(BEŁCZNA ) Trudno już zliczyć, który to raz odbyło się spotkanie w sprawie losów szkoły podstawowej w Bełcznej, ale odbyło się kolejne. Tak jak poprzednio, i tym razem nie zapadły żadne decyzje. Chyba, że radni podejmą ją do końca lutego. Do tego czasu należy określać zamiar likwidacji placówek szkolnych. Po tym terminie decyzja musi zostać odłożona na następny rok. Chyba, że rada definitywnie odstąpi od zamiaru likwidacji szkoły.
Na spotkanie w Bełcznej przyszło kilkudziesięciu rodziców oraz kilku nauczycieli tej szkoły. Wśród nich proboszcz ks. Dariusz Grygowski. Z Łobza przyjechał wiceburmistrz Ireneusz Kabat i radni: przewodnicząca Elżbieta Kobiałka, Leszek Gajda, Zbigniew Pudełko, Krystyna Bogucka, Henryk Stankiewicz, Lech Urbański, Marek Rokosz, Bogdan Górecki. Była szefowa Wydziału Spraw Społecznych urzędu miejskiego Mirosława Turbak.
Dyskusja zaczęła się od badania terenu i problemów. Wiceburmistrz Kabat przypomniał, że w szkole we wrześniu nie pojawiło się 16 uczniów z Przemysławia i Naćmierza, bo przeszli do szkoły w Starogardzie. To zmniejszyło i tak już dramatycznie niską liczbę uczniów do 61. W nowym roku szkolnym może być ich nawet 50.
- Sytuacja demograficzna jest coraz gorsza. - powiedział burmistrz i dodał, że klasy piąta i szósta byłyby z tego powodu łączone. Przypomniał, że wraz ze zmniejszeniem liczby uczniów zmniejsza się subwencja oświatowa dla szkoły, a rosną wydatki z budżetu. W 2007 r. przeznaczono na szkołę 543 tys. zł, z czego 324 tys. stanowiła subwencja, a 215 tys. dołożyła gmina. W tym roku zaplanowano 530 tys., ale subwencja wyniesie już tylko 260 tys., więc gmina dołoży 270 tys. zł. Okazało się, że to jednak nie koszty utrzymania szkoły są największym wydatkiem, lecz płace nauczycieli – ponad 400 tys. zł.
- Nauczyciele na wsi zarabiają więcej, niż w mieście, bo mają 10-procentowy dodatek z tego tytułu. - przypomniał wiceburmistrz, ale też uprzedził: - Nie ma decyzji o zamknięciu szkoły.
Tyle w skrócie było tytułem wstępu. Propozycje nie padły, więc nie dyskutowano o nich, lecz o wszystkim, czyli o tym, o czym już przez lata dyskutowano. Przypomnijmy tylko, że jedną z ostatnich propozycji było powołanie stowarzyszenia oświatowego, które miałoby przejąć i prowadzić szkołę. Powrócono do tego tematu. Zanim jednak to nastąpiło, rodzice zaczęli przedstawiać argumenty w obronie szkoły.
Stanisława Bobko pytała o przyczynę uciekania dzieci ze szkoły w Bełcznej. - Może są jakieś sugestie? - powiedziała. Inni pytali, dlaczego gmina dowozi 12 dzieci z Poradza do szkoły w Łobzie, w podtekście doszukując się w tym gminnego podstępu. Mogliby chodzić do Bełcznej i byłoby więcej dzieci. Skrytykowali radnego z gminy Resko, który ponoć namówił dzieci do przejścia do szkoły w Starogardzie obiecując im cuda niewidy, a teraz narzekają.
Stanisław Kielan przypomniał historię budowy szkoły.
- Przy drodze stał krzyż, więc władze partyjne stwierdziły, że jak przesuną krzyż, to powstanie szkoła. Krzyże przeniesiono i szkołę wybudowano. Tysiąc szkół na tysiąclecie i tysiąc drzew na tysiąclecie państwa. Nasadzono pylących topól i okazało się, że są rakotwórcze i teraz je wycinają.
