(ZŁOCIENIEC) Pożar w willi na rogu ulicy I Dywizji Wojska Polskiego i Placu 3 Maja wybuchł we wtorek (8 maja) w godzinach popołudniowych. Obyło się bez większych nieszczęść. Prawdziwemu nieszczęściu zapobiegło dwóch bohaterskich uczniów ze złocienieckiego Technikum Ochrony Środowiska: Michał Ogorzałek i Jakub Jakubowski.
WOJCIECH CHMIEL, kierownik internatu
O znalezieniu się chłopaków w niecodziennej sytuacji Tygodnikowi pierwszy opowiadał Wojciech Chmiel, kierownik internatu ZSP, w którym na co dzień mieszkają uczniowie – “strażacy”. - Zachowali się bohatersko – mówił kierownik/radny powiatowy. Teraz władze powiatu zastanawiają się, jak ich za ten czyn wyróżnić. Przygotowujemy specjalne odznaczenie w imieniu samego starosty. Należy się im. -
PO POŻARZE
Reporter Tygodnika odnalazł chłopców w poniedziałek w internacie po powrocie z domów z weekendu.
MICHAŁ OGORZAŁEK
Po pracy wykonywanej w internacie poszliśmy sobie na spacer. Znaleźliśmy się znów przed internatem. Zobaczyliśmy gorączkowo zachowujących się ludzi, biegnących. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nagle nad ta willą, przed którą siedzimy, zobaczyliśmy kłęby dymu wydobywające się z budynku. Powiedziałem do Kuby – PALI SIĘ! Pobiegliśmy zobaczyć wszystko na miejscu. Przed budynkiem natknęliśmy się na starszą panią. To była właścicielka willi. Błagalnym głosem prosiła o pomoc. CHŁOPAKI! RATUJCIE MÓJ DOM!!! Wydaliśmy sobie komendę – biegniemy po gaśnice. Ruszyliśmy z kopyta. W tej samej sekundzie zobaczyliśmy pana K., zdążającego do pożaru z malutką gaśnicą samochodową. My lecieliśmy po większe.
Zerwaliśmy gaśnice ze ściany. Pomknęliśmy do płonącej willi. Kuba odbezpieczył swoją gaśnicę i pobiegł na piętro budynku. Tam się paliło. Ja za nim. Weszliśmy do płonącego pomieszczenia. Palił się telewizor. Kuba podszedł w pobliże ekranu. Ja byłem za nim.
KUBA
Pod oknem wszystko się już paliło. Wszyściutko. Pufy, telewizor, firanek już w ogóle nie było. Spłonęły. Paliły się inne sprzęty trudne do rozpoznania. Widoczność była bardzo słaba. Musiałem podejść do samego ognia, by zorientować się w sytuacji. Było strasznie gorąco. Przypaliłem sobie włosy, ale o tym dowiedziałem się już po wszystkim. Rozpocząłem gaszenie z miejsca, z którego w kierunku ognia podejść bliżej już się nie dało. Wymieniłem gaśnice. Ogień gdzieś się zapadł. Zniknął nagle. Wszędzie pełno dymu. Nic nie widać. Pogubiłem się. Nie wiedziałem już nawet gdzie jest wyjście.
JAKUB JAKUBOWSKI
Nagle nie było czym oddychać. Niczego nie widać. Szczypanie w oczy. Byłem spanikowany sytuacją. Ale nie na tyle, by nie podać Kubie gaśnicy. Ogień siadł zupełnie. Jakoś znaleźliśmy się na zewnątrz. Z powrotem wszedłem do jednego z pomieszczeń na parterze. Był już tam policjant. Jakaś starsza pani ubierała się przy nim. To mieszkanka parteru. Obłożnie chora kobieta. Trzeba było wynieść ją stamtąd. Wynieśliśmy. Z komórki połączyłem się alarmowo ze Strażą Pożarną. Po pięciu piknięciach usłyszałem sygnał alarmowy – syrenę ogólnomiejską. Natychmiast pojawiła się Straż Pożarna. Mój telefon był chyba zbędny. Na szczęście. Okazało się, że w budynku był jeszcze żywy ogień. Rozpoczęła się profesjonalna akcja. Sytuacja została opanowana.
Właścicielka willi była nam wszystkim za błyskawiczną reakcję bardzo wdzięczna. Słowom podziękowań nie było końca, szczególnie ze strony córki właścicielki domu, miejscowej nauczycielki. -
Chłopcy na koniec wspólnie oświadczyli, że podczas działań nie mieli wrażenia, że uczestniczą w czymś szczególnym: że ratują nie tylko przed kompletnym spaleniem starą willę, ale i idą z pomocą w zachowaniu życia właścicielkom budynku. Także i to, że uczestniczą w czymś szczególnie niebezpiecznym. - Zachowywaliśmy się normalnie – usłyszał Tygodnik.
Jeszcze miejscowy strażak, Piotr: - Chłopcy rzeczywiście wypryskali dwie gaśnice, ale ogień się nie poddał. Policja wyprowadziła wyjątkowo zagrożoną mieszkankę parteru. My, Straż, na miejscu byliśmy w kilkadziesiąt sekund po alarmie. Akcja wszystkich uczestniczących w gaszeniu ognia powiodła się. -
Tadeusz Nosel