złapać, a tutaj nic, kompletnie. Ani drzewa ani nic. Ale bogaty teren w złoża. Kilka kilometrów od nas była odkrywkowa kopalnia węgla. Takie bogactwa tam były, a ludzie biedni byli tam jak nie wiem.
Zimą zachorowałam. Poszłam do rosyjskiego lekarza, a ten nie dał mi zwolnienia. Brak „sprawki” od doktora groził sądem. Już wiedziałam co mnie czeka. A był wtedy straszny buran. Taka zamieć, wichura, że nic nie było widać. Była taka szyna powieszona i wtedy ktoś bił w tę szynę, by ci którzy błądzą, zorientowali się, w którym kierunku iść. Postanowiłam uciekać, a tu taki buran! Jakąś lepioszkę upiekłam, wzięłam pierzynę, kufajkę, brat miał sanki, które sam zrobił, krzyż na drogę i w podróż. Mój starszy brat poszedł ze mną, reszta rodzeństwa została.
A było tak, że na przestrzeni 120 kilometrów były dwie ziemlanki, w których można się było zatrzymać na noc, dostać kipiatok (wrzącą wodę), były tam tylko gołe prycze. Tam przenocowaliśmy, jeszcze dwa dni było takiego buranu. Kirgizi mijali nas na koniach. Droga była trochę ubita, więc gdy zbaczaliśmy z niej, to po pas wpadaliśmy w śnieg. Tylko dlatego nie zabłądziliśmy. Pod koniec drugiego dnia byliśmy już prawie pod Pawłodarem, gdy obok nas zatrzymały się sanie. Siedziała w nich kobieta z NKWD. Zażądała od nas paszportów. To było w tym czasie, gdy Rosjanie zmuszali nas do przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego. A kto nie przyjął tego rosyjskiego obywatelstwa, to był wsadzany do więzienia na dwa lata.
(Mieszkała w Łobzie jedna pani, która już nie żyje. Ona nie podpisała i wsadzili ją do więzienia na dwa lata.)
Mieliśmy takie „dostawlenja”, ale to nie był dla niej żaden dowód. Kazała nas puścić, bo jak powiedziała i tak nas pojmą na końcu. Irtysz był tak zamarznięty, że samochody po nim mogły jeździć, więc spokojnie go mogliśmy przekroczyć. Tam straszne mrozy były, do czterdziestu stopni. Gdy weszliśmy do Pawłodaru, było już pod wieczór. Chodziliśmy od ziemlanki do ziemlanki, ale nikt nie chciał nas przyjąć na noc. W Majkainie jako pajok dostawaliśmy prasowany czaj (herbatę). Oni nazywali to czaj pirkicznyj wada irtysznyj. Weszliśmy do jednej z ziemlanek, gdzie mieszkali Kirgizi i daliśmy im ten czaj, dzięki temu przenocowali nas. Rankiem buran już minął, zaczęło świecić słońce. Śnieg był biały, a mnie oczy zaczęły boleć, jakby ktoś piaskiem nasypał. Przypomnieliśmy sobie, że daleka rodzina jest w Czekacie, to było 25 kilometrów od Pawłodaru. Gdy wyszliśmy z Pawłodaru zawiązałam sobie chustkę na oczy, bo nie mogłam patrzeć, znalazłam jakiegoś kija, przywiązałam do sanek. Brat ciągną sanki, a ja jak ten Jurand ze Spychowa szłam tak 25 kilometrów. Gdy doszliśmy usiadłam na sankach, a brat poszedł szukać krewnych. Znalazł ich i oni nas przyjęli. Oczywiście spaliśmy na podłodze, bo miejsca nie było, taka była ciasnota. Poszłam do lekarza, dał mi jakieś krople do oczu, po kilku dniach było mi lepiej.
