Dzieje powiatu drawskiego w latach 1945-1950 (cz. 6)
6) „WERWOLF” – tajna niemiecka organizacja działająca po zakończeniu II wojny światowej na Pomorzu Zachodnim i na ziemi drawskiej w latach 1945-1947.
Dla tak zwanych Ziem Odzyskanych (także i dla Pomorza Zachodniego) koniec II wojny światowej nie oznaczał końca walki. Tworzona tam polska administracja oraz napływający osadnicy polscy musieli się zmierzyć z nowym, niebezpiecznym niemieckim przeciwnikiem. Były nim, działające w wielkiej konspiracji, grupy pohitlerowskiego podziemia. Przygotowania do tego typu walki III Rzesza poczyniła jeszcze pod koniec wojny, a najbardziej znaną grupę stanowił Werwolf (Wilkołaki). Organizacja ta miała na celu zwalczanie polskiego osadnictwa i administracji, między innymi poprzez akcje sabotażowe i dywersyjne. Starała się również powstrzymać wysiedlanie Niemców, nie mając przy tym zahamowań nawet przed mordowaniem własnych rodaków, którym zarzucano defetyzm (czyli niewiarę w powodzenie sprawy, niewiarę w końcowe zwycięstwo, przewidywanie porażki z góry, przed decydującą rozgrywką). W skład Werwolfu wchodzili ochotnicy z tajnej niemieckiej policji SS i SD, Wehrmachtu, Hitlerjugend (czyli niemiecka młodzież w wieku od 14 do 18 lat), BDM (Związek Niemieckich Dziewcząt).
Kursy dywersji i sabotażu w ośrodkach szkoleniowych w Hanowerze, Dreźnie, Nysie, Cieszynie, Kłodzku i Wrocławiu ukończyło ponad 1300 osób. W miasteczkach dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego założono zakonspirowane magazyny broni, materiałów wybuchowych i punkty łączności. Ustalono, że podstawową jednostką będzie komórka wiejska składająca się z 8-10 osób, a 5-6 tych komórek miało podlegać dowództwu komórki gminnej (4 osoby). Każdy z członków tych komórek miał fałszywe dokumenty i miał przenikać do struktur administracyjno-wojskowych przeciwnika. Terror Werwolfu istniał w postaci sabotażu w zakładach, elektrowniach i wodociągach powracających do życia miast. Ginęły polskie i radzieckie patrole wojskowe, niekiedy urzędnik nowych polskich władz miasta. Napisy na ścianach polskich domów takie jak: „my tu jeszcze wrócimy”, lub „wynocha z niemieckiej ziemi” – były codziennością. Istniały także organy prasowe Werwolfu używające dawnych nazw niemieckich miast, używano starych pieczęci w ulotkach do niemieckiej ludności pozostającej w Polsce. Werwolf malował swastykę i literę X obok (organizacja ta przestała istnieć w połowie 1947 r.).
Błyskawiczne uderzenie oddziałów polskich i radzieckich na początku 1945 r. zaskoczyło także władze niemieckie na Pomorzu Zachodnim. Dlatego też podziemie hitlerowskie na tym terenie nie było w pełni przygotowane do akcji i zbyt aktywne. Wyjątkiem był Szczecin oraz wyspa Wolin. Niemcy bronili się tam najdłużej. Przyszłość tego obszaru nie była początkowo jasna – dopiero po podpisaniu układu poczdamskiego w dniu 2 sierpnia 1945 r. oraz zawarciu umów granicznych, znalazł się on w granicach Polski.
