Światła świątecznych dekoracji miasta zmartwiały na mrozie. O dziewiętnastej jeszcze zupełnie ciemno. Początek stycznia. Koła starego roweru chrzęszczą w zmrożonych koleinach śniegu.
Ot, trochę fantazji. Jak wieczorem taka rozmowa, to dobrze do niej podjechać i na rowerze. Z mrozu. Poczuć tamto powietrze. Skuwało ludzkie sylwetki uwożone w towarowych wagonach w przeróżnych kierunkach przepastnego mocarstwa. Jeden z kierunków - Polska. Zdobyta przez mocarstwo i Polsce nie oddana. Do dzisiaj?
Lat temu kilkanaście na deskach sceny kina MEWA ktoś opowiadał o swojej podróży dokładnie 4 marca 1945 roku. W dniu zdobycia Falkenburga, o swojej podróży na Sybir. O podróży zesłańca. Tego marcowego dnia, kilka lat wczśniej, Stalin podpisywał też rozkaz mordu w Katyniu. Ulice w Połczynie Zdroju i w Złocieńcu do dziś tak się nazywają. 4 marca. Do dziś, ale już interweniował IPN.
Mróz dotkliwie wdziera się pod nogawki. Trzeba zsiąść z roweru. Obawa o odmrożenia. Spacerkiem uliczką Cienistą a później w Bolesława Chrobrego. - Zwłoki wynosiliśmy z wagonu, jak pozwolili, to grzebaliśmy - mówił w MEWIE nieżyjący już żołnierz AK. Ktoś znajomy z Warszawy przysłał film Wajdy o Powstaniu Warszawskim. Tak kończył się tamten wieczór. Żołnierz wkładał podawany mu płaszcz, nie krył łez. - Nie spodziewałem się, że przeżyję jeszcze taki wieczór - powiedział. Już nikt go nie posłucha. Na zawsze.
ROZMOWA BEZ MECHANICZNEGO ŚWIADKA
Mała willa z dwoma dzwonkami u drzwi. Jeden, drugi i znów ten pierwszy. Siadamy w dobrze oświetlonym pokoju. - Nie nagrywaj. Nie tak. Chcę normalnie porozmawiać. Tak będzie najlepiej. -
Dyktafon na bok. Tylko wyjęty z futerału. Martwy. - Dobrze - zgadzam się chętnie. - To mnie akurat interesuje wyjątkowo. Nie muszę nagrywać. Też mi się coś w tym reporterskim losie należy. -
Wojciech jeszcze się upewnia, czy aby to dobrze, że po dwóch miesiącach od chwili odsłonięcia Tablicy, akurat jest czas, by o tym rozmawiać. Zgadzamy się, że tak!
Stowarzyszenie Miłośników Kresów Wschodnich powołali do istnienia niemalże równe trzy lata temu. Dokładnie osiemnastego stycznia. Powód? Dziewięćdziesiąt trzy procent powojennej ludności Złocieńca to przybysze stamtąd. Wygnańcy. A ogrom ich właśnie z Kresów. - Sam mówiłem językiem domu. Lwowskim. Śmiali się ze mnie koledzy, oni mówili inaczej, ale jeszcze nie mogli wiedzieć, że też nie mówią czysto po polsku. Każdy jakoś tak po swojemu. Ja się martwiłem, to nie było miłe, przeżywałem. Nie ukrywam, te śmiechy niektórym pamiętam do dziś - to słowa Wojciecha.
Wiedzieliśmy, że w okolicznych kościołach jest wiele pamiątkowych tablic upamiętniających znaczniejsze wydarzenia z życia miasteczek i wiosek. W Drawsku Pomorskim, w Czaplinku, w Szczecinku. Nawet w Wierzchowie jest taka tablica, poświęcona niemieckim mieszkańcom wsi. Tylko w Złocieńcu....
OJ, NIE
Jakiś czas temu proboszcz parafii Maryi Wniebowziętej, Leonard Bandosz, do grupki wiernych. - Mam problem. Z sercem remontujemy nasz kościół i teraz przychodzi czas na drugą boczną nawę. Trzeba by odsłonić okno, a okno jest zasłonięte ołtarzem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Jak radzicie? - Z nagła głos niepowstrzymany. - Oj, nie. To przecież takie miejsce! Moja mama... - Wszystko stało się jasne od chwili, gdy tylko wybrzmiały słowa - „miejsce”, „mama”. To była ta chwila, w której ołtarz w bocznej nawie w kościół wrósł na wieki...
Jeżdżą tam co jakiś czas. Dużo tu ludzi z Felsztyna. Z Litwy. Z Białorusi. Słowem z Polski Kresowej. Wielu mówi, z prawdziwej. Więc do Felsztyna, ale i w wiele innych miejsc. Jadą też księża. Ksiądz Bolesław Micewski też stamtąd, z Kresów. W Jego osobie los złocienieckich Kresowian splata się w jeden sens, w jedno znaczenie - naród. Jeden.
