W radzie powiatu napięcia nie ma, bo jest w energetyce (Żukowskiego)
(POWIAT) Wybory w radzie powiatu poprzedziły gorączkowe rozmowy zakulisowe, o których mogę powiedzieć tylko, że były, sięgały wysokich szczebli i padały ciężkie argumenty. Jak zwykle tutaj bywa, zwycięsko wyszedł z nich SLD zdobywając stanowisko dla Stanisława Cybuli, bo głównie o to stanowisko toczą się największe boje. Oczywiście po bojach o większość w radzie, bo przecież ta większość go wybiera. Logika wyborcza jest bezlitosna. Do niej doszła dodatkowo wyborcza matematyka, w której nagle okazało się, że 2x2=5. Nie wszyscy umieją liczyć, więc przegrali na starcie. W naszym przypadku dotyczy to zwłaszcza mieniących się prawicowymi różnych grup, grupek i ich odłamów. Gdy PiS poprzez sejmową większość zaproponował mechanizm blokowania list, czego celem było zbliżanie i łączenie różnych środowisk i partii, na dole niewielu zrozumiało tę ideę i szansę. Gdy dwie partie startują osobno i zdobywają po dwa mandaty, mają ich 4. Gdyby startowały w bloku wyborczym, mogłyby zdobyć ich 5. Jak ważny jest jeden mandat, poświadcza układ w radzie powiatu. Decydował o wszystkim; kto będzie miał większość, wybierał przewodniczącego, starostę i zarząd. Jak mi powiedział jeden z radnych opozycji, były rozmowy z PO w tej sprawie, ale ta się nie zgodziła na blokowanie. POlak mądry po szkodzie? Chyba nic podobnego, gdyż prawica w Polsce, we wszystkich jej odcieniach, robi wiele, żeby ciągle przegrywać.
SLD to zaprawieni w bojach i zdyscyplinowani działacze. Oni żyją z polityki, więc są bardziej zdeterminowani. Trudno sobie wyobrazić Cybulę, Ptaka lub Żukowskiego, mających własne firmy i tyrających od rana do wieczora. Stąd bój o stanowiska jest tak zaciekły. Na śmierć i życie. Tu na drugi plan schodzą sprawy publiczne, gdy chodzi o interesy własne i – na drugim miejscu - partyjne. SLD w radzie powiatu chcąc mieć większość, musiało pozyskać czterech radnych. Dwóch nawinęło im się z PSL, czyli jak kurze ziarno. PSL, tak jak ZSL, było i jest partią satelicką i obrotową. Było z SLD, teraz na szczeblu krajowym liczy na przyszłą koalicję większościową z PO, co kompletnie jest niezrozumiałe, ale opłacalne. Stanisław Mikołajczyk za poparcie został przewodniczącym rady, Andrzej Krauze – wicestarostą. Brakowało jeszcze dwóch. Do gry wszedł Zbigniew Ptak, ze swoimi radnymi. Tu mógł targować, bo potrzebował w radzie miejskiej dwóch radnych SLD do uzyskania tam pożądanej większości, w zamian mógł oddać dwóch w radzie powiatu. Tak też się stało. Gendek i Storoniak z SLD zasilili proburmistrzowską większość w radzie miejskiej, w zamian ludzie Ptaka - Korczyński i Żukowski - wsparli SLD w radzie powiatu. Za co? Gendek został wiceprzewodniczącym w miejskiej, Korczyński w powiatowej, a Żukowski trafił do zarządu. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie walka wyborcza, jaka rozegrała się pomiędzy SLD a renegatem z tej partii Ptakiem. Wielu członków SLD było zaciekłymi przeciwnikami Ptaka. Co się więc stało, że nagle padli sobie w ramiona? Jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o... interesy. A jak chodzi o interesy, to nawet Żukowskiego trzeba przełknąć w zarządzie. Nawet za cenę kompromitacji zarządu, partii i wyborczych deklaracji. Bo to jest kompromitacja. KAR