(DOBRA) W spokojnym do tej pory miasteczku doszło do bandyckiego podpalenia mieszkania burmistrz Barbary Wilczek. Dramat rozegrał się około 2.30 w nocy. Burmistrz wraz córką ratowały życie skacząc z okna, z wysokości pierwszego piętra. Trafiły do szpitala. Policja do dzisiaj szuka sprawcy lub sprawców tego bandyckiego zamachu. Motywy, jakimi kierował się podpalacz wciąż pozostają nieznane.
Burmistrz Barbara Wilczek mieszka w starym budynku popegeerowskim na obrzeżu miasta, przy drodze do Łobza. W pobliżu stoi kilka podobnych budynków. Gdy dojeżdżam rano we wtorek, po podwórku kręcą się już dziennikarze z gazet regionalnych. Po chwili przyjeżdża ekipa telewizji szczecińskiej. Wszyscy czekają na komunikat policji, która bada spalone mieszkanie. Nikt nic nie wie, pozostają domysły.
W budynku mieszkają cztery rodziny. Mieszkanie burmistrz znajduje się na piętrze. Widać osmaloną ścianę nad oknem. Musiał się tędy wydobywać dym. Z drugiej strony to samo. Na trawniku leży zwęglony drewniany wieszak. Gdy wybuchł pożar, w mieszkaniu znajdowała się jeszcze córka Kasia. Gdyby skakały z tej strony, na trawę, obrażenia mogłyby być mniejsze.
- Drzwi paliły się tak, jakby ktoś pochodnię zapalił. Uciekłyśmy do kuchni, bo nie widziałyśmy możliwości odwrotu. - tłumaczy mi później burmistrz Wilczek to, że wyskoczyły z okna od podwórza. Na asfalt. Stąd tak poważne obrażenia.
Resztę dopowiada sąsiadka z dołu. Dla niej ta noc była nie mniejszym koszmarem.
- Obudziłam się, bo usłyszałam przeraźliwy krzyk. Syn Jacek obudził się wcześniej i już dzwonił po straż i pogotowie. Wybiegłam na schody, a tam leżała pani Basia. Doczołgała się do korytarza, głowę miała opartą na schodach i wzywała pomocy. Mówi – ratujcie Kasię, bo leży pod oknem. Jacek przyniósł ją do domu. Było zimno, a ona w piżamie, zmarznięta, to ją okryłam kocami. Pytamy pani Basi co się stało, a ona mówi, że usłyszała wybuch. Gdyby się nie obudziły, to byśmy wszyscy nie żyli. Dym był tak gęsty i czarny, że nic nie było widać, i żrący, że nie można było oddychać. Chciałam wejść na piętro obudzić sąsiadkę, ale nie dałam rady. Jacek pobiegł z latarką na piętro i walił w drzwi, by ją obudzić, bo mogła się zaczadzić. Obudziła się, ale nie mogła wyjść na korytarz, więc stała przy oknie. Za chwilę przyjechała straż i ugasiła pożar. - mówi pani Halina.
Podpalacz podlał benzynę pod drzwiami, a następnie rozciągnął papierowy lub szmaciany lont po schodach i podpalił. Ogień wszedł pod drzwiami do mieszkania i momentalnie zapaliły się drzwi.
Wszyscy, z którymi rozmawiałem, podkreślali szybką reakcję i profesjonalizm strażaków z Dobrej. To zasługa rodziny Dubajów, których troje przybyło do pożaru; ojciec, syn i córka.
- Pozakładali maski, bo nie można było wejść do środka. - relacjonuje pani Halina Chodań. - Syn siedział do pierwszej przy komputerze. Ktoś musiał obserwować dom, bo ja zostawiam chorej mamie zapalone światło. Późno położyliśmy się spać, ale nikogo nie widzieliśmy. - dodaje. - W życiu bym nie przypuszczała, że można takie rzeczy zrobić. - mówi roztrzęsiona.
Kto mógł to zrobić? Nie wie. Nie wie tego także burmistrz Barbara Wilczek, z którą rozmawiam dwa dni po zdarzeniu.
- Nie mam pojęcia. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś mógł być zdolny do czegoś takiego. - mówi.
Obie z córką leżą w szpitalu w Gryficach. Ona ma poparzoną lewą rękę, zwichniętą nogę z przemieszczeniem kości i złamany krąg. Odpryski ze złamania dostały się do kanału kręgowego i lekarze zdecydowali, że konieczna jest operacja. Córka ma złamane obie stopy.
Prawie tydzień po podpaleniu policja wciąż poszukuje sprawcy. Komendant KPP w Łobzie Zbigniew Podgórski wyznaczył 3 tys. zł nagrody za pomoc w ujęciu podpalacza. Policja oczekuje na jakąkolwiek informację od mieszkańców. Powołana została grupa operacyjna złożona z policjantów komendy wojewódzkiej i łobeskiej, która intensywnie pracuje nad sprawą. Mieszkańcy są w szoku. Moi rozmówcy wciąż nie potrafią wytłumaczyć sobie, że w Dobrej do czegoś takiego mogło dojść. KAR