O TYCH, CO SIĘ NIE UGIĘLI
Nie da się tego uniknąć. Nad niskim stołem, jakby ciągle w głębokiej konspiracji, padają te słowa. Mocarstwa nas zdradziły. Oddały zbrodniarzowi nad zbrodniarze. Ostatni repatrianci do Złocieńca zjechali w 1958 roku. Wielu z nich – nikt ich nie liczył i nie liczy – nie ugięło się pod jarzmem rosyjskiego knuta. Ale i wielu z nich przyjęło „nową wiarę”. A jakże byli gorliwi w niej wobec bliźnich... Uginali innych ku niej. Żałośnie paniczyli się we wrogiej Polsce partii zwanej robotniczą, będącej moskiewskim pasem transmisyjnym rozkazów płynących na Warszawę, na cały kraj. Historia znów zachichotała. Postawiła stoły na nogach. I tak mamy teraz, że można rozmowy prowadzić już nad tymi stołami, a ci, co pod nimi, jak wysłużone kundle - nie nam sądzić, i tak już przy tym pozostańmy.
BYWAJĄ GDZIE SIĘ TYLKO DA
Odwiedzają liczne miejsca. Też na Litwie. Są wiadome kłopoty z Białorusią. Obrazek filmowy z Ukrainy. Złocienianka spotyka dawno niewidzianą krewną. Staruszeczkę już. Niemalże sekundkę po powitaniu, już rzeczowa rozmowa. Kto gdzie jest, kto może już w niebie, ale, kto to wie? Kto tu z tamtych lat, z lat jakby przed czasem, jeszcze się na wierzchu ostał? A bieda wokół taka, że tylko oczy zamykać. Dlatego zbiórka do puszki, aż do pełni. Po brzegi. Staruszeczka przyjmuje dar ze słowem, które akurat uleciało. Nie do przypomnienia. Pozostała tylko jego radosna melodia. Wrażenie. Ot, taka puszeczka.
BEZ KSIĘDZA PROBOSZCZA LEONARDA
Tablica była odsłaniana w obecności senatora i posła RP. Ten pierwszy, to Paweł Michalak (PiS). Ten drugi to też PiS, ze Szczecinka - Tomasz Goliński. Ale ważniejsze było, że nie mógł przybyć ksiądz proboszcz Leonard Bandosz, który tuż przed tym aktem został na stałe zawezwany do Poznania. Ileż jeden człowiek uczynił dla tej świątyni. Można by cały film o tym.
Nowy proboszcz, Grzegorz Wiśniewski, był pytany o zgodę na instalację tej niezwykłej pamięci tuż przy ołtarzu Matki Boskiej Ostrobramskiej. Pierwej jednak były inne propozycje. Kilka. Ksiądz Wiesław Hnatejko pierwszy zaproponował miejsce. Teraz wiadomo, na wieki. A Waldemar Buca był tym, który głośno pomyślał, że dobrze byłoby, gdyby była taka Tablica. Na początku myślano o obelisku. Stanęło na tablicy.
Była zgoda proboszcza. Była potrzebna zgoda biskupa. Prośba została przyjęta życzliwie. Zgoda przyszła szybko.
MSZA ŚWIĘTA
Listopad. Jesteśmy na Mszy świętej odprawianej przez proboszcza z Wierzchowa. Repatrianta. Przy ołtarzu ksiądz Bolesław Micewski, o którym wzmiankowaliśmy. Kresowianin. Ksiądz Jan Dziechciar, kapelan Stowarzyszenia, też przy ołtarzu. Wojciech Chmiel, prezes Stowarzyszenia, sprzed ołtarza wygłasza stosowne posłanie. Zdawaliśmy sobie wtedy sprawę z tego, że to chwile w historii Złocieńca tak ważne, że ważniejszych tu jeszcze nie było. Jeśli ktoś za jakiś czas je wspomni, to chyba tak – tuż po zrzuceniu jarzma sowieckiego. Wojciech Chmiel odchodzi od przygotowanego tekstu. Mówi, jak to z Tablicą było. Że nieco kosztowała. Że były kłopociki z instalacją, bo to wyjątkowo subtelna robota i nie tylko do jutra. Musiał nawet poszukać odpowiednich fachowców, a znaleźli się tuż, bo w rodzinie. Za tablicą umieszczono godności nie tylko Kresowian, ale i wszystkich tych, którzy w naszym kościele ożywili ją, przywołali swoimi datkami. Są tam też numery pism, które o realizacji złocienieckiej idei pisały. Jest i Tygodnik.
TU JEDNO MORZE,
TU DRUGIE
Kresowe pamiątki niepostrzeżenie zapełniają stół. Tu jest jedno morze, tu drugie. Tu Lwów, tu Wilno, tu Mińsk. A Złocieniec na tej Tablicy. Dwie biało-czerwone powiewają nad nią, mimo, że znikąd podmuchów. Ludzie zastygają nieruchomi. Światło ołtarza sięga tutaj. - Nie rzucim ziemi.... –
KRZYŻ NAD DRAWĄ
Śniegowa zmarzlina oblepia opony roweru. Dynamko głośno pompuje elektryczność do żaróweczek. Mróz wyostrza świąteczne dekoracje miasteczka aż do mrużania oczu. Papieski Krzyż nad Drawą w snopie światła. Tu też mróz. Łabędzie na rzece z szumem skrzydeł zmieniają miejsce. Jakiego mrozu jeszcze trzeba, by choćby przez chwilę poczuć to, co przeżywa człowiek, gdy traci dom, ojczyznę, krewnych, bywa - wiarę, siebie? Nie ma takiego mrozu. Pozostają tylko Tablice. Na początku...
Tadeusz Nosel