Najprawdopodobniej przygotowania do późniejszych akcji Niemcy podjęli już w kwietniu 1945 r. W Szczecinie i w okolicach ukryto wówczas duże ilości broni, amunicji i żywności. Kryjówki takie znajdowały się między innymi w porcie. Działania te w następujący sposób opisał jeden z „Wilkołaków”, Feliks Rusk, który został schwytany w maju 1945 r., podczas próby podpalenia jednej z kamienic przy placu Żołnierza w Szczecinie: „Wcielony zostałem do Volkstrurmu (pospolitego ruszenia, w skład którego wchodzili niezdolni do służby wojskowej w czasie wojny mężczyźni wieku od 16 do 65 roku życia), w kwietniu 1945 r. i przydzielony do partyzantów. Komendant oddziału (porucznik) dał rozkaz zamaskowania czterech bunkrów i zorganizowania w nich broni, amunicji, żywności, materiałów wybuchowych. Gdy Rosjanie wkroczyli do Szczecina, w kwietniu 1945 r. dostaliśmy rozkaz nie wychodzenia z budynków na czas jednego miesiąca. Po miesiącu mieliśmy rozpocząć swoją robotę”.
Już na kilka dni przed ogłoszeniem bezwarunkowej kapitulacji Niemiec, w Szczecinie rozpoczęto planową akcję podpalania budynków. W tym czasie codziennie wybuchało 15-20 nowych pożarów. 8 maja 1945 r. polskim milicjantom udało się schwytać radiotelegrafistów Werwolfu, informujących o wynikach akcji podpaleń oraz przekazujących meldunki wywiadowcze. W szczecińskim porcie pojawiła się grupa płetwonurków, którzy zamierzali wysadzić dźwigi portowe i magazyny. Zostali przeszkoleni przez specjalistów z niemieckiej marynarki wojennej. Grupę tę, liczącą około 50 osób, zlikwidowano 10 maja 1945 r. Akcje sabotażowe trwały nadal. W ich efekcie, między innymi w sierpniu 1945 r., spłonęło nowo otwarte kino Colosseum oraz zostały zniszczone tory na Pomorzanach. Szczególnie zagrożony był transport kolejowy. 29 sierpnia 1945 r. Dyrekcja Okręgowa w Szczecinie informowała: „W ostatnich czasach zdarzają się napady band zorganizowanych na pociągi pasażerskie, zdążające z centrum Polski do Szczecina. W szczególności dzieje się to na odcinku Stargard - Szczecin, gdzie dobrze uzbrojone bandy, terroryzujące podróżnych, grabią ich mienie, a kobiety wyciągają z wagonów i gwałcą…W dniu wczorajszym ze zdążającego z Warszawy pociągu nr 525 przed mostem Odry wyrzucili konduktora rewizyjnego i siedem kobiet grabiąc ich ostanie mienie…Wieczorem dnia 28 bieżącego miesiąca dokonany był napad rabunkowy ma stacji Szczecin Główny Osobowy na odchodzący do Warszawy pociąg nr 526. Nadmienia się, że służba obrony kolei wobec niedostatecznej ilości i niedostatecznego uzbrojenia jest bezsilna”.
Prawdopodobnie sprawcy tych napadów nie kierowali się tylko i wyłącznie chęcią zdobycia łupów, ale także zamierzali utrudnić akcję osiedleńczą w Szczecinie. Najsłynniejszy i zarazem największy na tym terenie był atak Werwolfu na dworzec kolejowy Szczecin – Gumienice (Gumieńce), na którym oczekiwały pociągi dalekobieżne. Tuż przed napadem spalono most kolejowy łączący Gumienice z dworcem głównym. Ten akt agresji został opisany w telefonogramie wysłanym przez Dyrekcję Okręgową PKP w Szczecinie: „W nocy z dnia 10 na 11 września od godziny 21.30 do godziny 3.00 trwał zbrojny napad rabunkowy na stacji Gumienice. Napad był całkowicie zorganizowany. Personel stacyjny sterroryzowany i rozpędzony. Podczas trwającej bez przerwy strzelaniny został zabity radziecki żołnierz. Ze służby kolejowej rozdawca bagażowy pociągu nr 7, Tomczyk Bogdan, zabity przez skopanie nogami, Dyżurny ruchu i dwaj kanceliści pobici i obrabowani. Z podróżnych 19 - osób odniosło obrażenia. Ponadto obrabowano wszystkich pasażerów, zaś przesyłki bagażowe i służbowe z pociągów nr 7 i 12 zabrano. Zrabowane przesyłki wywieziono dwoma samochodami, co jest dowodem, że napad rabunkowy był zorganizowany. Straż kolejowa była bezsilna. Personel stacyjny opuszcza posterunki”.
