Jeszcze słyszą stukot szyn, skrzypienie śniegu pod nogami
(DRAWSKO POM.) Dzień 17 września, gdy w 1939 roku wojska sowieckie uderzyły na Polskę, Sybiracy uznają za początek represji wobec ludności polskiej na kresach, jakie nastąpiły kilka miesięcy później. W tym dniu spotykają się, modlą, wspominają. Tak też było w minioną niedzielę.
Sybiracy spotkali się najpierw w kościele, gdzie towarzyszyły im poczty sztandarowe uczniów i kombatantów. Ks. Wojciech Gappa nawiązał do symbolu krzyża, który każdemu jest dany nieść przez życie. Takim krzyżem Sybiraków była wywózka i łagrowa gehenna, jaką przeżyli. Jak wspomniał później ktoś z Sybiraków – przetrwali dzięki silnej wierze i miłości do ojczyzny, które podtrzymywały ich na duchu. W najtrudniejszych warunkach niewoli uczyli tych wartości swoje dzieci. Wobec okrucieństwa panującego terroru i upodlenia, gdy można była stracić wszystko, dobytek, rodziców i dzieci, nawet nadzieję, jedynym sposobem obrony przed poddaniem się ogarniającemu szaleństwu i rozpaczy była modlitwa.
Po Mszy Sybiracy złożyli kwiaty przy obelisku upamiętniającym gen. Władysława Sikorskiego, który – po napaści Niemiec na Rosję - podpisał układ z Majskim o tworzeniu wojska polskiego. Na mocy tego układu Stalin ogłosił amnestię dla więzionych Polaków, i wielu z nich mogło opuścić Rosję z armią gen. Andersa.
Później większość wyruszyła do domu kultury, gdzie miała odbyć się krótka uroczystość nadania odznaczeń.
- Nie chcę przywoływać tych wspomnień - powiedział odchodzący do domu siwiutki jak gołąbek starszy pan.
W ośrodku kultury prezes drawskiego Koła Związku Sybiraków pan Zbigniew Świszczewski, przypomniał krótko kilka faktów z historii, tej ogólnej i tej drawskiej. Koło liczy 146 członków, w tym 21 wdów i wdowców. Obejmuje zasięgiem pozostałe, oprócz Złocieńca, gminy powiatu. Wszyscy członkowie Koła otrzymali Krzyże Zesłańców Sybiru. Prezes uhonorował dziewięć osób Honorowymi Krzyżami Sybiraka. Otrzymali je: Janina Andrukaniec, Kazimierz Kuropatnicki, Halina Linkiewicz, Aldona Markiewicz, Tadeusz Putek, Zinajda Pasieka, Janina Sendyk, Czesława Sicińska i Jarosław Zdanowicz.
W programie artystycznym zebrani wysłuchali koncertu gitarowego i obejrzeli pokaz tańca towarzyskiego w wykonaniu dzieci. Młody historyk ze szczecińskiego oddziału IPN, drawszczanin, pan Eryk Krasucki, powiedział kilka słów o wystawie, jaka została niedawno otwarta w ośrodku kultury za sprawą pana Czesława Żukowskiego. Dokumentuje ona moment śmierci Józefa Stalina i reakcje na tę wiadomość, głównie prasowe, a więc oficjalne. Takim dokumentem był puszczony film Polskiej Kroniki Filmowej z 1953 r. pokazujący żałobne reakcje polskich komunistów.
- To my mamy świętować Stalina? - usłyszałem głos siedzącej za moimi plecami starszej pani, która nie bardzo potrafiła przełożyć sobie słowa młodego historyka na własną logikę – czcić rocznicę śmierci? obchodzić ją? świętować? Tego drania?! Okazało się, że wystawa odwołuje się do innej wyobraźni innego, młodszego pokolenia, które wykształciło w opozycji do systemu specyficzny język i takież myślenie symboliczne; aluzjami, niedomówieniami, parabolami, znające historię i losy głośnych nazwisk. To jest różnica prawie kulturowa, prawie cywilizacyjna, a na pewno egzystencjalna. Dla nas, średniego i młodszego pokolenia pewne tytuły, nazwiska i wydarzenia mogą budzić już co najwyżej uśmiech politowania, a nawet wydawać się zabawne, ale dla pokolenia Sybiraków rzeczywistość nie jest rozdwojona, zsymbolizowana, surogatywna, abstrakcyjna. Chleb znaczy chleb, zdrada – zdrada, Stalin – morderca, i przez chwilę przypomnienie im kroniki z tamtych lat mogło wywołać w nich grozę. Oni ją przeżyli na własnej skórze, my o niej możemy tylko czytać. To całe przedstawienie wystawy Sybirakom, przez w końcu ludzi młodszych od nich, wydało mi się mało delikatne i było pomieszaniem porządków. To oni powinni stać przed nami i mówić o tamtych czasach, a nie my – młodzi – im, jak to wtedy było.
Podobnie było z koncertem gitarowym, gdy po kilku minutach grania usłyszałem szept – a długo jeszcze będzie bzdryngolił? Aż chciałoby się usłyszeć “Ułani, ułani, malowani chłopcy...” albo chociaż “My pierwsza Brygada”, a jeszcze lepiej Hymn Sybiraków lub wigilijną kolędę, jaką kiedyś, w mroźne noce śpiewali w dalekiej Syberii, przy gałązce świerku, kromce chleba i świeczce, ale z nadzieją i wiarą; chociażby nawet posiłkując się Jackiem Kaczmarskim, tę jego piękną kolędę dla zesłańców. Nic z tego. Po prostu zrobiono imprezę – oficjałkę. Szkoda. Czego? No właśnie – czego? Ci co pracują w kulturze powinni wiedzieć.
Kazimierz Rynkiewicz