Czekat
„Poszliśmy pytać się o pracę a oni domagali się od nas paszportu. Powiedzieliśmy, że nie mamy. Nie chcieli więc nas przyjąć. Wówczas taki rygor był straszny. Postanowiliśmy iść z powrotem. 3 km od tego Czekatu była stacja i pociąg jeździł do Pawłodaru. Ale my nie mieliśmy już pieniędzy, zresztą Polakom nie wolno było jeździć koleją, więc musieliśmy iść. Przyszliśmy tam, odszukaliśmy urząd, powiedzieliśmy, że chcemy paszporty. Oni zaczęli nas rugać, a my staliśmy jak te cielątka pokorne na rzeź, ale paszporty nam dali. Z powrotem tego samego dnia musieliśmy iść do Czekatu. To było w tym czasie, kiedy generał Sikorski przyjechał do Stalina i właśnie został zawarty układ, że będą wspólnie z Niemcami wojować. Potem było nam już trochę lżej, zaczęli nas inaczej traktować. Dostaliśmy pracę w Czekacie. Ja zaczęłam pracować w takiej niby-stodole przy młynkach mielących zboże i słonecznik. O tyle było dobrze, że można było ukradkiem wziąć tego zboża i przemielić w domu na urządzeniu zrobionym z blachy, w której powybijano dziury i tak z tymi łupinami się jadło. Tam w Majkainie był straszny głód. Człowiek tylko myślał, aby do Polski wrócić i chleba się najeść... suchego...
Anders
Było lato. Do Armii Andresa szli ochotnicy. Prawie wszyscy chcieli tam iść, by wyrwać się z tego głodu. Gdy mężczyźni już byli na platformie. Już mieli ruszać, jeden z nich powiedział, że chciał nam coś zaśpiewać na pożegnanie. Tam się wszystkie rodziny zebrały, było więc bardzo dużo Polaków. Śpiewał tak:
Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła!
Idę za kraj walczyć wśród rodaków koła!
Polka mnie zrodziła, z jej piersi wyssałem:
Być Ojczyźnie wiernym, a w kochaniu stałym!
Nad moją kolebką matka się schylała
i po polsku pacierz mówić nauczała!
Ojcze nasz i Zdrowaś i Skład Apostolski
Abym, gdy urosnę, bronił ziemi polskiej!
Wszyscy płakali. Tak było.
Najpierw czterej braci poszli do wojska. Dwóch się jednak wróciło tam do Majkainu – do kopalni, bo powiedzieli, „co te sieroty same będą robić?” Ci najmłodsi bracia byli początkowo w Majkainie. Ale gdy uciekliśmy do sowchozu, to przywieźli braci do nas i ja byłam z nimi.
Tam już takiego głodu nie było, ale klimat był okropny, wszy... W Czekacie, nie było ani wody ani niczego. Ja byłam samotna, ale była druga siostra z dziećmi, to ona zajmowała się już moimi braćmi i swoich miała dwoje, jej mąż został w niewoli w Niemczech.
Oraliśmy wołami. Zakładało się im jarma. Byki nie chciały nas słuchać, a trzeba było orać. Człowiek się przy tym namęczył jak nie wiem. Ale gdy przyszła zima kierownik powiedział, że ja muszę iść uczyć się na traktorzystkę. Na mnie tam mówili Anna Franciszkówna. Powiedział: „Anna Francziszkówna, ty czieławiek oputnyj, ty budiesz traktorist”. Zmusił mnie, czy chciałam czy nie, ale musiałam chodzić. Pomyślałam sobie, że na egzaminie nic nie będę mówić, to nie zdam, nie będę tą traktorzystką. Nie chciałam nią być. Ale dali trak łatwe pytania, że musiałam odpowiedzieć.
Zginęli pod Warszawą
Gdy już wybuchła wojna Niemiecko-Rosyjska, to zabrali wszystkich mężczyzn. Pozostawili tylko kilku Kirgizów, żeby uprawiali ziemię. Bo tam już siali i uprawiali w tych kołchozach. Oni w dzień orali, a ja z inną Polką orałyśmy nocami. Wyznaczali nam normy i należało je wykonać. Kombinowałyśmy więc, gdy orałyśmy bliżej drogi, to pługi głęboko puszczałyśmy a dalej płytko, żeby normę wykonać. Był tam wredny Kirgiz. Chował mi najważniejsze klucze, które były mi potrzebne do traktora, to znowu przykręcał mi kurek, gdzie paliwo przychodziło, a ja niewiele się znałam na tym. Był tam taki Niemiec też wywieziony jako zesłaniec i podszedł do mnie i spytał co się stało. A ja kręciłam korbą i co traktor zapalił, to zgasł. Popatrzył i powiedział mi, że benzyna jest przykręcona. A ja wstydziłam się powiedzieć naczalstwu, że ten Kirgiz tak się ze mną obchodzi. Uważałam to za wstyd.