„Bitwa o szyny” w Szczecinie nie zakończyła się po tym tragicznym wydarzeniu. Pomimo wzmocnienia ochrony pociągów z osiedleńcami, ciągle dochodziło do starć. W nocy z 14 na 15 września 1945 roku oddział „Wilkołaków” zaatakował Komendę Rejonową Szczecin - Południe, a następnie komendę straży pożarnej na ulicy Mosiężnej. Rozbestwieni Werwolfowcy odstąpili dopiero po przybyciu oddziału milicji. Porządek w mieście udało się zaprowadzić po przybyciu dwóch radzieckich batalionów specjalnych, które były znane z niekonwencjonalnych metod zwalczania poniemieckiego podziemia i polskiej opozycji. Do końca miesiąca Rosjanie zlikwidowali kilkanaście grup Werwolfu i ujęli kilkudziesięciu „Wilkołaków”. Ilość napadów gwałtownie zmalała. Jako ciekawostkę można podać fakt, iż grupy „Wilkołaków”, które często znienacka atakowały różne punkty Szczecina, poruszały się systemem podziemnych tuneli, oplatających całe miasto. Ich bazy miały się też znajdować w Puszczy Bukowej.
W 1946 roku nasiliły się z kolei przypadki naruszania granicy. Do Szczecina przedzierali się kurierzy, przenoszący antypolskie materiały propagandowe oraz różnego autoramentu agenci, w tym organizatorzy grup Werwolfu. W pobliżu Czaplinka powstał tak zwany Deutsche Legion (Legion Niemiecki). Organizacja ta, kierowana przez nieznanego z nazwiska porucznika Wehrmachtu, liczyła około dwudziestu pięciu osób. Jej członkowie prowadzili akcje podpaleń budynków użyteczności publicznej oraz domów polskich osadników. Na miejscu bandyckich akcji rozpowszechniali ulotki o następującej treści: „Każdy Polak, który jeszcze jednego Niemca wyrzuci z jego gospodarstwa lub wysiedli za Odrę, zostanie bezlitośnie zastrzelony.”
Ogółem, według stanu na dzień 1 września 1945 r., w Czaplinku mieszkało 1473 Polaków (Niemców było 2424). Ludność niemiecka po zakończeniu wojny zaczęła niebawem jednak powracać do Czaplinka (do Drawska Pomorskiego w czerwcu 1945 r. powróciło 11000 Niemców). Największy napływ Niemców uwidocznił się w czerwcu i lipcu 1945 r. Natomiast od października, w wyniku dobrowolnego odpływu, a następnie już przymusowych wysiedleń, ich liczna stopniowo malała, chociaż jednocześnie przybywali do miasta powracający z niewoli jeńcy niemieccy.
