(RADOWO MAŁE ) Macie tu znaną kapelę blusową. To Still Blue. - mówi szczeciński producent Bogdan Bogiel.
Jadąc z Łobza do Radowa Małego, na wysokości Czachowa, można skręcić w prawo i jadąc w kierunku jeziora Głębokiego trafimy na kolonię starych domków. Wśród nich już z daleka wyróżnia się nowy dom ze stojącym obok dziwnym drewnianym zabudowaniem. Przejeżdżając kiedyś tamtędy pomyślałem, że to lonżownik do ujeżdżania koni. Okazało się, że to coś w rodzaju „syberyjskiej chaty”, jaka niedawno została spalona pod Łobzem.
Okazją do zajrzenia do gospodarstwa agroturystycznego w Radowie Małym, w państwa Wioletty i Igora Hlibów, był koncert Beaty Krzyżanowskiej, która postanowiła wspomóc gospodarzy organizując w tym miejscu koncerty i spotkania artystyczne. Trafiła doskonale, gdyż chata może pomieścić sporo osób. W minioną sobotę przybyło do Żurawiego Krzyku na zabawę kilkudziesięciu gości. Gospodarstwo robi wrażenie. Widać tu ogromny wysiłek gospodarzy, by zapewnić turystom wysoki komfort pobytu. Za domem dwa stawy, przed - stajnia. Wieczorem pięć koników schodzi z wypasu.
- Mieliśmy i mamy sporo gości z Niemiec, stąd ta dbałość o szczegóły, bo oni są wymagający. - mówi Igor Hlib.
Wioletta i Igor wrócili po latach na zrujnowane gospodarstwo rodziców i postawili je na nogi. Okolica piękna, cicha, z szeroką perspektywą na wzgórza odcinające to miejsce od pradoliny Regi. Chata może pomieścić kilkadziesiąt osób. Na środku palenisko, z ogromnym wyciągiem dymu. Jest kominek, na którym gospodarze wędzą kiełbaskę i kaszankę.
Pani Beata na początek zaśpiewała kilkanaście własnych kompozycji do tekstów Edwarda Stachury, Wisławy Szymborskiej i własnych. Jej koleżanka wystawiła kilkanaście obrazów znanych w Polsce malarzy, w tym mieszkającego w Stanach Jerzego Gumieli, malarza pochodzącego z Płotów.
Później rozpoczęła się zabawa taneczna z różnymi konkursami, która trwała do wczesnych godzin rannych. Ja uciąłem sobie pogawędkę z panem Bogdanem Bogielem, znanym szczecińskim prezenterem, producentem i organizatorem muzycznym w Szczecinie. To taki nasz szczeciński Piotr Kaczkowski.
Pomimo różnicy wieku znaleźliśmy wspólny temat z czasów młodości, gdy płyty kupowane były od marynarzy lub stewardess, a po nagrania biegało się z 10-kilogramowym magnetofonem. Mimo wszystko z rozrzewnieniem powspominaliśmy muzykę Klanu, Testu, Dżambli, SBB, Czesława Niemena, Breakoutów i Polan.
- Macie tu znaną kapelę bluesową. To Still Blue. To jedna z lepszy kapel w województwie. - powiedział w pewnym momencie pan Bogdan. - Chyba ze dwa lata temu nagrywałem z nimi materiał dla telewizji.
- No tak, tylko oni częściej grają w Szczecinie, niż w Łobzie. - westchnąłem i razem pogrążyliśmy się w kontemplacji zachodzącego słońca. Gdzieś w oddali wydawało się, że krzyknął żuraw, gdzieś w pobliżu zarechotała żaba i zamilkła. W tej zapadającej ciszy grała w nas dawno nie słyszana muzyka – blues Johna Mayala, zawodzenie Boba Dylana, gitarowe riffy Antymosa Apostolisa i Jima Page’a. I to wszystko nie kłóciło się ze sobą. Dla takich chwil warto zaglądać w różne „dziury” naszego powiatu. W nich też żyją ciekawi ludzie. Każdy ma swoją opowieść, dźwiga jakiś ciężar, mierzy się ze swoimi marzeniami, wylewa pot, by je dogonić. W Żurawim Krzyku już coś wyrosło. Teraz nabiera to znaczenia, zapewne daleko wykraczającego poza łobeski powiat.
Kazimierz Rynkiewicz