W tej relacji będzie się wyjaśniało od słowa do słowa i od zdania do zdania. Nie udało się bowiem reporterowi jej przemyślenie i pokolejne spisanie. Mimo, że od koncertu SKALDÓW w Złocieńcu minęło już sporo godzin, nawet dni, nadal nie poddaje się on ujęciu w reportaż. Bywają takie zdarzenia.
Spotkanie przenikało „coś”, czemu trudno poddać słowo. Na skróty - światło. Kiedy na koniec zabrzmiał na życzenie księdza proboszcza złocienieckiej parafii Maryi Wniebowziętej Grzegorza Wiśniewskiego słynny KULIG, zaświeciło aż stamtąd, z lat - wydawało się - dawno minionych. Nie tylko piosenka z przebłyskami nuty góralskiej, ale i jakby jedna z tarcz na tamte lata, co to osłaniały naród przed tym, że Polska ciągle nie jego. I osłoniły. A tytuł piosenki - tylko KULIG. Takich piosenek zebrało się przez epoki sporo. Dzisiaj już wiem – w tym KULIGU świeciło coś więcej, niźli tylko pobłyskujące słońce. Tak się właśnie czas splata w lata, po ich dziesiątkach, setkach w coś, co nazywamy sensem. W dzieje.
BETLEJEM KAŻDEGO
W Złocieńcu Skaldowie dając nam MOJE BETLEJEM, dali znów... światło. Słońce? - nie. Mocniejsze. Przy tym pozostańmy.
Kościół Maryi Wniebowziętej w sobotę siedemnastego stycznia tuż przed osiemnastą zapełnił się po brzegi. Gdyby nie otwarta lewa furta, nie byłoby możliwości znalezienia się tym razem nie tylko u ołtarza, ale i pod sceną u jego stóp. Miejsca siedzące zajęte, miejsca stojące prawie że wszystkie. Drawski Chór Canto Libero pod dyrekcją Ewy Gadziny sznureczkiem podąża za ołtarz. Za nim parafialny zespół młodzieżowy. Za nimi parafialna schola. W chórze dwoje studentów z Poznania, Agnieszka i Konrad. Muzykologia i Akademia Muzyczna (Agnieszka) i historia i filologia klasyczna (Konrad).
Pierwsze minuty po osiemnastej dłużą się. SKALDÓW na scenie przed ołtarzem ciągle nie ma. Czekamy gości z Krakowa skupieni przenikani atmosferą swojej świątyni. Przypominamy sobie: powstawali od roku 1965, istnieją 44 lata. I - jakby ciągle jeszcze powstają. Z niedowierzaniem sami o tym opowiedzą.
Wychodzą. Jacek Zieliński – ten sam, co jakby sprzed czasu. Z tamtych lat. Andrzej Zieliński – ten sam włos, ten sam spiż. Ten sam mars. Gitarzysta basowy - też ten sam, tyle, że tym razem na krzesełku, by nie przesłaniać chóru, zespołu, scholki. Tylko okulary na wskroś już z tego czasu. Brawa najserdeczniejsze – z serc tamtych lat, z nadziei lat tych, obecnych. Wśród nich pani blond, solistka, Gabriela. Perkusista Jan Budziaszek powie – ta pani, to córka Andrzeja. Andrzej jest dziadkiem, bo ta pani ma dwójkę dzieci. Do Złocieńca pani Gabriela przyjechała w towarzystwie męża i mającego dwa i pół tygodnia dzieciątka. Słuchamy.
Pierwsza kolęda, brawa, ale Jan Budziaszek zza perkusji prosi: - Oklaski zostawimy na koniec. Mamy zamysł dramaturgiczny, prosimy o jego odkrywanie - każdy sobie. Dlatego nazwaliśmy spektakl MOJE BETLEJEM. Przychodzi chwila, ludzie chwytają się za dłonie. Śpiewem rozbrzmiewa cały kościół. Sznureczki ludzi siedzących w rzędach i stojących kołyszą się w rytm radosnego kolędowego przesłania. W świątyni zrobiło się najjaśniej, mimo, że nikt nie manipulował oświetleniem, zaś scenę obejmowały półcienie. Po tajemnicy tegoż przewodził Jan Budziaszek, zza perkusji.
