Od początku powstania Tygodnika Pojezierza Drawskiego z zaciekawieniem przyglądam się walce, jaką uprawia pan Tadeusz Nosel o zmiany w złocienieckim sporcie i kulturze. Czasami sam już jestem zmęczony jego nieustannym dobijaniem się o zmianę myślenia w tych dziedzinach życia społecznego. Mogło by to czasami wydawać się natręctwem, gdyby nie podobne doświadczenia życiowe z tymi instytucjami, w innych miejscach i czasie, ale z których wyciągnąłem podobne wnioski. Więc problem jest ten sam. Nie złocieniecki, ale ogólnopolski. Systemowy. Odziedziczony po komunie. Swego czasu mocno temu systemowi „kultury” się przyglądałem; brałem udział w we wrocławskim Forum Poszukiwań Kulturowych „Mandragora”, zaliczyłem staż w „Laboratorium” Grotowskiego, ale także we Wrocławskiej Szkole Przyszłości, gdzie wdrażano nowatorskie rozwiązania w edukacji; sam organizowałem i byłem uczestnikiem różnych spotkań teatralnych, literackich, muzycznych, ekologicznych. Współorganizowałem Festiwal Filmów Ekologicznych Ekofilm w Nowogardzie, na który zapraszałem socjologów, ekologów, muzyków, filmowców. Wszystko po to, by tworzyć kulturę i ją rozumieć. Jakby po drodze zrozumiałem system, którego kultura z przymiotnikiem „socjalistyczny” była nieodłącznym elementem. Nie jestem więc laikiem w tych sprawach. Dlatego z sympatią czytam o tym, czego domaga się pan Tadeusz Nosel od złocienieckiej rady w kwestii domu kultury. Potrafię odcedzić jego emocje związane z byłą pracą w tej instytucji od przedstawianych racji i argumentów. Także dlatego, że przechodziłem podobną drogę w swoim rodzinnym mieście. Także chciałem dom kultury zmieniać, myśląc, że tylko on kulturę w mieście „robi”, zanim nie zrozumiałem, że szkoda sił. Można je poświęcić na szukanie innych możliwości tworzenia kultury.
By zrozumieć problem „domów kultury”, trzeba iść od pytania do pytania i szukać odpowiedzi. Przede wszystkim ani to dom, ani kultury. Już bardziej adekwatna byłaby nazwa – ośrodek rozrywki. Trzeba pamiętać, że jest to jedna z wielu instytucji wytworzonych w systemie komunistycznym w określonych celach. Gdyby było inaczej, to by nie istniały. Po przełomie politycznym 1990 roku, gdy wiele takich instytucji zniesiono, tą udało się przechować. Z nielicznymi wyjątkami, jak w Kamieniu Pomorskim, gdzie rządził dość odważny burmistrz Stefan Oleszczuk i go zlikwidował. I nic – wbrew jazgotowi tzw. działaczy - specjalnego się nie stało. Jednak jak trudna jest to droga, przekonali się radni Wierzchowa, którzy rakiem wycofali się z likwidacji. W pierwszej, solidarnościowej kadencji, padł pomysł, by dom kultury oddać ludziom, tak jak ludziom oddaje się do dyspozycji na przykład stadion, plażę lub inną infrastrukturę i przestrzeń społeczną. Tak jak na stadionie wystarczyło by zatrudnić gospodarza, który by ustalał terminy dla grup artystycznych, zespołów, kółek i pilnował porządku. I to by wystarczyło. Po co dyrektorzy, księgowe, kadry. Chcesz zorganizować wystawę, zrób ją, chcesz grać muzykę – przynieś sprzęt i graj, chcesz prowadzić chór, teatr – proszę, klucz do sali, na koniec posprzątać po sobie i po sprawie. Pomysł okazał się przedwczesny, więc umarł w tumulcie tzw. działaczy, którzy kultury nie wytwarzają, ale działają. Dlatego można spotkać w tych przybytkach dyrektorów, którzy byli instruktorami od tańca, a nawet bileterami. Po prostu posada. Najczęściej do obsługiwania świąt państwowych i nagłaśniania samorządowych imprez.
