(RUNOWO) Runowo dzieli od Runowa Pomorskiego kilka kilometrów, a to jakby dwa różne światy. To drugie prawie miastowe, z dużym węzłem kolejowym i “kolejarskimi” budynkami, ze szkołą i nowymi domami zbliżającymi się do Węgorzyna. To pierwsze schowane w kotlince otoczonej lasami, z poniemieckimi zabudowaniami z czerwonej cegły. Jakby się tu czas zatrzymał. Może nawet w jakiś sposób zatrzymała go pani Anna Strychalska. Zatrzymała go, a on zatrzymał ją, dając jej dożyć stu lat.
Gdy pytam w sklepie o adres Strychalskich, miła sprzedawczyni pokazuje mi ładny dom w centrum wsi z czerwonym dachem. Wyróżnia się spośród innych zabudowań, głównie poniemieckich i – co charakterystyczne dla tej wsi – zbudowanych z czerwonej cegły. Domy, obory, stodoły – wszystko z czerwonej cegły. Dom należy do synowej – pani Karoliny Strychalskiej, która od 20 lat opiekuje się teściową. Opowiada o historii dwóch rodzin – swojej i teściowej, o tym jak splotły się ich losy.
A splotły się już na Podolu, gdzie w Horodnicy urodziła się pani Anna i w Liczkowcach, gdzie mieszkała jako dziecko pani Karolina, z domu Misiur. Druga wojna wywróciła to wszystko do góry nogami. Musieli uciekać przed rzeziami, jakie rozpoczęły się na Podolu i Wołyniu. Ojciec pani Karoliny trafił na Pomorze, do Runowa. Tu ściągnął rodzinę w 1946 roku. Pani Karolina miała wtedy 10 lat.
- Wyszłam za mąż za chłopaka z sąsiedniej wsi na Podolu, bo mieszkali niedaleko nas. Wtedy szukało się swoich. - wspomina powojenne czasy pani Karolina. Później przyszły czasy kolektywizacji i zaczęły powstawać pegeery. Pani Karolina znalazła tam pracę i poczuła powiew nowoczesności. Jako pierwsi we wsi, w 1965 r. kupili samochód. - Trabanta. Bardzo się wstydziłam, bo to był brzydki samochód. - mówi. Brat miał Warszawę. Ale z mężem woleli kosić traktorem, założyć centralne ogrzewanie, mieszkać wygodnie. Pani Anna jakby chciała zatrzymać tamten podolski czas, tam spędzone dzieciństwo, łany zbóż cięte sierpem, zapach pól nie zakłócany warkotem silników. Zatrzymać tamten czas i porządek wobec tego obcego czasu nowego miejsca i napierających zmian, wywracających porządek rzeczy wydawałaby się wiecznych. Porządek miejsca przywracał kościół w centrum wsi, porządek czasu tradycyjne obrzędy rolnicze i religijne, spokój duszy przywracała modlitwa.
- Nasze mamy, gdy tylko przyjechały, zaczęły patrzeć, gdzie widać jakąś wieżę kościoła. Tam się kierowały. W Runowie nie było księdza. Ludzie dowiedzieli się, że jest w Sielsku, przyjechał razem z przesiedleńcami z Kuropatnik. Przez wiele lat chodziliśmy tam przez pola na msze. Teściowa była bardzo religijna... Nieszpory sama prowadziła, bo nie trzeba było księdza. Czasami sama się zastanawiam, że zacznę śpiewać, bo takie ładne mamy psalmy, a młodzież już nie zna. - wspomina synowa.
W pewnym momencie przypomina sobie, jak kobiety walczyły o plebanię, bo chciano budynek przerobić na stołówkę lub coś podobnego w pegeerze. Babcie poszły z chorągwiami i ołtarzami i śpiewały pod plebanią. Później były wzywane przez prokuratora w Łobzie. Dzisiaj to nawet trudno pani Karolinie umiejscowić w czasie, czy to był 1948, 1950, czy może później... Pamięta jednak dobrze swoją pierwszą nauczycielkę, która przyjechała z Lwowskiego – Antoninę Knysz. I jak namawiano do kołchozów...
Mąż pani Anny – Józef – był stolarzem z dziada pradziada. Miał warsztat we wsi i potrafił zrobić wszystko. O takich mówiło się wtedy – złota rączka. Gdy zmarł 20 lat temu synowa zabrała teściową do siebie. Opiekuje się nią i dogląda. Na złoty jubileusz wyprawiła teściowej godne urodziny. Była msza, którą odprawił proboszcz ksiądz Tadeusz Giedrys, burmistrz Grażyna Karpowicz wręczyła list gratulacyjny od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, była córka Karolina Kowalska z Cieszyna, przyjechali wnuki i prawnuki. Pani Anna doczekała czworga wnuków i dziewięciorga prawnuków. Przyjechali z Łobza, Cieszyna, Kołobrzegu, Szczecina. Udało im się stworzyć wielopokoleniową rodzinę. Wokół pani Anny.
Kazimierz Rynkiewicz