Marcin przodem, Adam za nim, mama i tata dopingują
W niedzielę rano telefon. Pan Andrzej Grynkiewicz z radosną informacją - syn Marcin został Mistrzem Polski. Czekał na ten sukces. Zachodził do redakcji, informował o kolejnych biegach, a my informowaliśmy o tym łobzian i cały powiatowy światek sportowy. I chociaż lekkoatletykę przysłania piłka nożna, to zapewne wielu cieszyło się nie tylko z jego sukcesów na zawodach, ale że odnosi je jeden z nas, nawet jeżeli robi to już pod szyldem stargardzkiego klubu, to nadal jest to nasz chłopak – łobzianin.
W poniedziałek rano umawiam się z Marcinem na rozmowę. Jest młodszy brat Adam, jest mama.
- Myślałem, że będę w tych zawodach drugi – trzeci. - ocenia Marcin. Nie liczył na mistrzostwo. Do tej pory było kilku chłopaków w kraju, którzy biegali szybciej. Kto był najpoważniejszym konkurentem. Wymienia nazwisko Wojny. W Toruniu był dopiero trzeci. A zjechało tu ponad trzydziestu najlepszych biegaczy z całej Polski. Po eliminacjach na placu boju zostało ich ośmiu.
- Dobrze, że odeszła mi trema, bo w tamtym roku spaliłem się i nie wyszło. - mówi o swoim starcie. Rok temu startował z drugiej pozycji i był wśród faworytów. Nie wytrzymał napięcia. Teraz wyszedł z piątego toru, bez obciążenia. Kontroluje bieg obserwując kolegów, kogo „ścina”. Atakuje 80 metrów przed metą. 20 metrów przed taśmą wyprzedza drugiego zawodnika i wpada na taśmę pierwszy. Jest mistrzem!
Wchodzi na podium i odbiera złoty medal. Dostaje powołanie do kadry Polski. Jeszcze rok będzie juniorem, później młodzieżowcem, ale już może biegać z seniorami. Bieganie to jego pasja. W szkole trenował codziennie. W wakacje – dwa razy dziennie.
Wśród tłumu biegających uczniów wyłowił go nauczyciel łobeskiej szkoły Kazimierz Mikul.
- Bardzo fajny trener. Dużo mu zawdzięczam. Dzięki niemu daleko zaszedłem. - mówi. Podkreśla także rolę Mariana Szyjki, który w dużej części sponsoruje to jego sportowe życie. Stargardzki klub nie ma pieniędzy. W Toruniu tuż przed biegami musiał kupić sobie nowe buty do biegania.
Wszystko podporządkował bieganiu. Nigdy nie wie, gdzie i kiedy będzie startował. O tym decyduje trener. Może jutro dostanie telefon i pojedzie na drugi koniec Polski.
- W domu jest gościem, ale zwiedził już całą Polskę. - śmieje się mama. Nie żałuje drogi, jaką wybrał. - To dobry sport. - mówi. Przyznaje, że wcześniej wolał piłkę nożną, pograć z chłopakami na trawniku. Przekonali go rodzice i trener Mikul. - Teraz jak ma chwilę też chodzi pograć w piłkę. - dodaje mama.
Nie żal mu dyskotek. Nie chodzi tam. Zastępuje je smak zwycięstw i splendor. Smak walki z czasem o każdą sekundę, oporem ciała, własnym zmęczeniem. Ile trzeba pracy, by o te kilka sekund pobiec szybciej. Ale to zwycięstwo właśnie smakuje...
Marzenia? - Jechać w przyszłym roku na Mistrzostwa Europy juniorów. Później – świata. - mówi. Jest sklasyfikowany na listach europejskich i światowych.
Mam stoi w drzwiach pokoiku i przysłuchuje się rozmowie. Jak zareagowała na ten sukces?
- Jak się dowiedzieliśmy, popłakaliśmy się z mężem ze szczęścia, ze wzruszenia - mówi. - Trzeba podziękować panom Mikulowi i Szyjce, bo sami byśmy nie udźwignęli utrzymania w tym sporcie. I panu Krzyśkowi – trenerowi ze Stargardu, który teraz opiekuje się Marcinem.
Marcinowi rośnie następca – młodszy brat Adam. W tym roku rozpoczyna naukę w łobeskim gimnazjum.
- Adam interesuje się wszystkim, co robi brat. - mówi mama. - Ma już drobne sukcesy. Również pod okiem Kazimierza Mikula. Ma już trzy medale. - chwali młodszego syna. Ten chłonie wszystko o czym mówimy, jakby już teraz przeczuwał, że pójście śladem brata będzie wejściem w ten magiczny świat wielkiego sportu. Nie tylko w Toruniu i Warszawie, może także w Berlinie i Paryżu, na stadionach całego świata. Może za kilka lat usłyszymy o obu naraz Grynkiewiczach, o młodszym, Adamie, wygrywającym mistrzostwa Polski i starszym – Marcinie – startującym w mistrzostwach świata. A później to już zostaje tylko olimpiada. Czemu nie?
Kazimierz Rynkiewicz