(ZŁOCIENIEC.) Końcówka sierpnia wyłagodziła dotychczasowe anomalie. Jest łagodna, bezwietrzna, miękka i ciepła. Nawet woda w Drawie miękka – mówią kajakarze z całej Polski. Przychylniejsza wysiłkowi wioseł. Dzieciaki, co to wymarzyły sobie kajak na rzece, ale z mizernym skutkiem, nagabują reportera: - Niech pan pójdzie do mamy. Spadł na nią w naszym mieszkaniu tynk z sufitu. O mało co jej nie zabił. Ale się przestraszyła. Nas tynk nie sięgnął.Szkoda byłoby mamy. - Dzielnica, to Złocieniecki Trójkąt Bermudzki. Tym razem dokładnie Podmiejska 6. Dzieci w gromadkach grzebią w dzielnicowym kurzu, w piasku. Żadnego tu dla nich ogródka zabaw. Tak przez lata. Śmietniki do natychmiastowego raportu tutejszej Straży Miejskiej. Klatki schodowe, jakby przygotowane do zdjęć do filmu o ostatnich dniach wojny (Gruzja?). Nawierzchnie ulic nigdy nie remontowane. Kuriozalne targowisko miejskie. Tutaj nie ma sierpnia, jego końcówki. Tu tylko jedna pogoda, niepogoda przez okrągły rok. Przez dziesięciolecia. A nieopodal ryneczek miejscowej władzy – z klombikami, ławeczkami, z pensjami, nagrodami, z ekwiwalentami... Co tam Podmiejska i inne, osiemdziesiąt metrów od tych biurek? Dzieciak wiedzie reportera do mieszkania. Wejście do pokoju bezpośrednio z korytarza. Opowiada Anna J.: - Zajmowałam się praniem w pokoju, prasowałam, a tu nagle z sufitu spadł mi na głowę tynk. Do tej pory mam to we włosach. Zadzwoniłam do ZGM-u, a tam urzędnik, że to nie karetka pogotowia. Zatkało mnie. Pomyślałam, że jakby pod tym tynkiem były dzieci, to by mi je pozabijało. Do teraz boli mnie głowa. Poszłam do burmistrza. On na to, żebym napisała podanie. Nie pisałam. Znów dzwonię do ZGM-u. Po dwudziestu minutach przychodzi urzędnik. Inna już rozmowa. Zrobią wszystko, jak trzeba, ale dopiero wtedy, gdy będzie padał deszcz. Dlaczego? Bo teraz robią gdzieś indziej, tam, gdzie pracuje się pod chmurką. Jak ich deszcz stamtąd wygoni, przyjdą do mnie. Będę czekała. -
Trzy pomieszczenia mieszkalne, bez przedsionka. Anna J. to samotna matka wychowująca pięciu blond-synów. Mąż ją opuścił dostając od gminy, podobno, luksusowe mieszkanie. To temat na zupełnie osobny reportaż. Do zrobienia. Okna w mieszkaniu to prowizorki podobne do pajęczyn. - Zimą, jak zawierucha na dworze, to i u nas w mieszkaniu – mówi Anna J. - szyby dygoczą na wietrze, utykam je kitem, jak tylko potrafię – kończy.
A ile pani płaci? - pytam. Niecałe dwieście złotych miesięcznie. Jak to policzyć? Gdyby pieniądze tej samotnej kobiety płacone za to mieszkanie przeznaczyć na to mieszkanie, to mieszkanie byłoby mieszkaniem nawet z oknami. Ale, nie jest, bo ZGM musi mieć dobre wyniki finansowe. Są tam solidne pensje i nagrody roczne. Są samochody i wille. Spółka ma też i opłacany Zarząd. Ci kowboje mają się świetnie. Noszą brzuchy i dobre humory. Piątkę synów Anny J. omijają, jak tylko umieją. I nie ma co się dziwić. Musieliby dać im na lizaka. Z pieniędzy ich mamy oczywiście. W budynku toalety są wspólne. Niedawno urzędnik nie chciał z nich skorzystać. Popędził do siebie.
Tadeusz Nosel
to prawda co mówi pani Ania jej blok i klatka schodowa to postrach w nocy wejść do takiej klatki to nie wiadomo co spotkać może a na temet ZGM w Złocieńcu można dużo pisać