NA STOLARSKIEJ 1 KORNIKOM DOBRZE. O LUDZIACH SIĘ NIE MYŚLI.
(ZŁOCIENIEC). Mało kto szczerze spodziewał się, że w Złocieńcu dojdzie do poważniejszej refleksji na temat tutejszych spółek gminnych i tak zwanych zakładów budżetowych. Oczywiście – nic z tego. Dotychczasowy marazm w tym względzie potrwa jeszcze przynajmniej do najbliższych wyborów, a najprawdopodobniej jeszcze dłużej. Dlaczego? Bo praca w tych spółkach i zakładach budżetowych, złotówki za zasiadanie w Zarządach (po co?), to bardzo wygodne w złocienieckich warunkach źródło utrzymania dla wielu rodzin, których członkowie cwaniutko porozsadzali się za biurkami w tych spółkach i tak zamierzają przetrwać każde tu wybory sami do urn spiesząc najbardziej. Reformatorzy, jeśli nawet się pojawiają, to zaraz znikają, bo rozmiar złocienieckiej choroby w tym względzie jest rzeczywiście porażający. Nie ma dotąd na nią silnych. Czym ów mechanizm skutkuje na co dzień?
ULICA STOLARSKA 1
Oto zwykły poniedziałek. Reporter Tygodnika idzie na wcześniej umówione spotkanie. Ulica Stolarska. Już samo zejście na nią z ulicy 5 Marca wprost karkołomne. W stanie niezmiennym od lat, od zawsze. Brama bloku numer jeden. Furty nie zamykane. Betonowy spad w kierunku czegoś w rodzaju podwórka. Na ławeczce starsza pani. Już na pierwszy rzut oka - schorowana. Pozostaje w pamięci reportera do czasu, aż i dla niej przyjdzie otworzyć dyktafon, wymierzyć obiektyw. Na razie Łukasz O. To on wskazał miejsce reporterowi. Zaprasza do mieszkania. Królują w nim dzieci. Łukaszowa dwójka i jedno zaprzyjaźnionej, urodziwej pani. Gdyby nie te dzieciaki, Łukasz chyba nie prosiłby o interwencję reportera.
Dzieci we własnym mieszkaniu przemarzają, bo ściany budynku pobudowano z pojedynczej cegły. Tata ogrzeje mieszkanie do sporo powyżej dwudziestu stopni wieczorem, a rano temperatura nie sięga dziesięciu. Bywa teraz siedem. To za przyczyną braku ocieplenia murów, ale i wilgoci. W mieszkaniu wilgoć i grzyb. Do tego stopnia, że położone na ściany kafelki odpadają na podłogę. Nie trzymają się zgnilizny. W zgniliźnie musi tu mieszkać i ktoś chory na astmę. Dzieci Łukasza są bardzo częstymi pacjentami lekarzy. Zimno, wilgoć, grzyb. Wystarczy, by wiek dziecięcy błyskawicznie w takich warunkach dogonił wiek późnej starości. Łukaszowe dzieci chorują w tym mieszkaniu tak często, jaki i starsi wysłużeni latami życia i pracą ludzie.
SIĘ ZROBI
Łukasz O. problem kilkakrotnie zgłaszał prezesowi ZGM, Andrzejowi Brzemińskiemu. Obiecano mu, że się zrobi. Się do dzisiaj nie zrobiło. Pisała o tym koszalińska gazeta i nic z tego nie wyszło.
Brama przy Stolarskiej 1 nie jest zamykana, bo akurat taki stan techniczny. - Leją tu – bez ogródek mówi Łukasz O. Pełno ćpunów – dodaje. Nikt się tym nie interesuje. Sąsiadka z piętra ma akurat dwumiesięczne dziecko. Co u niej słychać, za chwilę.
SCHODY DLA KORNIKÓW,
NIE DLA LUDZI
Komóreczka do niedawna była pokryta eternitem Został zdarty, zalega podwórko. Zjawia się kilkoro starszych ludzi. Widać po nich, że niezbyt potrafią się poruszać. Astmatyk sączy powietrze jak ciecz. Pani siada na ławeczce. Sąsiad z astmą oddycha ledwie, ledwie. Mieszkają na górze. Schody się chyboczą, poręcz ledwie się trzyma, ale schodzić i wchodzić przecież trzeba. Pisali w tej sprawie, gdzie się tylko dało, ale nic z tego do tej pory nie ma. Pani mieszka tu sześć lat. Drepcze po stromych schodach od kilkudziesięciu już zżeranych przez korniki. Była nawet odpowiedź, że dla nowych korników nie mają chwilowo drzewa. Do dzisiaj - chwilowo - Chora jestem. Jak tu zejdę na podwórko, to muszę sobie trochę posiedzieć, bo trzeba zaczekać na nowe siły. Z godzinkę, z trzy. Jestem po wylewie, dlatego tak mi trudno. Sąsiedzi drewko do mieszkania zaniosą, a po schodach to sama się jeszcze skrobię. Żyję z renty męża. Jestem Barbara Libera.