Jednym z ważniejszych czynników destabilizujących codzienne życie w mieście była antypolska postawa części tamtejszej ludności niemieckiej. Na sprawę tę zwrócił uwagę obwodowy Pełnomocnik Rządu R.P. podkreślając, iż na tle całego obwodu (powiatu) najbardziej problem ten był widoczny w Czaplinku. W sprawozdaniu za lipiec 1945 r. pisał on między innymi: „Tajne organizacje niemieckie istnieją…Odnosi się to specjalnie do Czaplinka. Tamtejsza ludność (niemiecka) odnosi się wrogo do Polaków”. W wyniku przeprowadzonej w nocy z 13 na 14 lipca obławy zatrzymano około 100 Niemców. W toku śledztwa zebrano wiele dowodów potwierdzających istnienie niemieckiego podziemia, które dokonywało w mieście i okolicy napadów terrorystycznych oraz aktów sabotażowych wymierzonych przeciwko polskim władzom i osadnikom. Organizacja ta była wspomagana przez niektórych miejscowych Niemców, dostarczających jej członkom informacji, zaopatrujących w żywność i udzielających schronienia. We wrześniu ugrupowanie to urządziło w pobliżu Czaplinka zasadzkę na patrol milicji. 30 października wykryto niemiecką radiostację. W listopadzie zostały wzniecone w 3 budynkach opustoszałych pożary. Jeden budynek spłonął doszczętnie, a dwa pożary zagaszono. Była to już ostatnia akcja niemieckiego podziemia, będąca jednocześnie próbą odwetu za podjęte przeciwko niemu kroki (zostało ono zlikwidowane przez jednostki armii radzieckiej i polskie organa porządkowe). W maju 1946 roku Werwolfowcy zastrzelili żołnierza, ochraniającego sztab Szczecińskiego Okręgu Nadmorskiego. Organizacja była dobrze uzbrojona; „legioniści” posiadali ręczny karabin maszynowy, dwa pistolety maszynowe, karabiny i granaty.
W drugiej połowie 1946 roku członkowie Deutsche Legion zostali aresztowani przez funkcjonariuszy urzędu Bezpieczeństwa. W tym okresie w Czaplinku, poza 7-osobowym posterunkiem Milicji Obywatelskiej, działała również Straż Obywatelska, składająca się z 36 osób. Tak wspominał milicjant Edmund Lubomski: „W tym okresie warunki pracy wszystkich polskich organów bezpieczeństwa publicznego w szczególności były bardzo trudne. Po lasach oraz w niezliczonej ilości bunkrów kryły się przez dłuższy okres czasu nieraz liczne grupy żołnierzy hitlerowskich. Jakkolwiek żołnierze ci na skutek moralnego i fizycznego wyczerpania nie stawiali już większego oporu, to jednak dopóki nie zostali do ostatniego zlikwidowani stanowili niebezpieczeństwo i spędzali sen z oczu pracownikom bezpieczeństwa. Trudna to była służba oraz niebezpieczna (…). Samotna jazda rowerem wśród lasów, gdzie było pełno niemieckich schronów, w których bardzo często znajdowali się jeszcze Niemcy nie należała do przyjemnych. Dużo takich „dzikich siedlisk leśnych” było przez nas zlikwidowanych. Ze schronów leśnych zabieraliśmy żywność, zdobywaliśmy broń. Oczyszczaliśmy lasy z niemieckich żołnierzy i oficerów, którzy przebywali tam utrzymując łączność z cywilną ludnością niemiecką. W dużej mierze w akcji tej pomagało nam społeczeństwo, które wskazywało miejsca pobytu niedobitków faszyzmu.”
Proporcjonalnie w Czaplinku powiększał się stan ludności polskiej. W marcu 1946 r. uzyskała ona w mieście przewagę liczebną nad ludnością niemiecką. Natomiast 28 lutego 1947 r. mieszkało tu już 3503 Polaków, a jedynie 252 Niemców. Po zdobyciu Złocieńca przez wojsko polskie w mieście zapanował totalny chaos. Zaczęły wybuchać pożary. 