Już od 15 lat jestem na emeryturze, a od kilku lat niczym się nie zajmuję. Mając dużo czasu czasem przypominam sobie dzieje mojego życia i z niektórymi ciekawszymi pragnę podzielić się z czytelnikami Tygodnika Łobeskiego. Fragmenty ciekawsze opiszę w czterech aktach, tj. rodowód, okres międzywojenny, Syberia, powrót do kraju.
* * *
Rodowód
Wywodzę się z bardzo biednej rodziny, żyjącej od dziadów pradziadów w Małopolsce, wieś Skrzyszów, pow. Ropczyce. Dziadek mój i babcia, których w moim życiu nie widziałem (zmarli na chorobę, jaka tam panowała na początku lat 90-tych, jest tam cmentarz zwany przez mieszkańców chorerny).
Dziadek był rolnikiem. Posiadał około 3 hektary ziemi i żył bardzo ubogo. Dziadkowie mieli siedmioro dzieci; sześciu chłopców i dziewczynę. Ojciec był przedostatni z rodzeństwa. Po śmierci dziadków podzielono ziemię na dzieci. Każdy otrzymał około 0,49 ha. Cała wieś żyła bardzo ubogo. Mój ojciec mając 16 lat chciał iść do Legionów Polskich, ze względu na trudne życie, do których werbowano ochotników. Ojca nie przyjęto, ponieważ był małoletni, (urodzony w 1900 r.). Wówczas namówił starszego o 10 lat brata Franciszka, aby razem poszli do Legionów i brat był jego opiekunem. Tak też zrobili. Przyjęto ich do jednej kompanii i drużyny, a brat Franciszek ojcem opiekował się i ponosił odpowiedzialność za jego działania w czasie szkolenia.
Kiedy w 1918 roku rozpoczęła się wojna z Sowietami, kompania, w której był ojciec z bratem, poszła na wschód. Przeszedł cały szlak bojowy. Pod Kijowem ojciec był ranny w nogę. Kula przeszła na wylot nie naruszając kości. Szybko się podleczył i wrócił do swej kompanii. Po raz drugi został ranny w lewe ramię powyżej klatki piersiowej. Pocisk przeszedł na wylot pozostawiając blizny. Ojciec opowiadał mi, jak został ranny w klatkę piersiową już na kresach wschodnich. Był w szpitalu polowym. Polacy byli w odwrocie. Kiedy Sowieci nacierali, ojca i pozostałych rannych furmankami wieziono do miejsca stacjonowania oddziałów polskich. Tereny w walce przechodziły od Sowietów do Polaków i odwrotnie. Nie wiedzieli, dokąd w tej zawierusze można rannych przenieść. Te niektóre opowiadania pamiętam, ponieważ po II wojnie światowej byłem z moją żoną Heleną w Skrzyszowie i odwiedziłem żyjącego jeszcze stryjka Franciszka. Z żoną Heleną mieli syna Kazimierza, starszego ode mnie (1924 r.). Wówczas stryjek odciągnął deskę podłogową, był tam schowek, a w nim kilkanaście czasopism „Legionista”, o tych walkach. Przechował w ukryciu tylko te egzemplarze, w których opisano walki oddziałów polskich, w których walczyli mój ojciec i stryjek. Nazwiskami opisano bohaterskie walki m.in. ojca i stryjka.
Po wojnie z Sowietami ojciec powrócił na krótko w rodzinne strony. Widząc bardzo ubogie życie rodziny zgłosił się do Komendantury, która zaproponowała ziemię lub pracę. Stryjek Franciszek otrzymał ziemię (wykarczował las). Następnie pojechał do pracy we Francji, a po kilku latach postawił na otrzymanej ziemi w Skrzyszowie dom drewniany. Ojciec mój otrzymał pracę w Policji. Przeniesiono go na posterunek Policji w Kostopolu, gdzie był posterunkowym. W 1930 r. ojca przeniesiono do Łucka, gdzie do wojny pracował w policji śledczej. Ojciec był odznaczony wieloma medalami za bohaterską walkę, wśród nich był krzyż Virtuti Militarii. Mama moja, Malwina, również pochodzi z rodziny patriotycznej. Mamy rodzice za cara za działalność patriotyczną zostali z rodziną wysiedleni na Sybir. Byli w Kazachstanie. Dziadkowie mamy mieli jedenaścioro dzieci. Mama opowiadała, że żyli bardzo ubogo, również tam panowała epidemia. Dziadek pędził bimber i każdego ranka na czczo dawał dzieciom wypić trochę bimbru oraz jedli dużo czosnku i cebuli. To spowodowało, że nikt z rodziny nie zachorował i nie umarł. Byli tam kilkanaście lat. Starsze rodzeństwo rozjechało się po Rosji, a później kontakt z nimi zaniknął. Mama opowiadała, że jedna siostra wyszła za mąż w Oddesie, druga w Omsku, a o innych nie miała wiadomości. Mama była najmłodsza.
Na podstawie Traktatu Ryskiego z 18 marca 1921 r., w sprawie ustalenia granic i repatriacji mniejszości narodowych, moja mama z siostrą Antoniną i braćmi Piotrem i Witoldem powrócili do kraju i zamieszkali w Kostopolu, gdzie w Powiatowej Komendzie Policji pracował mój ojciec. O dziadkach nic nie wiem, gdzie zmarli. Ciocia Antosia wyszła za mąż za Baczewskiego i zamieszkali w Dubnie. Wujek Bronek był osobistym kierowcą Starosty Powiatu w Dubnie. Wujek Piotr ożenił się i wyjechali do Bracławia, gdzie był naczelnikiem poczty. O Witoldzie moja mama nic nie mówiła.
Mama w Kostopolu wyszła za mąż za ojca w 1926 r. Rok później urodziła się moja siostra Czesława, a po dwóch latach urodziłem się ja. Ojca przeniesiono do Łucka i ja jako niemowlak tam z rodzicami zamieszkałem. Cdn.
Kazimierz Zięba
Dopiero dziś dotarłam do tego artykułu i po prostu cieszę się, że mogłam przeczytać wspomnienia mojego wujka. Tym bardziej miłe, że przypomniał w nich mojego pradziadka Franciszka.
~Mikolaj
2008.12.14 14.51.18
takie wiadomosci trzeba utrwalac dla mlodych pokolen, to jest autentyczne lepsze od niejednej ksiazki.Pozdrawiam zycze wytrwalosci.Krakow
~brodacz
2008.11.26 10.04.48
nie jestem rodowitym lobezianinem ale przemikeszkalem w tym miescie tylko albo az 30 lat.Znam Pana /jestem pewny,ze wiekszosc lobeziakow zna Pana z dzialalnosci zawodowej/ i bede systematycznie monitorowalPana wspomnienia a szczegolnie te powojenne zwiazane z ziemia lobeska.POZDRAWIAM.