Dach niedawno był wymieniany na nowe dachówki. Co z tego, skoro znów przecieka. Zalewa jednej z lokatorek pokój i łazienkę. To mieszkanie pani Kotwicowej. -
Od strony Stolarskiej rynna tak zmyślnie umocowana, że deszczówka spływa po ścianie. I stąd ten grzyb. Ale, nie tylko. Woda z rynny leje się na chodnik, z którego znajduje sobie ujście za bramę i dalej na podwórko.
GRZYB CODZIENNY, CONOCNY
Dzieci starają się pogrzebać w płytkach, które odpadły z zagrzybionej ściany. W lasach akurat apogeum grzybobrania. Mama strofuje, w oczach kobiety jakby wstyd za coś, czego nie potrafi zrozumieć. Bo to przecież miało być mieszkanie dla nich, dla wyczekiwanych dzieci, a jest obiekt tylko do bardzo pobieżnych reporterskich oględzin. Pobieżnych, bo wszystko jak na dłoni. Jak wysyp podgrzybków w lesie. Mimo wszystko wyczuwa się, że jest tu mama, to właśnie ta pani ściskająca w niepokoju dzieciaki. Że, choćby nie wiem co, to trzeba przetrwać, choćby na Stolarskiej w Złocieńcu. Ściany pokoju dzieci od wewnątrz wyłożone styropianem oklejonym tapetą. Na nic te wysiłki. Wilgoć, zimno dopadają dzieci nawet i w mieszkaniu z mamą i z tatą, bo i oni nie są w stanie wygrać z siłami natury w jakże kruchym lokalu zwanym w miejscowej nomenklaturze samorządowej - mieszkaniem.
W kuchni ściana mokra. Na podłodze kolejne kafelki. Woda z zewnątrz i tu przenika przez mur grubości jednej cegły. Zagrzybienie, wilgoć. Ludzie tu też żyją niczym grzyby. W symbiozie z nimi.
Budynek nie jest podpiwniczony. Stoi bezpośredni na podłożu. Tego rodzaju budowanie nazywa się stawianiem budynku na korzeniu, czyli na niczym.
LEJĄ WSZĘDZIE
Jeszcze raz do bramy. - Leją do niej i psy, i ludzie, i ćpuny nocami z pobliskich ruin – słyszy reporter a dyktafon zapisuje na taśmie, by potem opowieść raz jeszcze oddać we wszystkich tych niewiarygodnych szczegółach.
Studzienki przed bramą przykryte ciężkimi klapami, podczas deszczów wysadzają zawartość na ulicę. Wtedy płynie z deszczówką kolorowy papier toaletowy. Żadnej inspekcji tu do tej pory nie było, choćby tylko miejscowych radnych. Wszystko wartko płynie do targowiska miejskiego, stamtąd spływa do Wąsawy.
O stanie uliczek bliskich Stolarskiej nie ma co pisać. Nikt się tymi problemami nie interesuje. Mimo wielkiej liczby tu dzieci, do tej pory żaden radny, ani żadna radna nie postarali się, by akurat tu dzieciakom urządzić coś w rodzaju ogródka jordanowskiego. Bo, po co – mówią najbardziej zainteresowani radni – i tak wszystko poniszczą.
NIBY MIESZKANIA,
A ZAKAMUFLOWANE RUDERY
Po tym obrazku przypomnijmy raz jeszcze konkluzję zawartą na początku reportażu – nie ma zdrowej siły w Złocieńcu, której bliski jest codzienny los ludzi mieszkających w czymś w rodzaju zakamuflowanych ruder. Co z tego, że cierpią dzieci, że tak nabywają choroby na całe życie, ludzie schorowani, astmatycy codziennie wspinający się po schodach, hodowlach korników? Złocieniec ma swój model życia, do którego ci lokatorzy w ogóle jakby nie pasują. Są od płacenia czynszów, a te są rozdzielane dalej wedle klucza, który na ogół jest bardzo dobrze znany wszystkim, ale wśród tych wszystkich jakby nie było nikogo. Kadrowego trzęsienia ziemi w spółce za budynek odpowiedzialnej nie było i nie będzie, bo miasto jest znakomicie, jak na tutejsze siermiężne warunki wszelakiego rodzaju, trzymane za twarz. Trudno to samo zrobić z kornikami. Taka ich natura. Z ludźmi łatwiej.
Łukasz O. to rencista przed poważną operacją. Jego małżonka popracowywuje sobie w grupie interwencyjnej. A kto żeruje na tych mieszkańcach? - wiedzą w gminie wszyscy i nikt. Bo tylko milczenie tych milczących słychać wszędy. I nic więcej. W takiej ciszy ludzie już od maleńkości idą na złom. Ruiny na Stolarskiej to tylko przystanek w marszu. Tadeusz Nosel