Gdy już była Wanda Wasilewska, przyszły powiestki, by ci dwaj bracia, co się wrócili, poszli wojować. To nie było jak w armii Andresa, że szli ochotnicy, to był nakaz i musieli iść na wojnę. Obaj zginęli - jeden na ulicy Kamieniołowej (Kamionkowskiej? – przyp. red.), drugi po lewej stronie Wisły pod Warszawą. Rosjanie na pierwszy ogień pchali Polaków, bo jak mówili walczyli za swoją rodzinę, a oni z tyłu z karabinami, żeby Polacy nie uciekali. Obydwaj bracia zginęli. W tym samym czasie.
Siostra Marysia
Siostra Marysia urodziła się w 1919 roku. Ona została w Majkainie, pracowała w piekarni. Wzięła ukradkiem kawałek chleba dla młodszego rodzeństwa. Był tam taki wredny człowiek, chciał aby ona wyszła za mąż za niego. Ona mu odmówiła. Zemścił się na niej i sprowadził komisję. Znaleźli u niej ten kawałek chleba. Był sąd, dostała rok więzienia. Za kawałek czarnego chleba z piołunem!
Ja wtedy byłam w Czekacie. Pamiętam, że było lato. Przyszedł do mnie po kryjomu taki Ingusz i powiedział, gdzie jest moja siostra. Zimą była w więzieniu w Pawłodarze, a na lato brali ich do pracy uprawiać warzywa. Oprócz tego była jeszcze kucharką. Ale jaka to tam kucharka! Był taki kocioł wmurowany na wierzchu i tam się jakąś zupę gotowało. Powiedział mi, że zaprowadzi mnie do siostry, bo ona prosiła abym ją odwiedziła. Zdecydowałam się i prowadził mnie przez step. Okazało się, że więzienie było tylko trzy kilometry od Czekatu. Gdy już byliśmy blisko od tego miejsca, gdzie byli więźniowie, kazał mi się położyć i poszedł sam. Ja trochę odczekałam i również poszłam. Były tam trzy ziemlanki pobudowane. Weszłam do kolejnych dwóch ale nie było w nich nikogo, dopiero w trzeciej zastałam tego, który nadzorował więzieniem. Tam nie było żadnego ogrodzenia, ani niczego. Tylko sam step, więźniowie i tak nie mieliby dokąd uciec.
Powiedziałam mu, że bardzo go przepraszam, ale tam jest moja siostra. Podałam mu nazwisko. Potwierdził, ale moja siostra w tym momencie była w polu. Powiedział jednak, że jak wróci zupę gotować, to będziemy mogły sobie porozmawiać. Poczekałam na nią. Gdy ją zobaczyłam, że wraca, to rzuciłam się na nią. Zaczęłyśmy płakać, a ten co nadzorował powiedział: - „Nie płaczcie, bo nie pozwolę wam rozmawiać.” Wtedy ona momentalnie ode mnie odskoczyła, taka była zdyscyplinowana. Potem podniosła spódnicę i pokazała kolana. Dostawaliśmy z Ameryki wojskowe mundury, były bardzo szorstkie, te szwy pokaleczyły jej nogi. Spytała czy mam jakąś spódnicę, by mogła sobie wygoić nogi. Pozwolono mi jeszcze raz ją odwiedzić. A że byłam traktorzystką, to na 8. marca dostałam jako prezent granatową spódniczkę z satyny. Gdy szłam z tą spódniczką do siostry, to zobaczyłam, że jest ona w stepie. Zbierała kiziak (suszone odchody zwierzęce, używane jako opał – przyp. red.). Machnęła mi ręką, abym się położyła, a ona niby zbierała kiziaki i w ten sposób mogłyśmy sobie porozmawiać. Później moja siostra poszła, a ja udałam się do tego, który nadzorował. To był dobry człowiek, naprawdę. Dałam jej tę spódniczkę. Była tam do jesieni. Wtedy powiedziała do mnie: „Odsiedzę swoją karę i za dwa tygodnie do ciebie przyjadę, bo wtedy kara się skończy”. Na zimę wywieźli ją gdzieś bardzo daleko do kopalni ołowiu, miała tam jechać dwa tygodnie. (Kopalnie ołowiu znajdowały się nad Kołymą, wówczas północnowschodni obszar ZSRR, region ten obejmuje wschodnią część Jakucji, Kraju Chabarowskiego, Obwód Magadański i Republikę Czukocką. W tym regionie zima trwa 11 miesięcy, a lato – 1 miesiąc – przyp. red.).
Gdy przyszedł ten czas, że miała przyjechać, wychodziłam na stację, ale nie przyjechała. Ślad po niej zaginął. Nie wiem jaką śmiercią zginęła, czy w pociągu, czy w kopalni, gdzie jest pochowana?