Trzeba się pożegnać z mitem, że tylko domy kultury tworzą kulturę w mieście. Że tak nie jest, zrozumiałem na szczęście dość szybko, by nie wikłać się w walkę i nie tracić cennego w życiu czasu. Kulturę – jeżeli rozumiemy, czym ona jest – tworzą malarze malujący na strychach, poeci ślęczący w nocy nad tekstami, muzycy grający w piwnicach i garażach, pasjonaci teatru grający w osiedlowych klubach, nauczyciele w szkołach, wierni śpiewający w kościelnych chórach, ludzie dyskutujący o literaturze, polityce, słuchający muzyki, emeryci śpiewający na swoich spotkaniach, pasjonaci kultywujący swoje najróżnorodniejsze pasje, w końcu, a może przede wszystkim – rodzice. Czy spotkaliście państwo człowieka kulturalnego, który nie chadza do domu kultury? To jest kluczowe pytanie. Czy spotkaliście takich ludzi? Czy jeżeli byśmy zlikwidowali te przybytki, to ci ludzie by zniknęli?
Pomyślcie tylko, ile pieniędzy, waszych pieniędzy, przeznacza się tylko na to, by utrzymywać coś, z czego zupełnie nie korzystacie. Jeżeli ktoś wynajmuje salę, by prowadzić zajęcia, to równie dobrze mógłby ją wynajmować gdzie indziej, w szkole, klubie, firmie.
Rozwiązanie jest proste. W domach kultury wystarczy woźny, który będzie otwierał i udostępniał pomieszczenia dla grup, kółek i stowarzyszeń, które zechcą coś tam robić. Na te ogromne pieniądze rozpisać konkursy, tak jak rozpisuje się je dla klubów sportowych i organizacji społecznych działających w sferze samopomocowej. Rozpisać konkursy i przeznaczyć pieniądze na prowadzenie zajęć plastycznych, tanecznych, muzycznych, kółek teatralnych, modelarskich, dla chórów, orkiestr, konkursy na zajęcia z chemii, biologii, fizyki, astronomii, historii – otwarte dla wszystkich pasjonatów tych dziedzin, od najmłodszych do najstarszych. Każdy z tych podmiotów zobowiązać można, w ramach dotacji, do przeprowadzenia np. dwóch otwartych na mieszkańców imprez w roku i mamy bogatą paletę wydarzeń w mieście. Wystarczy, by każda z organizacji społecznych pomyślała, ile by mogła zrobić mając tylko cząstkę tych pieniędzy, jakie przeznacza się na utrzymywanie jednego domu kultury. I ile z tego tej kultury jest.
Czy się rozmarzyłem? Chyba nie. Przecież jeszcze niedawno nie było w ogóle takich konkursów, a są. Szkoda tylko, że ktoś to nam narzuca z góry, za pomocą przepisów. Szkoda, że samorządy straciły tę siłę sprawczą, która powodowała, że były one motorem postępu w drodze do nadawania samym sobie podmiotowości. Po kilku pierwszych latach stały się znowu tylko przedmiotem zabiegów państwa, które chce wymusić na nich jakieś zmiany. Jak samorząd sam nie kreuje pomysłów na własną samorządność, to nie zasługuje na to miano. Wtedy wkracza państwo.
a najbardziej to trzeba rozwiazac złocieniecki twór czyli zok, nic nie robia tylko biara za darmo pieniadze zlikwidowali szanty nad drawa dni złocienca sa tak nudne ze szkoda gadac nie wiem kto ale przyczepili sie tej pieprzonej ludowizny i nic wiecej kina nie ma w czaplinku tez, ale u nich chociaz jest chociaz kino letnie u nas nic siedza tam ich pełno i za co biora nasze pieniadze bo do urzedu place podatki i szlak mnie trafia ze nikt sie za to nie wezmie moze nowy burmistrz daj boze zrobi z tym tałatjstwem porzadek
~zbig
2007.03.31 15.57.13
W takim razie proszę podpisać ów esej "kulturalno - anonimowy".
zbig