(ZŁOCIENIEC.) Do tego wydarzenia reporter Tygodnika został zawezwany wprost z ulicy. Z Traktu Marszałka. Do długiego, poniemieckiego budynku dochodzącego do ronda. I co się okazało?
Drzwi wejściowe już współczesne. Na chodzie. Sprawne. W ciemnym brązie. Nad nimi numerek 20. Starannie po niemiecku wykonane obramowanie. Aż chce się patrzeć. Cegiełki nośne, cegiełki ozdobne, ułożone prosto, ułożone łuczkiem. Na filarze zdewastowana lampka z numerem budynku. Wieczorem, w nocy, nie wiadomo – mieszka tu jeszcze ktoś, czy już uszedł stąd do Irlandii, do Anglii, by oczywiście stamtąd tu wrócić, no, bo jak inaczej.
- Tylko się nie bój – słyszy reporter – dalej jest strasznie. Te drzwi tutaj, to nieistotny szczegół. - Uchylają się drzwi i jawi się znów inny świat. Świat obszarpany, odłupany. Świat pomazany i świat odłupujący się od innego świata, który też niedługo się odłupie. Co pozostanie? Dalej nie ma już żadnego innego świata.
- To jest wyjątkowo nieudolny opis klatki schodowej budynku numer „20” przy Trakcie Marszałka. Niestety, ale to dopiero początek sekwencji, na której zakończenie dzieci będą atakowane przez olbrzymie szczury.
Dyktafon jest nieodzowny, bo kobieta jest tak bezradna, że nie do opisania wręcz. Z administracją budynku boryka się już kolejny rok. Nie pamięta już, który to. Koniec drugiego, trzeci chyba. - Rankiem wychodzę na klatkę pozamiatać. Wyobraź sobie, a tu szczury. Nie takie normalne, wielkie myszy, ale szczurzyska. Olbrzymie. Paskudztwo jakby obłaskawione. Nie boi się. Strach, że wejdzie do mieszkania. Raz wlazł i do dzisiaj nie wiem, czy już wyszedł. Spróbuj pomieszkać z takim czymś. Była tu pani z ZGM – u, obiecała, że sprawę poruszy i do dzisiaj chyba ją porusza. Teraz dobrze byłoby poruszyć tę panią. Później stamtąd był pan, który mówiąc, że sprawę też poruszy, dodał, że to jest wina pana L., który ścianę rozkuł i na tym poprzestał do dzisiaj. A ja jestem na etapie walenia w szczury szczotką, bo jaka by ta klatka nie była, to codziennie zamieść trzeba waląc w szczury. Słychać, że rzucają sie nawet na dzieci, albo się łaszą się. Ze szczurami nigdy nic nie wiadomo. -
Drzwi z IV Rzeczpospolitej, klatka, mieszkania - to peerel w mariażu z polską zaradnością. Szczury są tam jakby ponadepokowe, ponadczasowe. Podobnie jak i administracja tych miejsc. Obudzi się na chwilę, gdy szczury pożrą dziecko. Znów zapadnie w drzemkę, dla dobrych snów. A i w rzeczywistości jest nie najgorzej: etaty, pensje, nagrody, poważanie u władz. W tym wszystkim szczurom jest rzeczywiście nie najgorzej. Tylko dzieci się nieco poboją. Ale, cóż tam, dzieci dorosną. By wyjechać do Irlandii i stamtąd powrócic. Po wyborach o jakichkolwiek reformach w Złocieńcu nawet ze szcurami się nie pogada.
Tadeusz Nosel