Wymienił kilkanaście urzędów, jakie kiedyś były w Bełcznej i których nie ma.
Były wyrażane niepokoje dotyczący przejścia dzieci wiejskich do miasta; - Przykład gimnazjum w Łobzie pokazuje, co czeka nasze dzieci – wagary i papierosy. - mówił Kielan. Nauczyciel Kazimierz Pawelec wytoczył ciężkie argumenty pytając, ile gmina wydaje na szkoły, kulturę, sport i przedszkole w mieście. - Na przedszkole w mieście idzie milion złotych, a czy są tam dzieci ze wsi? - pytał retorycznie. - A ile wydaje na sport wiejski? A ile na kulturę?
Do dyskusji włączył się ks. Grygowski. - Odejdźmy od tych urodzeń, bo nie jesteśmy kliniką położniczą. - stwierdził i zapytał; – W Resku szkoły się utrzymują. Wybudowali gimnazjum, chcą budować salę gimnastyczną w Starogardzie. Dlaczego oni mają pieniądze a Łobez nie? Proponował, by podzielić budynek i umieścić w nim dom kultury i przeznaczyć na niego pieniądze, a osobno na szkołę.
Radny Urbański miał żal do starostwa, że nie chciały w budynku umieścić domu dziecka, bo problem byłby rozwiązany. Argumentów było bardzo dużo i mieszały się z żalem, niepokojem, złością i bezsilnością wobec pojawiającej się co roku groźby likwidacji placówki. Wyraził to jeden z mieszkańców mówiąc, że dyskutowanie co roku problemu szkoły niszczy ją i zniechęca wszystkich do dalszej pracy.
- Piętno zamknięcia szkoły pozostanie na was – powiedziała Elżbieta Kordyl i to zabrzmiało jak memento dla tej rady.
Marek Rokosz powrócił do sprawy stowarzyszenia mówiąc o programie małych szkół i zachęcając po pójścia w tym kierunku.
- Taka propozycja była dla mieszkańców złożona 8 miesięcy temu, ale nie ma odzewu. - powiedział wiceburmistrz. Za główne obciążenie szkoły uznał Kartę Nauczyciela, która nie daje możliwości manewru finansowego i organizacyjnego. Obiecał, że w przypadku przejęcia szkoły przez stowarzyszenie gmina udzieli wszelkiej pomocy. Jednak na wspomnienie stowarzyszenia na twarzach zebranych nie pojawił się nawet cień entuzjazmu. Jedna z osób stwierdziła, że nikt nie jest przygotowany do przeprowadzenia takiej „operacji”.
- Oczekiwałem głosu ze strony nauczycieli, bo oni mają wiedzę, a tu zapału nie ma i to mnie smuci. - powiedział radny Gajda.
Usłyszał od jednej z nich: - Kształciłam sie po to, by uczyć dzieci, więc nie będę robiła czegoś, na czym się nie znam.
W pewnym momencie radny Pudełko spojrzał na zegarek i powiedział: - Jesteśmy tu już godzinę i pięćdziesiąt minut i stoimy w tym samym punkcie, nie jesteśmy mądrzejsi o cokolwiek. Rozmawialiśmy rok temu i pewne sprawy powinny dojrzeć. To musi być wasza inicjatywa, oddolna. Zaproponował, by zaprosić ludzi z takich stowarzyszeń, by pokazali, jak prowadzą szkoły.
Wobec natłoku różnych argumentów radna Kobiałka sprowadzała rozmówców na ziemię; - Nie ma dzieci, nie ma szkoły. - powiedziała, ale też na koniec dodała, że nie ma decyzji o likwidacji szkoły, bo nie ma takiego wniosku burmistrza, więc żadna procedura nie została uruchomiona. KAR