Później robiliśmy poszukiwania przez PCK, ale odpisali nam, że wyjechała, ale nie wiadomo dokąd. Taka tragedia!
Bracia, którzy poszli z Armią Andrersa przeżyli.
Podczas wojny straciłam dwoje rodziców, dwóch braci i siostrę.
W Polsce
Jak przyjechaliśmy do Brześcia mieliśmy postój. Tam wpadliśmy do kościoła, biedni obdarci, ale wszyscy kładli się krzyżem i Bogu dziękowali, że są już w Polsce.
Potem przywieźli nas do Gubina. Tam jedna rodzina chciała zaadoptować najmłodszego brata – Witusia. Jednak my skontaktowaliśmy się z rodziną z powiatu tarnowskiego, skąd pochodzili moi rodzice. Ciocie pobrały najmłodszych Witusia, Zygmusia i Janka, a ja byłam u wujka. Ale człowiek był goły i bosy, a jego żona wstydziła się mnie. Ona miała trzy piękne kostiumy: kremowy, granatowy i czarny. A ja? Nic, kompletnie. Tam ludzie myśleli, że jak człowiek z Syberii przyjechał, to może jakiś zgorszony czy zepsuty, a tu wręcz przeciwnie było. W 1946 roku przyjechałam więc tutaj – do Łobza, do stryjenki.
Z jednej strony cieszyliśmy się, że jesteśmy w Polsce, ale z drugiej strony byliśmy pokrzywdzeni, bo zostawiliśmy na Wschodzie swoje domy, sady, ogrody i wszystko, a tutaj jak byli ludzie z centrali, to na szaber przyjeżdżali. Wzbogacili się i mieli własność, a my zostaliśmy potraktowani gorzej. Ten dom był bardzo zdewastowany, bo tu jakiś pijak mieszkał. Okna były powybijane, nic nie było, żadnych mebli. Włożyliśmy tu bardzo dużo pracy w ten dom. Ale i tak to było co innego, niż lepianki i baraki. Tamci ludzie na Syberii nic nie mieli, takie czuguny tylko (garnek do gotowania w „ruskim” piecu, dołem wąski, rozszerzający się ku górze - przyp. red.).
Tu poznałam męża, pobraliśmy się 6 lutego 1949 roku, to już będzie 60 lat pożycia małżeńskiego. Mamy pięcioro dzieci, mieszkają w Łobzie. Dobre mam dzieci. Męża też mam bardzo dobrego.
Bracia skończyli studia, zostali inżynierami. Janek pracował we Wrocławiu, Zygmunt też jako inżynier, Wituś jeszcze żyje, jest na emeryturze. Odwiedziłam też brata, który poszedł z armią Andersa, w Chicago.”
Osada śmierci
Jak podaje Osrodek Karta w osadzie górniczej Majkain—Zołoto w Kazachstanie, spośród osiedlonych tam 1422 deportowanych do połowy 1941 roku zmarło co najmniej 129 osób (9 procent), to dane z czasów, gdy nie było jeszcze głodu. W następnych latach niektóre rodziny wymarły całkowicie. Powrotu do Polski w 1946 r. doczekało mniej niż połowa. Dla porównania pobyt w obozie oświęcimskim przeżyło niewiele ponad 50 procent.
Wysłuchała: mm
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam Pani opis przeżytych ciężkich dni na zesłanie. Miałam wujka zebranego z Borysławia na sybir, pracował w kopalni złota, nie wiem gdzie, Pani opis przybliżył mi trochę również jego niedolę. Dziękuję.
~Nazywam sie Kazimierz Dziurzynski e- mail kazandmartadz@verizon.net
2009.01.27 15.44.34
Serdecznie dziekuje Pani za opis czastki zycia swego i rodziny w bolszewickim \"raju \"Mam wiele sentymentu do ludzi ktorzy to przezyli.Dlaczego? Moj ojciec pracownik policji zginal w Katyniu , Ostashkov- Tver.Moja mama Helena , sistra Lucyna[obie juz nie zyja ] oraz ja 5 letnichlopczyk , zostalismy aresztowani przezNKWD w kwietniu 1940 roku ipo wielu tarapatachtrafilismy do Maikain Kto kolwiek ze wspol zeslancowKto kolwiek z \"\"\"\'O- Zoloto.Moja mama pracowala przy budowie elektrowni, gdy ulegla wypadkowi, przenieslimame do artelu krasnyj szwejnik .Cudem Boskim przezylismy to pieklo , w 1946r. w czerwcu wrocilismy do POLSKI .i