6 marca 1945 r. spłonęły kamienice na południowej części rynku. Podpalono też budynki na ulicy Tokarskiej (obecnie ulica Sikorskiego). Kilka budynków spaliło się także przy ulicy Lipowej (Piątego Marca). Następnie padły pastwą ognia pojedyncze przy ulicach: Czaplineckiej, Kudowskiej, Trzeciego Pułku i Jeziornej. Ponadto pożar uszkodził rzeźnię miejską przy ulicy Drawskiej, tartak przy ulicy Gronowskiej. Te pożary zostały najprawdopodobniej spowodowane przez niemieckich działaczy Werwolfu działających w rejonie Złocieńca. W okolicach Drawska Pomorskiego działała nielegalnie przez jakiś czas po wojnie niemiecka radiostacja. W sierpniu 1945 r. w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Drawsku Pomorskim znajdowało się 33 byłych hitlerowców „którzy popełnili zbrodnie godzące w interes Państwa Polskiego”. Już w sierpniu tegoż roku odbyło się osiem procesów sądowych przeciwko Niemcom i jeden przeciwko zdrajcy narodu polskiego. Tak wspominał jeden ze świadków:
„27 września około godziny 12-tej Zenon Soboń zawiadomił Powiatową Komendę MO w Drawsku Pomorskim, że jadąc rowerem z Jodłowa w kierunku Wierzchowa, w lesie w odległości około 4 kilometrów od Jodłowa zatrzymany został przez kilku osobników, uzbrojonych w automaty, granaty i pistolety. Ubrani byli w niemieckie mundury. Jeden z nich, mówiący po polsku, wylegitymował Sobonia. Reszta mówiła między sobą w języku niemieckim.W wyniku tego meldunku Komenda Powiatowa wysłała pluton operacyjny. Zawiadomiono również jednostkę wojskową w Złocieńcu, z prośbą udzielenie pomocy w akcji. Około godziny 18-stej pluton operacyjny Powiatowej Komendy (…) przeszukiwał miejscowe lasy i niezamieszkałe osiedla w promieniu 3 kilometrów, nie znaleziono jednak nikogo.”
W Szczecinku organizatorem Werwolfu został komendant policji i szef SS, Sturmbannfűhrer Otto Hegel. Dowódcą powiatowej komórki Wilkołaków mianowano Haupsturmfűhrera Paula Wehrnera. Szczecinecki Werwolf podejmował głównie drobne akcje sabotażowe, m.in. w czasie żniw oraz prowadził działalność wywiadowczą. Niezwykle trudna była sytuacja na terenie powiatu Łobez. Jak wspomina jeden z milicjantów, funkcjonariusz Oklejak:
„W łobeskim, w miejscowości Bonin uzbrojeni hitlerowcy pod groźbą użycia broni wypędzili polskich osadników. Wobec dużej liczebności uzbrojonej bandy niemieckiej, akcję penetracyjną miejscowych lasów podjął cały stan komendy powiatowej w liczbie około stu funkcjonariuszy. Zaangażowała się również miejscowa jednostka NKWD. Zginęło wówczas dwóch funkcjonariuszy MO- Skowron i drugi o nieustalonym nazwisku.”
W Świnoujściu działał dwudziestoosobowy oddział Werwolfu, dowodzony przez Waltera Schroedera. W grudniu 1946 roku, po krótkim starciu, poddał się polskim milicjantom. Podobne grupki pojawiły się na terenie Stargardu, Choszczna i Trzebiatowa. Niszczyły urządzenia wodociągowe oraz linie energetyczne. Grupa ze Stargardu dysponowała radiostacją i utrzymywała stały kontakt z ośrodkiem kierowniczym na terenie Niemiec. Została zlikwidowana po ujęciu na granicy Sturmbannführera SS Otto Neckara, który miał przejąć nad nią dowództwo. Pod koniec 1947 roku, po całkowitym wysiedleniu Niemców z tego obszaru, działalność pohitlerowskiego podziemia zanikła prawie całkowicie.
Marcin Kuchto
Bibliografia:
1. Dzieszyński R., Śladami Wilkołaków, Warszawa 1980.
2. Kachnicz Z., Werwolf i niedobitki wojsk hitlerowskich na Pomorzu Zachodnim w roku 1945, Rocznik Koszaliński, 2002, nr 30.
3. Kowalik A., Tryc R., Podziemie pohitlerowskie i jego antypolska działalność w latach 1945-1947. (w:) O utrwalenie władzy ludowej w Polsce 1944-48. Pod red. W. Góry i R. Halaby, Warszawa 1982.
4. Lata trudnej służby. Wspomnienia koszalińskich milicjantów 1945-1949, Koszalin 1970.
5. Maryja G., 40-lecie powałania SB i MO na Pomorzu Zachodnim, Warszawa 1985.
6. Sokołowski S., Niebezpieczne posterunki, Koszalin 1985.