POCZĄTEK
Wracamy do początku. Wspomagamy się dźwiękiem z dyktafonu i zdjęciami. Trochę daremny to trud, gdy to coś podpowiada, że jest to próba opisania światła, ale nie słonecznego. I żadnego innego, a światła. Jest i chęć rezygnacji z zamierzenia, a to coś w środku ku pisaniu dalej.
WSTAWALIŚMY MOCNIEJSI
Zza perkusji u początku spotkania ze SKALDAMI w Złocieńcu mówi perkusista zespołu Jan Budziaszek: - Polskie kolędy... Kto by pomyślał, że to i one pozwoliły przetrwać mojemu narodowi najtrudniejsze chwile niewoli. Bo kiedy było ciężko, były wojny, zabory - nie było nas na mapie Europy, to kiedy zbliżał się ten Wigilijny Wieczór, zawsze zasiadaliśmy do stołu, łamaliśmy się opłatkiem i śpiewaliśmy kolędy. Odmawialiśmy Ojcze Nasz. I zawsze z takiego kolędowania wstawaliśmy mocniejsi. I żadne złe słowo nam nic zrobić nie mogło, bo mamy najpiękniejsze kolędy na świecie. W okresie Bożego Narodzenia wszyscy je śpiewamy. Nawet wielu artystów bierze sobie za punkt honoru, by je nagrywać. Mało jest jednak ludzi, którzy chcieliby Panu Jezusowi powiedzieć coś osobiście. Czy trzeba być aż tak wielkimi mędrcami, jak Ci Trzej, którzy przyszli ze wschodu, żeby pokłonić się Jezusowi? Leszek Aleksander Moczulski, jako autor tekstów, i Jacek Zieliński - autor muzyki, chcą przed Wami odkryć kawałek swojego wnętrza. Jeżeli ktoś z Was usłyszy w tych kolędach jakieś swoje problemy, swoje troski, to Bogu niech będą dzięki. Znaczyć to będzie, że kolędowanie ma sens, Boże Narodzenie ma sens i sens ma Kościół nasz powszechny i apostolski. Ostatnio ludzie nas pytają, i tutaj w Złocieńcu – SKALDOWIE, CZY WY JESZCZE ŻYJECIE, CZY WY JESZCZE GRACIE? CZY TO PRAWDZIWI SKALDOWIE PRZYJECHALI TUTAJ DO NAS? A jak Państwo widzą – żyjemy i nawet się nieźle mamy. A w okresie Bożego Narodzenia od czternastu lat jeździmy po całym świecie i gramy MOJE BETLEJEM. Dla Was. A więc posłuchajcie, co się ostatnio wydarzyło w zespole SKALDOWIE i czym ostatnio żyje zespół. Kolęda - Twarde karki pochylajmy.
WICESTAROSTA DRAWSKI,
ZŁOCIENIANIN ANDRZEJ KRAUZE
Spotkali się w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym w starej polskiej stolicy, której do tej pory nikt im tam na powrót, i na szczęście, nie wrócił. - Za lat moich studiów w Krakowie – wspominał po koncercie wicestarosta drawski, mieszkaniec Złocieńca Andrzej Krauze – Skaldowie powstawali. Przyszedłem, by wspomnieć dawno minione lata. Niepowtarzalną atmosferę Krakowa. Wezmę stąd do domu proponowane przez grupę wydawnictwa, także płytę. To pamiątki na kolejne lata. Jestem pod wrażeniem poziomu artystycznego spektaklu. Brawa dla pomysłodawców i wykonawców wspaniałego przedsięwzięcia. Dla naszych artystów. -
PRZEZ LAT CZTERDZIEŚCI
I CZTERY
Muzycy mówią, że czterdzieści cztery lata temu, gdy powstawali, nie mogli wiedzieć, i nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że dotrą do roku dwa tysiące dziewiątego. - A końca jeszcze nie widać – to słowa zza perkusji. Jeżdżą po świecie interesując się nim bardzo. - Czy wiecie, czym różni się nasz kraj najbardziej od wszystkich pozostałych, a szczególnie od tych bardzo bogatych? - pytał Jan Budziaszek. I odpowiadał: - Tym, że kiedy jedziemy polskimi drogami, od czasu do czasu pojawia się przy nich krzyż, albo kapliczka. Kiedy zza szyby samochodu widzimy na horyzoncie krzyż albo figurkę Matki Boskiej, to wiemy na pewno, że w tym miejscu będzie rozwidlenie dróg. Bo ten krzyż na rozstajnych drogach, do którego kiedyś odprowadzali nas rodzice, jak szliśmy do miasta, on jest wciąż żywy i wciąż nieśmiertelny. Nieprzerwanie świadczy o tym, że Pan Jezus przybył na świat nie po to, by świat potępić, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. (...) Jaka to szkoda, że tylko raz w roku obchodzimy Święto Bożego Narodzenia. (...) Każdy ma swój czas spotkania z Panem Bogiem. Jeden ma go w kołysce, inny na łożu śmierci. Każdy ma inaczej. Dlaczego tak jest, nie wiem. Dowiemy się o tym może już pięć minut po śmierci...
Zastanawialiśmy się z kolegami w samochodzie, kiedy jechaliśmy z Krakowa do Złocieńca, po co my jedziemy do tego Złocieńca? A może po to, by się z Wami podzielić tą Dobrą Nowiną. Zadzwonił do mnie ksiądz Wiesław i mówi: - Wiesz, tu mam dużo wspaniałej młodzieży. Poznam cię z panią Ewą Gadziną, ona prowadzi chór, uczy muzyki. Pani Ewa mówi do mnie tak: - Proszę pana. W sobotę siedemnastego stycznia gramy w Złocieńcu MOJE BETLEJEM. Jeżeli SKALDOWIE mają takie życzenie, mogą sobie z nami wystąpić, jeżeli chcą. No, tak to było. Pani Ewa Gadzina to wszystko wymyśliła, że to tak pięknie wygląda. Dlatego powiem, nie jest ważne, co robimy w życiu, ale ważne, co zostanie po nas dla następnych pokoleń.
WIELKIE MU DZIĘKI
Jacek Zieliński
Wielkie dzięki. Pozwolę sobie też dwa słowa. Bardzo serdecznie chciałbym podziękować wszystkim Państwu, którzy tutaj przyszliście. Kiedy mieliśmy próbę, było dość chłodno. A teraz – cieplutko, przyjemnie. Serdeczne gorące serca, gorąca atmosfera. A to wszystko dzięki księżom, którzy nas tutaj goszczą w świątyni. Dziękujemy księdzu proboszczowi. Dziękujemy wszystkim, którzy się przyczynili do tego naszego cudownego spotkania kolędowego. A przede wszystkim wielkie, wielkie dzięki temu największemu, a jednocześnie najmniejszemu gospodarzowi, Dzieciątku Jezus. Bez Niego nie byłoby tych kolęd i nie byłoby tego dzisiejszego cudownego wieczoru tutaj w tym pięknym kościele w Złocieńcu.
JESZCZE SŁOWO
Skaldom za wizytę w Złocieńcu dziękował burmistrz Waldemar Włodarczyk. Do odwiedzenia miasta przez legendarnych polskich muzyków przyczynił się szczególnie starosta drawski Stanisław Cybula wspierany przez burmistrza Złocieńca. W końcu jednak okazało się, że skromniutko za całym tym graniem Skaldów w Złocieńcu stoi ksiądz Wiesław Hnatejko. To był jego pomysł wynikający chyba z zażyłości ze Skaldami, z Janem Budziaszkiem perkusistą grupy.
Nie zaśpiewał ze Skaldami Złocieniecki Chór Parafialny ECHO. Najstarsza i najszacowniejsza w Złocieńcu instytucja artystyczna i kulturalna, ale był obecny na swoich miejscach – na chórze właśnie. - Tu było wszystko słychać chyba najlepiej – to opinia chórzystki Danuty Szmidt.
Zza mikrofonu Andrzej Zieliński na krzesełku bez słowa spokojnie rozglądał się po złocienieckiej świątyni. Stan wojenny zastał go w USA, skąd do dzisiaj nie powrócił. Przyleciał do kraju dzień przed koncertem w Złocieńcu, by zaśpiewać MOJE BETLEJEM. Bóg zapłać.
Tadeusz Nosel
SKALDOWIE w Złocieńcu: Jacek Zieliński (śpiew, skrzypce), Andrzej Zieliński (śpiew, instrumenty klawiszowe), Gabriela Zielińska – córka Andrzeja (śpiew), Bogumił Zieliński – syn Andrzeja (gitary, śpiew), Konrad Ratyński (git. basowa), JAN BUDZIASZEK (autor „Pamiętnika perkusisty”, perkusja).